Marcin Duma: O to, żeby ten przekaz dotarł do wyborców PiS. "Nie jestem Belzebubem" - mówi im Trzaskowski.
W życiu na niego nie zagłosują.
W największym skrócie: żeby w dniu wyborów zostali na działce.
Platforma chyba nareszcie zrozumiała, że III RP jest przeszłością. To zresztą była diagnoza, którą PiS postawił w 2015 roku i dzięki niej odniósł zwycięstwo: ogłaszamy koniec transformacji, pot, krew i łzy mamy już za sobą, teraz żyjmy jak ludzie. Koniec opowieści o zaciskaniu pasa, wyrzeczeniach, basta. Żyjemy! I jak Trzaskowski ogłasza "nową solidarność" i chwali PiS za socjal, to dokładnie to mówi.
Trzaskowski próbuje wyłączyć ważną oś sporu z PiS-em: Polska solidarna kontra liberalna. Platforma dotąd dnie potrafiła tego zneutralizować. A Trzaskowski mówi: my solidarność społeczną akceptujemy, absolutnie nie będziemy tu budować barykady, nie będziemy się kłócić o 500 plus i rolę świadczeń socjalnych. Z tym się też łączy rezygnacja z platformerskiej strategii, którą ktoś ładnie nazwał "zausz firmę". Celowało w tym starsze grono polityków PO, które nieustannie próbowało Polaków karmić taką aspiracyjną opowieścią, gdzie najważniejszy jest "przedsiębiorczy obywatel". Ludzie na badaniach fokusowych tak to komentują: a niby dlaczego przedsiębiorczy obywatel ma być ważny, a nie każdy obywatel? Dlaczego nie jest ważny ten, który ma inne aspiracje i wcale nie chce być "przedsiębiorczy"? Czy to obowiązek? Aspiracje Polaków się zmieniły, nie każdy chce mieć łóżko polowe, potem szczękę, w końcu własny biznes rozkręcać - a starsze pokolenie liberalnych polityków tak widzi nasze marzenia. Polacy są gotowi pracować ciężko, bo to jest mit, że chcieliby kombinować jak w komediach Barei, ale niekoniecznie chcą pracować na swoim. Jesteśmy zaangażowanymi pracownikami i wręcz harujemy, naprawdę siedzimy w robocie rekordową liczbę godzin, pokazują to wszystkie unijne statystyki. I nie chcemy, żeby nam prawić morały o "szacunku dla pracy" i "przedsiębiorczości".
A wracając do deklaracji Trzaskowskiego: to jest ukłon w stronę tej Polski, o której się mówi, że ona Trzaskowskiego nie chce, i której on nie rozumie.
Oczywiście. Ale Trzaskowski komunikuje się w ten sposób z elektoratem Dudy, mówi tym ludziom, że daliśmy ciała w sprawach społecznych, PiS miało rację albo że "bardzo cenię prezydenturę Lecha Kaczyńskiego".
No właśnie to: "Nie jestem Belzebubem". Wiem, że na mnie nie zagłosujecie, ale jak w dniu wyborów siedzicie na działce, to siedźcie. Nic złego się nie stanie.
Obie strony na to grają.
Trzaskowski potrafi uwodzić. On dysponuje swoistym magnetyzmem, ciężko dokładnie opisać, co to jest, ale to wychodzi wyraźnie w naszych badaniach fokusowych, a skoro w naszych wychodzi, to w tych robionych przez partie polityczne też. Robiliśmy ostatnio badanie na grupie wyborców PiS-u, kobiety mówiły: no nie, Trzaskowski, oczyszczalnia ścieków, LGBT, zło najgorsze, zepsucie. "Ale jest przystojny" - i tu uśmiech. Zły, najgorszy, ale przystojny.
Nie zagłosują! One nie są głupie, mają swoje poglądy polityczne i powody, żeby głosować na PiS i Dudę. Ale pytanie, czy pójdą? Trzaskowski może osiągnąć efekt demobilizacji w elektoracie PiS i na to gra. Bo komunikat, że odebraliśmy od PiS-u lekcję z polityki społecznej, jest bardzo mocny. Pierwszy platformers mówi to tak wyraźnie: błądziliśmy.
Wiemy z badań, że Duda ma twardy elektorat, który - niezależnie, co by się działo - to pójdzie i zagłosuje. I to jest największy elektorat w Polsce: jakieś 38 procent wyborców. Koniec kropka. Aż tyle i tylko tyle. To mu gwarantuje pierwsze miejsce w pierwszej turze, ale nie gwarantuje wygranej w turze drugiej. Duda - jak weźmiemy liczby bezwzględne - ma szansę na 9 milionów głosów. Może dziewięć mln 200 tysięcy. Ale to jest maks. Jeśli będziemy mieli frekwencję w wyborach prezydenckich taką, jaką mieliśmy w wyborach parlamentarnych, czyli ponad 60 proc., to taki wynik Dudy oznacza, że on po prostu przegrywa wybory. I wszystko zależy od tego, którym grupom wyborców - po jednej lub po drugiej stronie - uda się wytłumaczyć, że niekoniecznie muszą iść.
No właśnie, czy na pewno wkurza? W trakcie ostatnich badań jakościowych - przypomnę, że one polegają na szerokich rozmowach z ludźmi, a nie zadawaniu im pytań "na kogo zagłosujesz" - myśmy ustalili jeszcze jedną rzecz: zarówno u wyborców PiS-u, jak u wyborców opozycji pojawia się lęk, że jak zostanie wybrany prezydent z innego obozu, to powstanie straszliwy bałagan.
Tak. Wyborcy PiS-u po zmianie większości w Senacie i wyborze opozycyjnego marszałka Grodzkiego mają takie wrażenie, że to rozwala państwo, bo pojawia się polityczna niemoc, tworzą się klincze. Ale - co ciekawe - wyborcy opozycji też są na takie widzenie spraw podatni. Dla wyborców PiS-u to jest taka rzecz, która ich motywuje, żeby iść do wyborów. Bo oni nie chcą kohabitacji i "awantur". Z kolei dla wyborców opozycji to jest perspektywa, która ich demotywuje. Bo mówią mniej więcej tak: Duda straszny, najgorszy prezydent, długopis, podnóżek Kaczora, no ale, kurcze, jak przyjdzie prezydent z opozycji, to zrobi się bałagan, PiS zacznie zrzucać na naszego prezydenta, że to przez niego nie można opanować kryzysu gospodarczego, może być źle. I to jest właśnie idealne podglebie, żeby nie pójść. Bo jak masz takie lęki, to oczywiście do ostatniej chwili będziesz wszystkim znajomym mówił: "Każdy, byle nie Duda!", ale w dniu wyborów - mówimy o drugiej turze - znajdziesz tyle różnych obowiązków i zajęć, że w końcu: „No jakoś tak się ułożyło, że nie poszedłem głosować”. I to wyłapują dopiero badania jakościowe - fokusy, kiedy się z nimi rozmawia i można zobaczyć te różne przekonania i lęki. Nawet te, które dopiero kiełkują. Zresztą zobacz, co ostatnio komunikuje PiS.
Tak jest. To niesamowite, bo zobacz - oni kompletnie odczepili się od przekonywania wyborców, że Duda jest niezależny. Przeciwnie. Postawili na pokazywanie, że jest zależny i że to właśnie dobrze, bo mamy porządek i ustawy są wprowadzane. "Długopis"? No i dobrze, że długopis, bo inaczej byłby bałagan. A przecież wciąż jest pandemia, idzie poważny kryzys, wszyscy się boją o robotę, słyszą o obniżkach wynagrodzeń i zwolnieniach, więc porządek w takiej sytuacji jest ważny. To będzie chyba filar ich kampanii. Pewnie mają podobne fokusy i też to im wyszło: ludzie po obu stronach barykady nie chcą bałaganu. Pisowców to zmobilizuje do głosowania na Dudę, a opozycyjnych wyborców lęk przed bałaganem może zatrzymać w domach.
"Nie bójcie się, nie będę robić bałaganu" - mówi. Ludzie czują, że sytuacja jest nadzwyczajna - nawet jeśli trochę to wszyscy wypieramy - i oczekują, że ta współpraca rządu i prezydenta jednak będzie. Nie bardzo im się podoba taka walka, jaką zapowiadał marszałek Grodzki o każdą piędź ziemi. "Będziemy walczyć na plażach, na polach i w miastach" - mówiąc Churchillem. To już nie jest ta emocja. Inaczej oczywiście to opisuje wyborca PiS, a inaczej wyborca opozycyjny, który będzie mówił, że cały bałagan to wina Kaczyńskiego, ale to nie jest ważne, bo tak czy siak wizja prezydenta z opozycji budzi podświadomy niepokój.
Tak. I to go demobilizuje.
Trzaskowski może podziękować TVP Info za to, że istnieje. Bo można ich zaatakować bezkosztowo, czyli mieć efekt antypisowskiej mobilizacji, ale nie budzić lęku o nieporządek w państwie. Można powiedzieć: ja z rządem będę współpracował, ale Kurskiemu to nie przepuszczę. I to jest bezpieczne, bo Kurski - dla wyborców obu stron to jasne - nie jest żadnym ważnym organem państwa, który gwarantuje jego sprawne działanie. A jednocześnie jest dobrym punktem odniesienia dla wszystkich nagromadzonych nienawiści po stronie opozycyjnej.
Nie rząd i nie organy państwa. W naszym badaniu wyszło, że na początku Trzaskowski miał wizerunek fightera. "Bokser z doktoratem". Wyborcy opozycji chcą fightera, ale "nie przesadzajmy z tą nienawiścią i walką w polityce". Natomiast walić w TVP i Kurskiego - a to owszem. I to jest dobry kierunek: z jednej strony coś głaskać, a drugiej strony w coś walić.
Absolutnie. Ale to dotyczy obydwu głównych kandydatów. A dlaczego? Bo w drugiej turze nie mamy do czynienia z proporcją np. 60 do 40. Jest pół na pół, na razie wciąż ze wskazaniem na Dudę. Co znaczy, że decydować może 50 tysięcy głosów. I to cały czas będzie gra na niuansach.
Niby tak. Ale on też musi niuansować. Nie możemy zapominać, że te pięć lat rządów PiS-u zmęczyło wyborców. I to jest coś, co działa na niekorzyść Dudy. Bo dlaczego mimo tego zmęczenia mam się znowu mobilizować i jeszcze raz zagłosować na Dudę? Nie wystarczy się pogodzić: no dobra, niech znowu będzie on. Trzeba jeszcze podjąć akcję, czyli pójść. Natomiast mobilizacja po stronie opozycyjnej jest bardzo mocna i napędza ją niechęć do PiS-u. Chęć głosowania na "nie-Dudę".
Nieważne. Bo gdyby wyborca opozycyjny mówił tak: "mnie się podoba Hołownia i jakby wszedł do drugiej tury, to zagłosuję, a jak wejdzie ktoś inny, to się jeszcze zastanowię". Albo gdyby mówił tak: "tylko Trzaskowski, to mój kandydat, a jak wejdzie Hołownia, to będę miał problem, na kogo głosować". Albo: "no, Kosiniak to byłby fajny, ale tęczowy Trzaskowski - już nie". Tymczasem w ogóle nie ma takich emocji. Zero! Po stronie opozycyjnej nie ma wątpliwości, co trzeba zrobić w drugiej turze: głosować na "nie-Dudę". I to jest ogromne zagrożenie dla PiS-u.
Też nie. Cały czas ci tłumaczę, że na badaniu fokusowym albo w sondażu taki wyborca deklaruje: "ok, tak, bez problemu zagłosuję na każdego, bo ten Duda jest straszny". Ale potem może nie pójść. I na tym polega problem. Na rozdźwięku miedzy deklaracją, a akcją. A tym, co leży pomiędzy deklaracją i akcją, są emocje. One muszą być wystarczająco duże, żebym wrócił z działki.
Nie. Bo to awantura.
Polaryzacja, ale zniuansowana. Obu głównym kandydatom służy mocny spór polityczny. Bo to ustala skład drugiej tury. U Trzaskowskiego to jest strategia na odbicie wyborców Hołowni, odcięcie wyborców Kosiniakowi, Biedroniowi. Ale jeśli mu się to uda za dobrze, to powstanie wrażenie, że pierwsza tura jest formalnością, rytuałem, bo liczy się tylko dwóch kandydatów, więc prawdziwy pojedynek będzie w drugiej turze. I to też jest dla opozycji dość niebezpieczne.
Bo buduje Dudę w pierwszej turze. Jeśli Trzaskowski zyska zbyt dużą hegemonię na opozycji, a wyniki całej reszty będą naprawdę beznadziejne, to wyborca Hołowni, Kosiniaka czy Biedronia zacznie myśleć tak: no, słabo mojemu kandydatowi idzie, ma tylko kilka procent, nic już to nie da, nie ma sensu iść na pierwsza turę. Pójdę tylko na drugą, bo w drugiej wiem, że będę przeciwko Dudzie. I to punkcik po punkciku zwiększa Dudzie wynik w pierwszej turze.
Mało prawdopodobne, ale jak będzie miał po prostu dobry wynik - lepszy niż w sondażach - to i tak go to poniesie. Trzaskowski musi grać na zdominowanie innych kandydatów opozycji, ale takie, żeby oni też się pożywili. Bardzo skomplikowane. Wyborcy muszą widzieć jakiś minimalny sens pierwszej tury. Teraz na przykład wielu wyborców lewicy z powodu fatalnych wyników Biedronia zaczyna przerzucać głosy na Trzaskowskiego, ale oczywiście myślą o drugiej turze. Bo nie ma w nich tyle miłości do kandydata PO, żeby głosować na niego w pierwszej. A na swojego Biedronia już im się nie chce, bo jak ma trzy procent, to po co iść?
Nie. To była prawda etapu, kiedy miałeś Kidawę, która była bardzo partyjną kandydatką, emanacją "starej Platformy".
Kwestia percepcji wieku. Trzaskowski dobiega pięćdziesiątki, ale jest uważany za młodego. Znacznie młodszego niż w rzeczywistości. I to powoduje, że on nie kojarzy się ludziom z tą starą Platformą. Nikt nie pamięta, że był gdzieś tam wiceministrem za czasów koalicji PO-PSL. Zero takich skojarzeń. To jest facet nowy, niezużyty. W związku z tym jest łatwość przypisywania mu nadziei. A to właśnie nadzieja była jedyną w zasadzie emocją, która zbudowała Hołownię. Trzaskowski odebrał ten atrybut Hołowni i odebrał mu też wyborców.
Tak. Pokazać, że jest nieplatformerski. A nawet jeśli, to nie jest tą starą Platformą od "zausz firmę".
Moim zdaniem nie powinien się w ogóle do niej odnosić. Od Platformy jak najdalej. Może i jestem z PO, ale już nie mówmy o tym, jestem niezależny.
Tak. Im mocniejsze sklejenie kandydata z Platformą, tym gorzej. Jeżeli PiS-owi udałoby się skleić Trzaskowskiego z PO, to na pewno uzyska efekt mobilizacji wśród swoich wyborców i demobilizacyjny w części obozu opozycji. Bo wyborcy opozycji nie chcą głosować na Platformę, do której mają masę pretensji, oni chcą głosować na "nie-Dudę". I jak ten "nie-Duda" będzie im się za bardzo kojarzył w Platformą, to zostaną na działce. Chociaż oczywiście w sondażach będą mówić, że tak, oczywiście, pójdę, byle nie Duda itd. Na pewno będzie to też argument dla wyborców Konfederacji, że trzeba koniecznie w drugiej turze iść i zagłosować przeciwko "Belzebubowi z PO".
To jest skierowane głównie do elektoratu Narodowców i Bosaka.
Tak. Elektorat narodowców nie kocha Dudy, więc trzeba ich zmotywować, żeby w drugiej turze jednak poszli i głosowali na "nie-Trzaskowskiego". Jak się ich postraszy "Spinozą", to może pójdą. Odwołanie do Spinozy to bardzo subtelny ruch, tak subtelny, że na początku zdziwiłem się, że pojawiło się to w TVP. Ciekawe, ile osób zdaje sobie sprawę z tego, że kiedyś istniał ktoś taki jak Baruch Spinoza. Jeżeli jednak nie chodzi o samego filozofa, a o jego żydowskie pochodzenie, to już inna sprawa. Gra na antysemityzmie to oczywiście gra na skrajnie prawicowy elektorat. Chociaż nie tylko skrajnie prawicowy. Sprawa tego sentymentu wśród Polaków to jest skomplikowana. Niemniej jednak wpisuje się w strategię demonizowania Trzaskowskiego.
Po raz pierwszy od wielu miesięcy - odkąd się badaniem wyborców Dudy zajmujemy - zostały mu przypisane jakieś negatywne cechy. Zawsze Duda był najwspanialszym kandydatem, najlepszym, idealnym, a teraz już nie jest.
Nie wiemy. My oglądamy Dudę na tych fokusach naprawę bardzo szczegółowo. I nie jest tak, że wcześniej coś żeśmy przeoczyli. On był naprawdę idealny w opinii własnych wyborców. Ta zmiana musiała się urodzić całkiem niedawno i może jest to efekt pandemii, gdzie rola prezydenta była mocno drugoplanowa, a w zasadzie on siedział w trzecim rzędzie. Na pierwszym planie był Szumowski, Morawiecki, a Duda nie potrafił sobie znaleźć sensownego miejsca. Próbował robić orędzia, ale mimo wszystko był raczej tłem dla premiera i ministra zdrowia. I chyba to spowodowało, że wady Dudy stały się dla jego wyborców bardziej wyraziste. Bo w sytuacji testu - a taką sytuacją była pandemia - prezydent to ma być lew. I on dla swoich wyborców długo był tym lwem, tak go opisywali, a teraz jest takim "lwem, ale nie do końca". Może jednak za bardzo jest podległy Prezesowi? Może przydałoby mu się więcej niezależności? Rozmaite ułomności Dudy, których oni wcześniej nie widzieli, teraz zaczynają do nich docierać.
Że ona też ma pułapki. Tak. Więc to cały czas musi być gra na niuansach.
Opozycyjni? On jest Mesjaszem.
Naprawdę. Jakkolwiek głupio to brzmi, tak jest czasem postrzegany na fokusach. I to nie chodzi o to, że ludzie go kochają za jego cechy czy wypowiedzi, ale za samo to, że się pojawił.
Do niedawna opozycyjni wyborcy podkreślali, że nie ma większych szans na pokonanie Dudy. Chyba że stanie się cud. Oni w trakcie badań mówili mniej więcej tak: no, Duda wygra te wybory, fatalnie, ale nie wiem, co musiałoby się stać, żeby przegrał. Ten defetyzm właśnie zaczyna ustępować. Był dramat, zjechało Kidawie, była klęska, pojawiały się jakieś nadzieje związane z Hołownią, ale jednak nie za duże, i teraz nagle ludzie czują się jak w rollercoasterze: całkowita zmiana nastroju. Nadzieja. To odbicie w sondażach po zmianie kandydata dało energię, wewnętrzne przekonanie, że coś się jednak zmienia.
Nie. To dotyczy wszystkich wyborców opozycji. Bo nawet jak głosują na Hołownię, Kosiniaka czy Biedronia, to teraz mają wreszcie perspektywę, że jakiś "nie-Duda" może wygrać. Dotąd wszyscy wyborcy opozycji widzieli polityczną wszechwładzę PiS-u, wszechmoc, "oni są nie do pokonania". I w związku z tym często mówili: no tak, trzeba odbyć te wybory, trudno, ale i tak wiadomo, kto będzie rządził. Jak usłyszeli "bojkot", to się bardzo ucieszyli, bo mogli dzięki temu uciec od porażki, nie być jej częścią. A teraz przychodzi ktoś, kto mówi: odmienię oblicze ziemi, tej ziemi. Nie przesadzam. Wśród części wyborców tak jest to postrzegane. Nie tyle jest to zasługa samego Trzaskowskiego, ile sytuacji, w której oni łaknęli jakiejkolwiek nadziei. I to też widać w sondażach. Tylko pamiętajmy, że nic nie jest dane raz na zawsze. Wcale nie jest pewne, że Trzaskowski utrzyma tę emocję do 28 czerwca.
Tak. Co oznacza komunikat do wyborców opozycji: lepiej zostańcie w domu, wy też przecież nie chcecie awantur w państwie w trudnych czasach.
Plus wali w symbole władzy, żeby zmobilizować swoich: ale wy koniecznie idźcie!
Te strategie zostały wdrożone tydzień temu, obydwie mają osadzenie w emocjach i faktach. Na ogół wybory wgrywa ten, kto popełni mniej błędów przy realizacji swoich założeń, tylko moim zdaniem jest za wcześnie, żeby tak do końca to wszystko oceniać. Na niekorzyść obecnego prezydenta działają jego problemy wizerunkowe we własnym elektoracie, a na korzyść Trzaskowskiego działa to, że on jest tym sprzedawcą nadziei.
Sklejenie z PO. Wyborcy - owszem - chcą polaryzacji "my kontra oni", ale innej niż dotychczasowa. Nieco innej.
Ten hardcorowy antypis, który był driverem opozycji od grudnia 2015 roku do wyborów w 2019 roku, po prostu przegrał. On przegrał w różnych formułach - również wielkiej zjednoczonej opozycji czy opozycji totalnej, ta formuła została teraz zakwestionowana. Nie udało się. To była ślepa uliczka, w którą PiS - być może mając badania i analizy - opozycję nieustannie wpychał.
On nie jest zakładnikiem tych patetycznych gestów, śpiewów, okrzyków grozy, Hitlerów i Stalinów. Zresztą... Być może te doktrynerskie środowiska zrozumiały, że dla wygranej należy teraz siedzieć cicho. Albo przynajmniej to "Hitler, Hitler" krzyczeć półgębkiem, zasłaniając usta. No a oczywiście jak wygramy, to Hitlera rozliczymy.
***
Marcin Duma (1978) założyciel i prezes IBRiS - Fundacji Instytut Badań Rynkowych i Społecznych. Od kilkunastu lat zajmuje się badaniami opinii w Polsce.