Katastrofa samolotu SSJ-100. Ekspert: "Piorun nie był bezpośrednią przyczyną katastrofy". Pilot popełnił błąd?

Robert Kędzierski
Katastrofa samolotu SSJ-100, do której doszło w niedzielę na lotnisku Szeremietiewo, budzi wątpliwości. Pojawiają się pytania o działania służb ratunkowych, jak i samych pilotów. "Piorun nie był bezpośrednią przyczyną katastrofy" - mówi w rozmowie z Next.gazeta.pl Grzegorz Brychczyński, niezależny ekspert lotniczy.
Zobacz wideo

W katastrofie samolotu Suchoj Superjet SSJ-100, który w niedzielę awaryjnie lądował na płycie lotniska Moskwa-Szeremietiewo, zginęło 41 osób. Pierwsze doniesienia o kulisach wypadku wzbudzają szereg  wątpliwości.

Uderzenie pioruna nie mogło doprowadzić do katastrofy

Jako prawdopodobną przyczynę katastrofy podaje się uderzenie pioruna. Grzegorz Brychczyński, niezależny ekspert lotniczy, zwraca uwagę na to, że samoloty są odporne na tego typu zdarzenia.

Uderzenie pioruna zdarza się dość często. Mogło doprowadzić do awarii pokładowych urządzeń nadawczych, wskaźników. Piorun nie był jednak bezpośrednią przyczyną katastrofy. 

- stwierdził.

Wyjaśnił, że w samolotach znajdują się zabezpieczenia niwelujące skutki uderzenia piorunem. W kadłub jest wbudowywana miedziana siatka, która powoduje "rozpłynięcie się" ładunku. Jest on wyprowadzany za pomocą szczotek umieszczonych na końcówkach skrzydeł. 

Działanie służb budzi wątpliwości

Komentatorzy zwracają też uwagę na opieszałość służb ratunkowych. Wbrew przyjętym  procedurom wozy strażackie nie czekały na lądujący samolot na płycie lotniska. Brychczyński podziela te wątpliwości. 

Pojawia się duży znak zapytania dotyczący procedur i operatywności służb. Pomimo uderzenia pioruna pilot wciąż miał możliwość porozumienia się z wieżą. Za pomocą transpondera. Najpierw nadał sygnał 'nie mam radia' - kod 7600 czyli 'seven six radio fix'. Cztery minuty później podał kolejną informację -  kod 7700. To tłumaczymy na 'seven seven go to haven', co oznacza "mam bardzo poważną awarię'

- wyjaśnił Brychczyński

Służby ratunkowe powinny być postawione w stan gotowości. Kontrolerzy widzieli, że samolot podchodzi do lądowania. Wozy strażackie powinny czekać na pasie. A tak się nie stało. Pytanie: co nie zadziałało, kto z kim się nie porozumiał.

- dodał ekspert.

Zachowanie pilotów trzeba przeanalizować

Brychczyński wyjaśnił też, że działania pilotów wymagają dokładnej analizy. 

Wiadomo było, że nad lotniskiem szaleje burza. Dlaczego pilot  "wpakował" się w chmurę, dlaczego jej nie ominął? To wymaga sprawdzenia.

- powiedział.

Dodał też, że sama procedura lądowania może budzić wątpliwości. 

Pożar nastąpił dopiero przy uderzeniu w ziemię. Doszło do przebicia zbiorników paliwa goleniami kół. Pilot musiał wiedzieć, że samolot jest za ciężki do lądowania. Ten typ samolotu nie ma urządzenia do zrzutu paliwa. W takich sytuacjach należy wykonać długie, płaskie podejście, zachowując większość prędkość. Pytanie tylko, czy piloci byli dostatecznie doświadczeni w "ręcznym" sterowaniu maszyną.

- wyjaśnił ekspert dodając, że problemem współczesnego lotnictwa jest zbytnia zależność od systemów automatycznych. 

Działajmy z Greenpeace na rzecz ochrony oceanów i ich mieszkańców. Jeśli chcesz pomóc - wpłać datek >>

embed
Więcej o: