Najwięcej nowych przypadków zakażenia koronawirusem w USA notowanych jest obecnie w stanie Teksas. Tylko w środę było ich blisko 6,2 tys. Gubernator Teksasu Greg Abbott mówił w środę o "masowym ognisku". Dawał do zrozumienia, że szpitale w największych miastach stanu mają problemy z napływem kolejnych chorych. "Nasz system jest przeciążony" - wtórował mu David Persse z Urzędu Zdrowia Publicznego w Houston, największego miasta w Teksasie.
Problem ma też Floryda - tutaj tylko w środę przybyło ponad 5,5 tys. nowych przypadków. W Kalifornii blisko 5 tys. Wymienione stany, podobnie jak m.in. Arizona, Georgia czy Północna Karolina, notują obecnie zdecydowanie najwyższe odczyty nowych chorych od początku epidemii. Stany Nowy Jork, New Jersey i Connecticut przywróciły kwarantanny dla osób przybywających z innych stanów, właśnie m.in. z Teksasu, Florydy, Północnej i Południowej Karoliny czy z Arizony.
Dane pokazują jednoznacznie - Stany Zjednoczone mierzą się (jako cały kraj, bo tym razem koronawirus atakuje inne stany) z nawrotem epidemii. Liczba nowych przypadków powraca do poziomów ostatni raz widzianych w kwietniu. I mowa tu nie tylko o danych z pojedynczych dni - które są wszak wrażliwe na pojedyncze zdarzenia (nowe pojedyncze duże ogniska, masowe testy w jakimś miejscu itp.), ale o średniej z siedmiu dni - na wykresie poniżej to błękitna linia.
To sprawiło, że na rynki finansowe i surowcowe znów powrócił strach. Tak to już jest w ostatnich miesiącach, że na przemian mamy do czynienia z okresami optymizmu (gdy jakieś dane czy doniesienia wskazują np., że lek i szczepionka na koronawirusa jest już blisko, że kryzys gospodarczy nie będzie tak głęboki jak można się było obawiać, że epidemia się cofa itp.) oraz pesymizmu (epidemia się rozwija, będzie trwała długo, spustoszy gospodarkę itp.). Tym razem górę biorą minorowe nastroje.
Co więcej, zostały one jeszcze podsycone przez zapowiedź Białego Domu dotyczącą planów wprowadzenia ceł na niektóre produkty z Unii Europejskiej i Wielkiej Brytanii. Co prawda, jak zwraca uwagę Przemysław Kwiecień, analityk XTB, kwoty nie są duże (nieco ponad 3 mld dolarów) ale "inwestorzy pamiętają, że wojna celna również rozpoczęła się od relatywnie niedużych ceł na import stali i aluminium do USA".
W środę najważniejszy indeks amerykańskiej giełdy S&P500 stracił 2,6 proc. To była najgorsza sesja na nowojorskim parkiecie od dwóch tygodni.
W środę o ok. 6 proc. potaniała też ropa WTI, produkowana w Teksasie.
Rzecz jasna to na razie wyłącznie "drobne" korekty biorąc pod uwagę, że np. indeks S&P500 od marcowego dołka urósł o blisko 25 proc., a ropa WTI dziś kosztuje ok. 38 dolarów, podczas gdy jeszcze w kwietniu jej cena spadła poniżej 15 dolarów (a przez chwilę dochodziło nawet do bezprecedensowej sytuacji, gdy jej była była ujemna). Ale analitycy mają obawy, że nastroje za oceanem (które mają wszak wpływ także na europejskie rynki) mogą pogorszyć się na dłużej.
Bardzo nieciekawe trendy w USA dają jasno do zrozumienia, że nie da się szybko wrócić do rzeczywistości z lutego. Inwestorzy początkowo zadowolili się zapewnieniami Białego Domu, że restrykcje nie wrócą, jednak dalsze pogarszanie się statystyk (szczególnie w takich stanach jak Kalifornia, Teksas czy Floryda) może tę percepcję zmienić. Decyzja o kwarantannie dla przyjeżdżających do Nowego Jorku z wybranych południowych stanów uzmysłowiła rynkom, że sprawy nie można dłużej lekceważyć. Ponownie zatem statystyki epidemiologiczne będą w centrum zainteresowania inwestorów
- komentuje Przemysław Kwiecień.