Brexit wkracza w decydującą fazę. Już w tym tygodniu w brytyjskim parlamencie rozegra się bitwa, której losy mogą zaważyć nad tym, w jaki sposób Wielka Brytania pożegna się z Unią Europejską.
Politycy Partii Pracy i innych ugrupowań opozycyjnych chcą zablokować możliwość "twardego" brexitu. W parlamencie może odbyć się głosowanie, które, podobnie jak za czasów Theresy May, zabroni premierowi bezumownego opuszczania wspólnoty. Premier uważa jednak, że takie stanowisko parlamentu znacząco osłabiłoby jego pozycję negocjacyjną z Unią Europejską.
>>> Boris Johnson od dawna popiera brexit. Zobacz jakimi metodami przekonywał społeczeństwo do poparcia opuszczenia UE
Ma jednak dodatkowy kłopot, bo w samej Partii Konserwatywnej są buntownicy chcący przyłączyć się do opozycji. Chodzi o 10 parlamentarzystów. Dla wielu politycznych kolegów Johnsona bezumowny brexit jest zbyt ryzykowny. Obawiają się oni zarówno wysokich kosztów, jak i chaosu, który mógłby opanować Wyspy.
Parlamentarzyści nie są też głusi na głosy społeczeństwa, które demonstruje swój sprzeciw wobec planów Johnsona. Rośnie liczba podpisów przeciw zawieszeniu parlamentu, a na ulice wychodzą tłumy. Prace na ustawą blokującą twarde wyjście z UE mają ruszyć we wtorek, kiedy parlamentarzyści wrócą z wakacyjnej przerwy. Opozycja nie ma dużo czasu, bo Boris Johnson przeforsował zawieszenie prac parlamentu.
Spodziewając się buntu w szeregach własnej partii, premier zapowiedział konsekwencje wobec tych, którzy będą głosować z opozycją. W niedzielę, podczas spotkania z osobami odpowiedzialnymi za dyscyplinę partyjną, dał do zrozumienia, że zablokowanie brexitu bez umowy może wiązać się nie tylko z zawieszeniem w partii, ale i utratą miejsca na listach wyborczych w wyborach parlamentarnych.
Johnson chce pozbyć się z umowy wynegocjowanej przez poprzedniczkę tzw. backstopu - mechanizmu, który uniemożliwia powstanie fizycznej granicy pomiędzy Irlandią a Irlandią Północną. Szef rządu twierdzi, że backstop zablokuje możliwość zawierania porozumień handlowych z innymi krajami. Uważa, że brak zgody na twardy brexit wytrąca mu koronne argumenty w dyskusji z Brukselą.
Brexit bez umowy będzie oznaczał nie tylko problemy dla Wielkiej Brytanii - zmiany w prawie dotkną m.in. Polaków, którzy mieszkają na Wyspach lub często tam podróżują. Michael Gove, minister odpowiedzialny za przygotowania do twardego brexitu, w porannym programie publicystycznym BBC Andrew Marr Show oświadczył, że 31 października będzie ostatnim dniem "swobodnego przepływu".
Czytaj też: UE nie wierzy, że dogada się z Johnsonem. "Szanse na brexit z umową są minimalne"
Brexit bez umowy nie podoba się inwestorom. "Financial Times" donosi, że od momentu rezygnacji May z funkcji premiera wycofali oni z brytyjskiego rynku finansowego aż 4,2 mld dol. Według firmy Emerging Portfolio Fund Research z Wielkiej Brytanii od czasu referendum z roku 2016 odpłynęło już 29,7 mld dol.
Zawieszenie parlamentu potrwa pięć tygodni. Dojdzie do niego w drugim tygodniu września, czyli zaledwie kilka dni po powrocie posłów z wakacji. Izba Gmin powróci do obrad 14 października - po mowie tronowej królowej Elżbiety II.
31 października mija ostateczny termin brexitu. Oznacza to, że Izba Gmin otrzyma zaledwie dwa tygodnie na porozumienie się z UE w kwestii opuszczenia Wspólnoty. Premier Johnson twierdzi, że to wystarczająco dużo czasu na debatę w tej kwestii. Opozycja jest jednak innego zdania.