To nie był ogromny protest, ale dość gwałtowny. Dziesiątki wściekłych Libańczyków próbowały szturmować siedzibę Ministerstwa Energii. Mieszkańcy kraju mają dość przedłużających się przerw w dostawach prądu. Są miejsca, w których energii elektrycznej nie ma w domach przez nawet 20 godzin dziennie. Demonstrantów próbowała powstrzymywać policja, doszło do przepychanek.
Liban. Protest przed siedzibą Ministerstwa Energii i Wody, 4 sierpnia 2020 r. Fot. Hassan Ammar / AP Photo
To działo się tego samego dnia, w którym później potężna eksplozja zniszczyła dzielnicę portową, sklepy i wiele domów w dużej odległości od epicentrum wybuchu, z powodu którego zginęło przynajmniej 100 osób, a tysiące zostało rannych.
W Libanie życie toczy się od katastrofy do katastrofy. Także i protesty nie są nowością, wybuchły na dużą skalę jesienią ubiegłego roku (pretekstem był podatek od połączeń telefonicznych za pomocą aplikacji WhatsApp).
Problemy z elektrycznością są tam obecne od lat, krajowy system energetyczny nie może podnieść się z ruin od czasu zakończenia wojny domowej w 1990 roku. Państwowa firma energetyczna jest potężnie zadłużona. Jako że z dostawami z sieci jest problem, kraj w dużej mierze polega na generatorach, do których paliwo dostarczane jest z zagranicy. Przerwy w dostawach energii elektrycznej u progu lata tego roku znacznie się wydłużyły, do tego stopnia, że część kraju pozostawała bez prądu nawet przez 20 godzin dziennie. Wzrosły też ceny energii. Ten sektor - i nie tylko ten - przeżera korupcja i rozbija złe zarządzanie. W Libanie rozwinęło się potężne lobby właścicieli generatorów, którzy dostarczają prąd w czasie blackoutów, są oni powiązani z dostawcami oleju napędowego, którzy z kolei mają mieć powiązania z politykami.
"Zamiast kupować złoto, ludzie kupują diesla" - powiedział niedawno minister energii, Raymond Ghajar.
Liban, Bejrut. Kolejka do dystrybutora paliwa na stacji benzynowej. Zdjęcie z 29 lipca 2020 r. Fot. Hussein Malla / AP Photo
Brak prądu to oczywiście niejedyny problem. By zrozumieć, co dzieje się w Libanie, wystarczy spojrzeć na śmieci. Na ulicach Bejrutu piętrzą się ich stosy - nie ma ich gdzie wywozić, bo jedno z głównych miejsc składowania się przepełniło. Kryzys śmieciowy w Libanie trwa w zasadzie od 2015 roku. Odpady nie są przetwarzane, tylko po prostu składowane na wielkich, śmierdzących, wydzielających szkodliwe gazy hałdach, część z tych odpadów przedostaje się do Morza Śródziemnego. Dwie nowe nadmorskie hałdy miały być rozwiązaniem tymczasowym, zaplanowanym na kilka lat, by dać władzom czas na systemowe rozwiązanie problemu - a istnieją do dziś. Tutaj też padały zarzuty działalności korupcyjnej. Lukratywne umowy na odbiór śmieci przyznawano biznesmenom powiązanym z władzą.
Jeden z tych kontraktów, wart 288 milionów dolarów, dostał Jihad al-Arab, muzułmanin, brat doradcy ówczesnego, zmuszonego jesienią ubiegłego roku do rezygnacji premiera Saad Haririego. Jak donosił w grudniu "The New York Times", do kontenerów z odbieranymi śmieciami miała być dodawana woda, by zwiększyć ich wagę - i zarobek, bo odbierającym płaci się od tony. Drugi kontrakt, za 142 mln dolarów, obsługuje chrześcijański biznesmen Dany Khoury, który, według doniesień, ma być blisko rodziny prezydenta Michela Aouna (w Libanie po wojnie domowej władzą w kraju podzieliło się kilkanaście grup religijnych). To na jego hałdzie miało dochodzić do zrzucania odpadów, w tym toksycznych, do morza.
Firmy obu biznesmenów zaprzeczają tym oskarżeniom. Problem jednak nie został rozwiązany, Liban wydaje kilkakrotnie więcej pieniędzy na zarządzanie odpadami niż inne kraje regionu, jak Jordania czy Tunezja.
Liban. Stosy śmieci na ulicy Bejrutu. Fot. Bilal Hussein / AP Photo
Z innym usługami dla ludności też są poważne problemy. Bardzo niepokojąco wygląda sytuacja w służbie zdrowia. Prywatne szpitale, które, jak podaje Associated Press, są "silnikiem" systemu opieki zdrowia, pod koniec lipca groziły zamknięciami - z powodu kryzysu finansowego kraju mają problemy z utrzymaniem działalności. Sytuacja szpitali publicznych jest jeszcze gorsza. Wszędzie brakuje leków i wyposażenia, pieniędzy na opłacenie lekarzy i pielęgniarek, ogromne kwoty pochłaniają koszty paliwa dla generatorów z powodu ciągłych przerw w dostawach prądu, a do tego doszła epidemia koronawirusa.
Kraj jest w gospodarczej rozsypce. PKB zaczął spadać na długo przed koronakryzysem. W 2018 roku skurczył się o 1,8 proc., w 2019 r., według szacunków Banku Światowego, już o 5,6 proc., w tym roku prognoza Banku zakłada spadek na poziomie 10,9 proc. Choć nie jest to wyjątek, bo dwucyfrowe spadki PKB przewidywane są dla wielu krajów świata, w tym najbardziej rozwiniętych gospodarek, to w przyszłym roku Liban ma nie doświadczyć odbicia i zaliczyć kolejny spadek, o 6,3 proc., jako jedyne państwo Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej.
Wskaźnik wzrostu cen w ostatnim czasie dramatycznie się powiększał. W lutym inflacja wynosiła 11,4 proc. w ujęciu rocznym, w marcu 17,5 proc., w kwietniu już 46,6 proc., w maju 56,5 proc., a w czerwcu sięgnęła 89,74 proc. Średnia inflacja w pierwszym półroczu wyniosła blisko 38,8 proc. Według profesora Steve'a H. Hankego z Uniwersytetu Johna Hopkinsa, na którego wyliczenia powołuje się Reuters, Liban dołączył pod koniec lipca do krajów z hiperinflacją.
Wzrost inflacji powiązany jest ze słabością lokalnej waluty. Libański funt od początku roku do początku lipca osłabił się o 60 proc. (oficjalnie kurs funta libańskiego powiązany jest z dolarem amerykańskim, ale w praktyce ten system stosowany jest tylko w przypadku importu niektórych dóbr) i jest już w jednym koszyku z takimi walutami jak wenezuelski boliwar czy zimbabweński dolar. Pensja minimalna to 657 tysięcy funtów. Według oficjalnego przelicznika to 450 dolarów, ale w czarnorynkowych szacunkach (które wykorzystywane są przy zakupach wielu towarów konsumpcyjnych) już zaledwie 70. Rośnie poziom ubóstwa, a bezrobocie sięga 25 proc.
Zadłużenie kraju jest ogromne, dług publiczny w porównaniu do PKB trzeci najwyższy na świecie. Liban niedawno, w marcu, oficjalnie pierwszy raz zbankrutował - czyli ogłosił, że nie jest w stanie spłacać swoich międzynarodowych zobowiązań. Zwrócił się z prośbą o pomoc do Międzynarodowego Funduszu Walutowego, ale politycy nie potrafili się między sobą porozumieć co do szczegółów, zrezygnowało już dwóch negocjatorów ze strony libańskiego ministerstwa finansów i jak na razie i tutaj brak jest postępów.
Zrezygnował też - w poniedziałek - pierwszy z ministrów obecnego rządu - szef resortu spraw zagranicznych Nassif Hitti.
Sam wybuch też może poważnie wpłynąć na gospodarkę i mieszkańców kraju. W jego wyniku zniszczony został największy w Bejrucie elewator zbożowy, który służy jako magazyn strategiczny Libanu - przechowuje 85 proc. krajowego zboża - pisze w raporcie S&P Global Platts. Wprawdzie w czasie wybuchu nie miał być on znacznie wypełniony, niemniej państwowe zapasy zboża zostały zniszczone. To, co zostało, według ministra gospodarki Raoula Nehmego wystarczy na zaledwie miesiąc. Rząd rozważał też niedawno wznowienie importu pszenicy, by poradzić sobie z krajowymi niedoborami, związanymi z trwającym kryzysem. Ta pszenica zapewne trafiłaby do tego właśnie magazynu. Teraz będzie trzeba szukać na nią innych miejsc do przechowywania.
Zboże aktualnie importują przede wszystkim firmy prywatne, a większość sprowadzana jest do portu, który zniszczył wtorkowy wybuch - tak jak około 60 proc. całego importu kraju, a także międzynarodowa pomoc humanitarna.
Liban, Bejrut. Eksplozja zniszczyła dużą część portu. Fot. Hussein Malla / AP Photo
"Jesteśmy przeklęci. Nawet jeśli to był wypadek, to ostatnia rzecz, na którą nas stać" - powiedział dziennikarzowi jeden z mieszkańców Bejrutu, tuż katastrofie w porcie, cytowany w poruszającym reportażu brytyjskiego dziennika "The Guardian".
Po wyniszczającej wojnie domowej z lat 1975-1990 spokój nie gości w tym kraju na długo. Liban doświadczył m.in. okupacji syryjskiej, ataków na tle religijnym, wybuchającego co chwilę konfliktu z sąsiednim Izraelem (rząd Libanu ma poparcie Hezbollahu, co nie nie pomaga w pokojowym istnieniu na Bliskim Wschodzie), morderstw politycznych (za dwa dni ma zostać ogłoszony wyrok ws. zabójstwa premiera Rafika Haririego w zamachu bombowym z 14 lutego 2005 roku), od kilku lat przebywają tam uchodźcy z Syrii - jest ich ponad milion, a do tego dochodzi potężny kryzys ekonomiczny.