W obszernym wywiadzie dla tygodnika "Sieci" prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński pierwszy raz publicznie wypowiedział się o "aferze" z zarobkami w NBP. Przypomnijmy - jak wynika z informacji "Wyborczej" opublikowanych pod koniec 2018 r., jedna z dyrektorek w Narodowym Banku Polskim zarabia ok. 65 tys. zł miesięcznie. Sprawa wywołała duże emocje w obozie władzy, a na specjalnej konferencji prasowej w Ewa Raczko, zastępca dyrektora Departamentu Kadr w NBP mówiła, że żaden z dyrektorów w banku nie otrzymuje 65 tys. zł.
Mnie osobiście zniesmaczyła sprawa zarobków dwóch pań w Narodowym Banku Polskim. To sytuacja niestosowna, ale również w niej trudno się dopatrzeć złamania prawa
- powiedział Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla "Sieci". I dodawał:
Afera zaczyna się wtedy, gdy ktoś osiąga wielkie nielegalne korzyści. Prawdziwa afera jest jednak wtedy, gdy władza na to nie reaguje. (...) My na sprawę owych pań zareagowaliśmy, przyjmując szybko ustawę o jawności zarobków.
Czytaj też: Kaczyński w pierwszym wywiadzie od publikacji taśm. "Żyję skromnie, jak na człowieka znanego"
Prezes NBP na wojence z władzą
Wcześniej Kaczyński nie komentował sprawy zarobków w NBP, ale według informacji RMF FM mocno poróżniła ona prezesa PiS i szefa NBP Adama Glapińskiego. Glapiński dotychczas był postrzegany raczej jako sympatyk obecnej władzy, ale ostatnimi tygodniami te relacje są chłodne.
Na spotkaniu w cztery oczy na początku stycznia Kaczyński miał domagać się od Glapińskiego przecięcia spekulacji co do zarobków w banku, prezes PiS wybrał jednak polityczne zaczepki. Tym bardziej, że pozycja Glapińskiego jako prezesa NBP jest mocna, możliwości odwołania go z tej funkcji są bardzo ograniczone.
Glapiński nie przyjął dobrze krytyki m.in. ze strony wicepremiera i ministra nauki i szkolnictwa wyższego Jarosława Gowina. "Prezes NBP powinien wyjaśnić Polakom, jakie szczególne kompetencje przemawiają za tak szokująco wysokim poziomem zarobków" - mówił Gowin w styczniu.
Pan Gowin powinien dwa razy wziąć głęboki oddech, a jeśli to nie pomoże, to zimny prysznic i nie wypowiadać się w tym temacie
- skwitował te słowa Glapiński. Całą sprawę zarzutów i wątpliwości co do zarobków dwóch dyrektorek w NBP prezes banku określał jako "brutalne, prymitywne, seksistowskie pastwienie się nad dwoma matkami, nad ich dziećmi, nad ich rodzinami".
Czytaj też: Glapiński o aferze z zarobkami w NBP. "Haniebne pastwienie się nad dwoma matkami"
Miesiąc później, podczas kolejnej konferencji NBP po posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej, Glapiński zdradził, że chodziła mu po głowie myśl zachęcenia 3300 pracowników NBP do zalania instytucji podległych Gowinowi - w trybie dostępu do informacji publicznej - prośbami o informacje dotyczące zarobków pracowników.
Oczywiście tego nie zrobimy, bo w przeciwieństwie do innych jestem odpowiedzialny
- dodał prezes NBP.
Glapiński nie ma także - co raczej nie dziwi - dobrej opinii o ustawie dotyczącej jawności zarobków w NBP. Dokument ten czeka już tylko na podpis prezydenta Andrzeja Dudy. Ustawa to właśnie pokłosie "afery" z zarobkami w NBP. Prezes NBP kilka dni temu stwierdził, że "ustawodawca reprezentuje w tym wypadku raczej wolę mediów".
- Ta ustawa w niczym nie pomoże, tylko zaszkodzi. Ale prawo jest prawem i wszyscy powinni go przestrzegać - mówił kilka dni temu Glapiński. Dodawał, że "nie będzie jątrzył przeciwko polskiemu rządowi w Europejskim Banku Centralnym". Przypomnijmy, że EBC wskazywał, iż obniżenie zarobków w NBP byłoby niezgodne z zasadą niezależności finansowej.
Czytaj więcej: Glapiński o NBP: "To jedno z lepszych i fajnych miejsc pracy w Polsce". Znów wbił szpilę Gowinowi