Za ostatecznym kształtem ustawy Benna (po poprawkach) zagłosowało 327 posłów, przeciwko niej było 299 członków Izby Gmin. Ustawa blokuje możliwość bezumownego brexitu 31 października br. Dokładnie - oznacza, że jeżeli do 19 października nie zostanie przyjęta nowa umowa z Unią Europejską, premier Wielkiej Brytanii będzie musiał poprosić Unię o przedłużenie czasu na wyjście we wspólnoty przynajmniej do 31 stycznia 2020 r.
Co ciekawe, jedna z poprawek do ustawy, która "przeszła" w środę, zakłada, że celem przedłużenia czasu na brexit w Brukseli - jeśli do tego dojdzie - ma być przyjęcie umowy opartej na uzgodnieniach międzypartyjnych z maja 2019 r. "Umowa Theresy May powraca" - komentują brytyjskie media.
Mamy więc do czynienia z drugą w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzinach parlamentarną porażką Borisa Johnsona. We wtorek - m.in. dzięki głosom "rebeliantów" z Partii Konserwatywnej (Johnson już wykluczył ich z klubu parlamentarnego) - było możliwe włączenie do środowego porządku obrad ustawy Benna.
Premier Wielkiej Brytanii, zgodnie z zapowiedziami, zawnioskował wobec tej porażki o przeprowadzenie przedterminowych wyborów parlamentarnych we wtorek 15 października br. Johnson stoi na stanowisku, że bez opcji twardego brexitu nie jest w stanie negocjować z Unią. Wielokrotnie przekonywał też, że nie będzie prosił Unii o przedłużenie czasu na brexit - Wielka Brytania ma wyjść z Unii 31 października, z umową albo bez.
Uważam, że we wtorek 15 października powinny odbyć się wybory. Wyborcy muszą zdecydować, kto pojedzie do Brukseli 17 października [na szczyt poświęcony brexitowi - red.] - ja czy Jeremy Corbyn. On będzie błagał o przedłużenie brexitu, zgodzi się na wszystko. Jeśli ja pojadę do Brukseli, będę starał się negocjować umowę. Ale jeśli Unia nie będzie chciała osiągnąć kompromisu, bez względu na okoliczności, Wielka Brytania opuści UE 31 października
- grzmiał Johnson.
Do głosowania nad przedterminowymi wyborami dojdzie jeszcze dzisiaj. Języczkiem u wagi będą głosy posłów największego opozycyjnego ugrupowania - Partii Pracy. Zgodnie z zapowiedziami szefa laburzystów - Jeremy'ego Corbyna (który wcześniejszej miesiącami domagał się wyborów) - Partia Pracy nie poprze wniosku o wybory 15 października w sytuacji, gdy ustawa blokująca twardy brexit jeszcze nie obowiązuje. Obawia się bowiem, że premier Johnson ich "rozegra" i - korzystając ze swoich uprawnień - przesunie termin wyborów na listopad tak, aby móc przeprowadzić brexit bez umowy. - Najpierw zgoda królowej [co nadaje ustawie prawomocności - red.], potem wybory - mówił Corbyn.
Teraz ustawą Benna zajmie się Izba Lordów. Prace nad ustawą muszą zakończyć się w tym tygodniu, bo później - od 9 września do 14 października - prace parlamentu (na wniosek Borisa Johnsona) będą zawieszone.
W Izbie Lordów pojawia się jednak kolejna niepewność dla przeciwników twardego brexitu. "Brexitowcy" będą podobno starali się tak przedłużać dyskusję nad ustawą, aby zabrakło czasu na jej głosowanie przed zawieszeniem prac parlamentu.
Teoretycznie może się też zdarzyć, że rząd... zignoruje ustawę Benna. Taki scenariusz zasugerował jeden z bliskich współpracowników premiera Wielkiej Brytanii Michael Gove, choć sam Boris Johnson obiecywał, że tego nie zrobi.
Nie da się wykluczyć, że wniosek o przedterminowe wybory parlamentarne w Wielkiej Brytanii prędzej czy później i tak by się pojawił. Partia Konserwatywna - nawet przy nieformalnym wsparciu Demokratycznej Partii Unionistycznej - nie ma już większości w Izbie Gmin. Na dłuższą metę taka sytuacja byłaby mocno niekomfortowa dla rządzących.
Konserwatyści mają w tym momencie w swoim klubie parlamentarnym 289 posłów na 650 zasiadających łącznie w Izbie Gmin. Nawet z posłami DUP daleko do większości. Wszystko zmieniło się po tym, jak we wtorek poseł Philip Lee przeszedł do Liberalnych Demokratów, a następnie Boris Johnson usunął z klubu Partii Konserwatywnej "rebeliantów", którzy zagłosowali przeciwko niemu.