Efekt cieplarniany powoduje, że rośnie zainteresowanie firm i państw Arktyką. Zakłada się, że pod topniejącą warstwą lodu jest wiele cennych bogactw naturalnych. Mocarstwa budują więc na dalekiej północy bazy wojskowe – w czym przoduje Rosja. Próbują też udowodnić, że część północnych terenów należy do nich i wpadają na bardzo niestandardowe pomysły. Jak Donald Trump, który w zeszłym roku zadeklarował, że USA chcą kupić Grenlandię od Danii.
Wypowiedź zaowocowała skandalem dyplomatycznym. Kiedy premier Danii Mette Frederiksen powiedziała, że Grenlandia (autonomiczne terytorium zależne Danii) nie jest na sprzedaż, Trump się obraził i odwołał swoją wizytę w Kopenhadze.
Zgrzyt na linii Dania - USA nie trwał jednak długo. Duńczycy są bardzo aktywnym członkiem NATO i doskonale zdają sobie sprawę z groźby rosyjskiej ekspansji w Arktyce. A Amerykanie zrozumieli, że rozmowy z malutkim z ich perspektywy sojusznikiem wymagają większej delikatności.
Poza tym obydwa kraje przez lata blisko współpracowały w ramach sojuszu wojskowego, w tym również na Grenlandii. USA mają tam niewielką bazę wojskową z radarem wczesnego ostrzegania – ma wykrywać rosyjskie rakiety lub samoloty.
Spotkanie w Londynie
W grudniu ubiegłego roku Frederiksen spotkała się z Trumpem w Londynie i po rozmowach powiedziała, że Dania oraz Stany Zjednoczone zamierzają pogłębić strategiczne partnerstwo w regionie Arktyki. - Obserwujemy coraz większą rywalizację mocarstw w tym regionie. Widzimy również, że Rosja wysyła tam coraz więcej okrętów podwodnych i dlatego takie partnerstwo jest potrzebne - argumentowała.
Trump też był bardzo zadowolony ze spotkania i komplementował duńską premier.
Efektem spotkania w Londynie była zapowiedź otwarcia przez Amerykanów konsulatu w Nuuk, stolicy Grenlandii. Taką placówkę zresztą Amerykanie już mieli na wyspie po II wojnie światowej, do 1953 roku.
Czytaj więcej: Grenlandia. Naukowcy odkryli, że pod lodami może płynąć tzw. "ciemna rzeka"
Grenlandia i inwestycje USA
Na otwarciu konsulatu się nie skończy. Biały Dom zamierza w nim uruchomić oddział Agencji Rozwoju Międzynarodowego i zasilić go kwotą ponad 12 mln dol. Za te pieniądze chce rozwijać na wyspie przemysł wydobywczy, turystykę i edukację.
12 mln dolarów to sporo, biorąc pod uwagę, że w Nuuk mieszka niecałe 18 tys. ludzi, a na całej Grenlandii niecałe 58 tys.
Premier autonomicznego rządu Grenlandii Kim Kielsen jest zadowolony z pomysłu Amerykanów, o czym poinformował w specjalnym oświadczeniu. Mniej zachwycona była Aaja Chemnitz Larsen z opozycyjnej partii grenlandzkich socjalistów, Inuit Ataqatigiit. W rozmowie z agencją AP powiedziała, że Amerykanie są mile widziani ze swoimi inwestycjami na wyspie, ale "istotna jest pewność, że Grenlandia nie będzie musiała dać czegoś w zamian USA".
Najbardziej sceptyczni wobec amerykańskich planów inwestycji na Grenalandii są nacjonaliści z Duńskiej Partii Ludowej. – O pomocy finansowej z zewnątrz mówi się w krajach trzeciego świata. Ale Grenlandia nie jest krajem rozwijającym się. To jest demokracja zachodnia. Pomysł USA jest naganny – skomentował plany Amerykanów Soeren Espersen z DPL.