Wpływ epidemii koronawirusa na różne zjawiska i dane z gospodarki widać nie tylko w statystykach dotyczących np. PKB, kondycji przemysłu, poziomu konsumpcji czy stopy bezrobocia. Sporo ciekawych wniosków wyciągnąć można także z niedawnych danych Narodowego Banku Polskiego dotyczących podaży pieniądza. Czyli po prostu tego, ile pieniądza mieliśmy w polskiej gospodarce na koniec kwietnia.
Na "wykres dnia" wybrałem miesięczną zmianę poziomu gotówki w obiegu w Polsce (z pominięciem tego, co jest w kasach banków i innych instytucji finansowych). Jeszcze na koniec lutego w gotówce trzymaliśmy niespełna 226,3 mld zł. I nagle w marcu zrobiło się tego ok. 252,6 mld zł, a na koniec kwietnia 272,8 mld zł. Słowem - w marcu z bankomatów czy kas banków wypłaciliśmy ponad 26 mld zł, a w kwietniu kolejne 20 mld zł.
O tym, jak bardzo to dużo, mówi poniższy wykres. Pokazuje on miesięczne zmiany w poziomie gotówki w obiegu w Polsce. Zwykle mamy do czynienia ze wzrostami rzędu 1-3 mld zł, czasem ze zmniejszeniem ilości gotówki w obiegu. Te naturalne ruchy w dużej mierze wynikają z kalendarza - większe wzrosty widać np. w grudniu, czyli okresie świątecznym, a potem spore spadki w styczniu. Narodowy Bank Polski dane o podaży pieniądza publikuje od początku 2004 r. i dotychczasowa rekordowa zmiana poziomu gotówki w obiegu miesiąc do miesiąca wynosiła ok. 8,1 mld zł w październiku 2008 r. A teraz nagle 26,3 mld zł w marcu br. i 20,2 mld zł w kwietniu.
Główny powód tak znaczącego wzrostu wielkości gotówki w obiegu to duża niepewność, która przyszła do nas wraz z koronawirusem. Chęć zaopatrzenia się w gotówce to w takiej sytuacji typowe zjawisko, natomiast skala wypłat pokazuje, jak mocno Polacy przestraszyli się epidemii.
Również mocno wzrosła wartość gotówki w kasach banków - z ok. 12 mld w lutym do ok. 16,5 mld zł w marcu czy kwietniu. Banki przygotowały się do zwiększonych wypłat przez klientów, więc "zbroiły" się w gotówkę.
Szczególnie na początku ten strach w kontekście dostępu do gotówki był "samonapędzający się", bo w części bankomatów czasowo brakowało środków. Mogło to wzmagać niepokój, że są jakieś problemy z kondycją sektora bankowego, choć prawda była po prostu taka, że operatorzy bankomatów zostali zaskoczeni i nie zawsze dawali radę zaopatrzyć maszyny w gotówkę na czas. Doszło wręcz do tego, że nastroje tonować musiał prezes NBP Adam Glapiński. "Zaopatrzymy wszystkie banki i bankomaty w taką ilość gotówki, jaka będzie potrzebna" - uspokajał Glapiński.
W kwietniu skala wzrostu gotówki w obiegu była już niższa niż w marcu, ale również bardzo duża. Tutaj pewną rolę mogła odegrać też wypłata trzynastek. Nie da się wykluczyć, że jakiś efekt dały też fake newsy, które żerowały na "koronawirusowym" strachu Polaków. Chodzi m.in. o ten, że rząd chce opodatkować pieniądze z kont bankowych. Rozprawiliśmy się z tym fejkiem w tym artykule.
Jak informuje nas Krzysztof Kowalczyk, zastępca dyrektora Departamentu Emisyjno-Skarbcowego w NBP, w maju poziom wzrostu gotówki w obiegu wrócił do "normy" i wyniósł ok. 3 mld zł. Nadal natomiast nie wydaliśmy masowo gotówki wypłaconej w poprzednich miesiącach. Wciąż w dużej mierze trzymamy je w domach na "czarną godzinę".
Ciekawe rzeczy zaszły też w strukturze naszych oszczędności w bankach. Po pierwsze, na rekordową skalę - 40,5 mld zł w marcu i kwietniu - wzrósł poziom depozytów bieżących gospodarstw domowych. Czyli tego, ile trzymamy na rachunkach bankowych. Oczywiście, te zasoby z miesiąca na miesiąc zwykle rosną, ale ostatnio "zwykle" w ciągu dwóch miesięcy poziom depozytów bieżących gospodarstw domowych rósł o kilkanaście miliardów złotych. Skąd nagle wzrost aż o ponad 40 mld zł?
W dużej mierze z lokat bankowych, bo w tym samym czasie stan naszych depozytów terminowych (do dwóch lat) spadł o ponad 17,5 mld zł, do ok. 256,8 mld zł, tj. stanu najniższego od września 2013 r. Szczególnie widać to było w kwietniu, gdy z lokat gospodarstw domowych odpłynęło ponad 12,4 mld zł, zdecydowanie najwięcej w historii. Powody? Po pierwsze, skoro ktoś podjął decyzję o wypłacie gotówki, to m.in. likwidował lokaty. Po drugie, w ostatnich dwóch miesiącach drastycznie spadło oprocentowanie lokat - bo Rada Polityki Pieniężnej przy NBP obniżyła stopę referencyjną z 1,5 proc. do 0,5 proc. na koniec kwietnia (a w czwartek 28 maja dalej, do 0,1 proc.). Mnóstwo osób zatem nie przedłuża swoich lokat, bo oprocentowanie na nich jest już niemal zerowe, czyli takie, jak na zwykłych kontach osobistych.
W pewnej mierze duży odpływ środków z lokat bankowych w kwietniu był też związany z tym, że atrakcyjną alternatywą okazały się obligacje skarbowe. Gdy okazało się, że od maja ich warunki się znacząco pogorszą (skutek obniżek stóp procentowych), Polacy dosłownie rzucili się na ich zakup jeszcze w kwietniu. Efekt? W kwietniu kupiliśmy oszczędnościowych obligacji skarbowych za aż 5,4 mld zł, czyli ponad dwukrotnie więcej niż w poprzednich miesiącach.
Zmiany widać także w strukturze środków przedsiębiorstw czy instytucji finansowych. Ale dużo ważniejsze jest to, ile w ogóle w gospodarce pojawiło się pieniędzy. Tzw. agregat M2 (czy pieniądz M2), czyli gotówka (w obiegu i w kasach instytucji finansowych) oraz pieniądze na rachunkach bieżących i depozytach do dwóch lat zwiększył się tylko przez marzec i kwiecień o ponad 97 mld zł. Ten miernik podaży pieniądza oczywiście stale rośnie, natomiast w tym roku dzieje się to znacznie szybciej niż w poprzednich latach. Wzrost podaży pieniądza M2 w kwietniu wyniósł 14,7 proc. rok do roku i był najwyższy od czerwca 2009 r.
Skąd się to bierze?
Musi za tym stać rosnące zadłużenie w jakimś miejscu gospodarki. Nie są to ani firmy, ani gospodarstwa domowe, bo te mają raczej ograniczony dostęp do nowego kredytu. Jest to po prostu rząd i jego agencje. Pomoc finansowa dla firm oraz spadek dochodów podatkowych zmusiły rząd oraz Polski Fundusz Rozwoju do gigantycznych emisji obligacji
- tłumaczy Ignacy Morawski, ekonomista Spotdata.pl.
Dane NBP na koniec kwietnia pokazują, że zadłużenie netto instytucji rządowych szczebla centralnego wzrosło o ok. 78 mld zł. To samo widać w podobnych danych Ministerstwa Finansów. Tylko w marcu i kwietniu zadłużenie Skarbu Państwa wzrosło o ok. 74,5 mld zł. Kolejne obligacje o wartości ok. 50 mld zł w kwietniu i maju już zdążył wyemitować Polski Fundusz Rozwoju. Te wprawdzie nie są zaliczane do zadłużenia Skarbu Państwa, ale ostatecznie to z budżetu państwa do PFR trafią pieniądze na wykup obligacji. Słowem, taka już jest cena ratowania gospodarki i pompowania kolejnych wykreowanych pieniędzy m.in. do firm, aby te przetrwały i utrzymywały zatrudnienie.
Czy dynamicznie rosnąca podaż pieniądza (zresztą nie tylko w Polsce, nie jesteśmy tu wyjątkiem) może doprowadzić do wysokiej inflacji, jak się powszechnie uważa? Niekoniecznie. Ba, w najbliższym czasie możliwym scenariuszem jest obniżenie tempa wzrostu cen, a może wręcz deflacja.
Zakładam, że potężne programy pomocowe rządów pomogą gospodarkom podnieść się z kolan i odbudować po kryzysie. To jest makroekonomiczny standard - korzystamy z przyszłych strumieni dochodów, by zapewnić sobie wygładzenie konsumpcji dziś i zapobiec katastrofie zdrowotnej i społecznej. (...) Ale oczywiście nie jest tak, że z rosnącym zadłużeniem nie wiążą się żadne ryzyka. Jeżeli recesja będzie się przedłużać, wyjście z niej będzie powolne, a wskaźniki zadłużenia będą narastać, to w przyszłości obsługa zadłużenia może stanowić ciężar dla gospodarek. I tu rzeczywiście otworzy się pole do wyższej inflacji, jeżeli nie będzie innego sposobu, by obniżyć wskaźniki długu
- pisze w swoim komentarzu Ignacy Morawski.