Powołując się na badania Instytutu Statystycznego i Analiz Ekonomicznych INSEE komisja stwierdziła, że protesty kosztują skarb państw jedną dziesiątą procent dochodu narodowego czyli około dwustu siedemnastu milionów euro. Czterdzieści jeden procent tej sumy przypada na Paryż.
W raporcie stwierdzono, że jest to czubek góry lodowej, bo w przypadku centrów handlowych straty te są wyceniane na dwa miliardy euro. To wynik zamieszek, które sprawiły, że wiele zakładów usługowych musiało być zamkniętych we wszystkie soboty od listopada ubiegłego roku, a także plądrowania i rabowania sklepów, niszczenia i demolowania barów i ich podpalania, czego przykładem jest restauracja Le Foquet’s na Polach Elizejskich otwarta dopiero 14 lipca po czteromiesięcznym remoncie i usuwaniu szkód.
W te koszty są wliczone straty spowodowane obniżeniem ruchu turystycznego, anulowaniem rezerwacji w hotelach, a także zniszczeniem radarów automatycznych na drogach. W tym ostatnim przypadku szacuje się je na 71 milionów euro. Mobilizacja policji i żandarmerii dla zapewnienia porządku z kolei kosztowała ponad czterdzieści sześć milinów euro.
Protesty rozpoczęły się jesienią 2018 r., a ich bezpośrednią przyczyną była m.in. podwyżka akcyzy na paliwo i rosnące ceny paliw. Początkowo protesty ograniczały się m.in. do blokowania dróg czy skrzyżowań.
Szybko jednak "żółte kamizelki" stały się symbolem niezadowolenia części Francuzów m.in. z powodu pogarszającej się sytuacji majątkowej czy braku perspektyw, a także ograniczonej możliwości wpływania na kierunkowe decyzje w kraju. Demonstracje rozlały się w zasadzie po całym kraju, a postulaty protestujących są różne w zależności od regionu. Demonstracje nadal odbywają się regularnie w weekendy, często przeradzając się w zamieszki z policją.