Apple przyznaje, że nie uda mu się zrealizować przychodów zakładanych na kwartał kończący się w marcu. Miało to być między 63 a 67 miliardów dolarów, teraz spółka nie podaje, jakiego wyniku się spodziewa.
Producent smartfonów jako powód ostrzeżenia podał epidemię koronawirusa w Chinach. Uderzy ona w firmę na dwa sposoby. Po pierwsze, będą problemy z dostawami nowych iPhone'ów. Apple współpracuje z chińskimi fabrykami - choć z żadną w prowincji Hubei, będącą centrum epidemii.
Tyle że stoi nie tylko ten region, ale niemal cała chińska gospodarka. Wszystkie produkujące iPhone'y zakłady wróciły do działania, ale produkcja rośnie powoli, wolniej, niż firma się spodziewała. W związku z tym, "ogólnoświatowa podaż iPhone'ów będzie tymczasowo ograniczona" - podaje Apple.
Czytaj też: Koronawirus. Zdrowi pasażerowie "Diamond Princess" będą mogli opuścić pokład
Po drugie, cierpi także sprzedaż produktów Apple w Chinach, a to ogromny rynek, w przypadku smartfonów największy na świecie, a dla spółki trzeci po USA i Europie. Wszystkie chińskie salony Apple (jest ich 42) i partnerów pozostają zamknięte, a te sklepy, które są otwarte, pracują w skróconych godzinach, zresztą klientów i tak mają niewielu.
Jak podaje BBC, część analityków uważa epidemia ogółem może zmniejszyć popyt na smartfony w Chinach o połowę w pierwszym kwartale tego roku.
Nie tylko Apple oberwie z powodu epidemii. Zatrzymanie drugiej największej gospodarki świata na tak długo uderzy w globalne łańcuchy dostaw. Wiele branż jest uzależnionych od produkcji w chińskich fabrykach lub popytu na tamtejszym rynku. Takim sektorem jest na przykład motoryzacja.
Do tego doszły finanse. Bank HSBC - największy w Europie pod względem aktywów - ostrzegł, że koronawirus może zmniejszyć jego przychody i sprawić, że wzrośnie ilość niespłacanych kredytów. Bank ponadto ogłosił w poniedziałek, że zwolni 35 tysięcy osób, zamierza też przebudować swój biznes, by poprawić wyniki - w ubiegłym roku zysk przed opodatkowaniem spadł o jedną trzecią. Nie miało to oczywiście związku z koronawirusem, ale dołożyło się do problemów, na które zareagowali giełdowi inwestorzy.
Giełda przy Wall Street była w poniedziałek zamknięta (Dzień Prezydenta), ale we wtorek rano indeksy w Azji zaliczyły solidną przecenę. Japoński Nikkei stracił 1,4 proc., południowokoreański KOSPI 1,5 proc., a Shanghai Composite 0,9 proc. Na minusie zaczęły dzień także giełdy w Europie, ciągnięte w dół przez spółki technologiczne. Niemiecki DAX około godziny 10:00 tracił 0,7 proc., notowane we Frankfurcie akcje Apple spadały o 6 proc. WIG20 tracił około 0,5 proc.
Z powodu wywoływanej przez nowego koronawirusa choroby w Chinach zmarło już ponad 1860 osób, zakażonych jest 72 tys. osób. W ciągu ostatniej doby wykryto 1800 przypadków. Pewnym pocieszeniem jest to, że po raz pierwszy od stycznia nowych zakażeń we wtorek było mniej niż 2000. Sytuacja nie została jednak opanowana, do Chin przyjechali właśnbie eksperci Światowej Organizacji Zdrowia, którzy mają pomóc w zwalczaniu epidemii.