W piątek w Brukseli rozpocznie się szczyt, który może być ważnym krokiem na drodze do ustalenia unijnego budżetu na lata 2021-2027. Stawka negocjacji jest duża, bo przedstawiciele rządów będą rozmawiać też o tym, w jaki sposób podzielić fundusz przeznaczony na przeciwdziałanie ekonomicznym skutkom epidemii COVID-19. Do podziału pomiędzy kraje UE może być od 500 do 750 mld euro. Ile unijnych pieniędzy ostatecznie popłynie do Polski? Kolejne głosy świadczą o tym, że środków dla naszego kraju może być mniej, niż pierwotnie zakładano.
Juan Fernando López Aguilar, przewodniczący Komisji Wolności Obywatelskich chce, by przy podziale środków wzięto pod uwagę kwestię stosunku do mniejszości. Kierowana przez niego komisja chce, by samorządy, które ogłosiły się "Strefami wolnymi od LGBT" środków z funduszu spójności nie otrzymały.
- Rządy muszą szanować prawa mniejszości, muszą przestrzegać zasad praworządności - stwierdził.
Według medialnych doniesień Angela Merkel nie chce, by kwestia praworządności była powiązana ze sposobem podziału unijnych środków. A mówiąc bardziej szczegółowo - nie chce wiązać tych kwestii bezpośrednio.
Dla Polski to może być bardzo zła wiadomość. Jeśli bowiem kwestii praworządności przy podziale środków nie będzie, premier Mateusz Morawiecki może nie mieć powodów, by negocjacje torpedować.
Tymczasem ograniczenie wypłat dla Polski - a także dla Węgier - dalej byłoby możliwe. Wprowadzone byłoby jednak na innym etapie - przy okazji uchwalania rozporządzeń budżetowych. Dlaczego to istotne? Bo te przyjmuje się kwalifikowaną większością głosów. Sprzeciw Polski i Węgier, nawet gdyby znalazły koalicjanta, nic by nie dał.
Plany dotyczące podziału unijnych pieniędzy jeszcze przed miesiącem wydawały się dla Polski niezwykle korzystne. Antycovidowy fundusz miał bowiem popłynąć do naszego kraju szerokim strumieniem. Nowa propozycja, zaprezentowana kilka dni temu, jest już o ok. 8 mld euro skromniejsza.
Czytaj też: Rokowania w Brukseli. Ile cięć w projekcie budżetowym dla Polski
Polsce grozi też utrata środków z innego powodu. Chodzi o neutralność klimatyczną. Premier Mateusz Morawiecki jako jedyny unijny przywódca nie zadeklarował, że osiągniemy ją do roku 2050. Teraz możemy za to zapłacić - środki, które trafią do Polski na cel szeroko pojętej dekarbonizacji, mogą być mniejsze o 8 mld euro.