2020 r., a szczególnie jego ostatnie miesiące, to czarny okres w powojennej historii Polski. W październiku zmarło w Polsce ok. 49 tys. osób, o ponad 40 proc. więcej niż w poprzednich latach. W listopadzie zmarło aż ponad 64 tys. osób - blisko dwukrotnie więcej niż w ostatnich latach. Już po listopadzie liczba osób zmarłych w Polsce w 2020 r. jest wyższa niż w każdym pełnym roku po zakończeniu drugiej wojny światowej.
Powód to oczywiście bardzo ciężki przebieg jesiennej fali koronawirusa w Polsce. W październiku i listopadzie zmarło w Polsce o ponad 46,5 tys. osób więcej niż średnio w tych dwóch miesiącach w latach 2017-2019. Na to, że jesteśmy w czubie niechlubnego zestawienia krajów europejskich pod względem ponadprzeciętnej liczby osób zmarłych w 2020 r., zwraca uwagę Klub Jagielloński.
W jakim stopniu na ten "nadmiar" wpływ miał bezpośrednio COVID-19, a jakim inne czynniki? Porównaliśmy tygodniowe dane o liczbie osób zmarłych - za Rejestrem Stanu Cywilnego - z oficjalnymi danymi o liczbie osób zmarłych w tym czasie na COVID-19. Pod lupę wzięliśmy dziesięć ostatnich pełnych tygodni - od 41. (tj. od tygodnia 5-11 października) do 50. tygodnia (od 7 do 13 grudnia). To w tym czasie mieliśmy największe uderzenie koronawirusa w Polsce.
Tu należy się kilka słów wyjaśnienia. Braliśmy pod uwagę liczby osób zmarłych zakażonych koronawirusem, podawane przez Ministerstwo Zdrowia w codziennych, przedpołudniowych komunikatach. Przyjęliśmy, że dane z raportu z konkretnego dnia to osoby, które zmarły dzień wcześniej (czyli, że np. w raporcie 17 grudnia ujawniane są osoby zmarłe 16 grudnia). Należy pamiętać jednak, że rzeczywistość jest nieco bardziej skomplikowana, a dane prezentowane przez resort mogą mieć nawet kilkudniowe opóźnienia. Widać to wyraźnie szczególnie w poniedziałki. Na przykładzie ostatnich tygodni - w poniedziałki Ministerstwo Zdrowia informuje o śmierci ok. 100 czy 150 osób, by we wtorki, środy czy czwartki donosić już o 400-600 osobach zmarłych. Takie regularne fluktuacje liczby osób zmarłych są niemożliwe. Wynikają po prostu z tego, że dane weekendowe spływają do ministerstwa z poślizgiem.
Zatem - przykładowo - do śmierci, którą ujęliśmy w tygodniu 7-13 grudnia, w rzeczywistości mogło dojść jeszcze pod koniec poprzedniego tygodnia. Ministerstwo Zdrowia nie podaje danych o osobach zmarłych według daty zgonu. A bardzo możliwe, że nawet samo ich nie ma. Nie wpływa to w diametralny sposób na wnioski w tym artykule, niemniej należy mieć świadomość tej "ułomności" i wynikającego z niej faktu, że liczba śmierci "covidowych" w danym tygodniu może nie być w pełni dokładna.
W danych widać ciekawą zależność. Otóż gdy liczba osób zmarłych w Polsce zaczęła szczególnie dramatycznie rosnąć, tylko niewielki odsetek tej nadwyżki stanowiły śmierci "covidowe". W najgorszym - 45. tygodniu 2020 r., tj. od 2 do 8 listopada - zmarło w Polsce aż ponad 16,2 tys. osób. Dla porównania, w latach 2017-2019 średnio w 45. tygodniu roku umierało niespełna 7,6 tys. osób.
Gdyby uznać tę liczbę za pewną "normę" - że tyle osób zmarłoby wówczas w nieepidemicznych okolicznościach - to oznaczałoby, że "nadmiar" osób zmarłych wyniósł wówczas w tamtym tygodniu aż 8,7 tys. Jednak według danych Ministerstwa Zdrowia, z powodu COVID-19 zmarło wówczas ok. 2,2 tys. osób. Pozostałych ok. 6,5 tys. "nadmiarowych" śmierci to te niecovidowe.
Po tym tygodniu trend zaczął się jednak zmieniać - liczba osób zmarłych wciąż była bardzo wysoka, ale jednak spadała. Jednocześnie - w kolejnych tygodniach cały czas rosła liczba osób zmarłych zakażonych koronawirusem. O ile we wspomnianym 45. tygodniu w "nadmiarowej" liczbie śmierci te covidowe stanowiły jedynie 25 proc. wszystkich, o tyle w 48. tygodniu już 58 proc., w 49. 62 proc., a w 50. tygodniu - tj. od 7 do 13 grudnia - aż 89 proc.
Wzrost liczby śmierci covidowych w kolejnych tygodniach października i listopada nie jest zaskoczeniem - jest pochodną liczby wykrywanych wówczas przypadków. Natomiast widać, że w pewnym momencie - na szczęście - zaczęła spadać liczba śmierci niecovidowych. Co się do tego przyczyniło?
Po pierwsze, to efekt pewnego "odkorkowania się" systemu opieki zdrowotnej. Wciąż sytuacja w nim jest napięta, ale jednak SOR-y czy pogotowie ratunkowe pracują już sprawniej niż na przełomie października i listopada i są w stanie szybciej i lepiej pomagać pacjentom, ratując więcej osób np. po zawałach, udarach czy wypadkach.
Ale jest i drugie wytłumaczenie. Początek listopada to moment, gdy w szpitalach czy w karetkach na masową skalę zaczynają być stosowane szybkie testy antygenowe, którą dają wynik po 15 minutach. Wkrótce odtykać zaczynają się także punkty pobrań i laboratoria wykonujące testy genowe (tj. dłuższe, ale dające znacznie pewniejsze wyniki) na obecność koronawirusa - co sprawia, że pacjenci na wykonanie testu i jego wynik czekają już kilka, a nie nawet i kilkanaście dni.
Skala rozpoznania COVID-19 jest więc obecnie wyższa niż kilka tygodni temu. Słowem - możliwe, że wśród śmierci "niecovidowych" w październiku i listopadzie było jednak dużo zgonów osób, które w rzeczywistości miały koronawirusa, ale zmarły zanim został on oficjalnie potwierdzony (po śmierci nie bada się zmarłych pod kątem COVID-19). Teraz częściej te osoby są jednak zdiagnozowane.
Niezależnie od przyczyn śmierci - wciąż umiera w Polsce znacznie więcej osób niż "powinno". Średnio tygodniowo umierało w poprzednich latach o tej porze roku ok. 7,5-8 tys. osób. W ostatnim pełnym tygodniu (7-13 grudnia) mieliśmy w Polsce ponad 11 tys. śmierci. Z tygodnia na tydzień ten nadmiar jednak spada i oby ten trend był kontynuowany.
Warto też zwrócić uwagę, że choć to październik i listopad był najgorszym czasem pod względem śmiertelności, to i w poprzednich miesiącach mieliśmy w Polsce więcej śmierci niż w poprzednich latach. Mimo, że sytuacja epidemiczna w kraju była wówczas znacznie lepsza.
Przez siedem miesięcy - od marca, gdy rozpoczęła się pandemia, do września włącznie, zmarło w Polsce blisko 240 tys. osób (w tym ok. 2,5 tys. z COVID-19). Dla porównania, średnio w trzech poprzednich latach w analogicznym czasie umierało ok. 230 tys. osób (od ok. 222 do ok. 236 tys. zależnie od roku). Nie jest to bardzo znaczące odchylenie od normy, ale możliwe, że to nie tylko efekt po prostu pogarszającej się sytuacji demograficznej Polski (starzenie się społeczeństwa oznacza, że i bez epidemii liczba osób zmarłych będzie w Polsce zapewne rosnąć), ale i wiosennego tąpnięcia w leczeniu i diagnostyce oraz strachu części Polaków przed wizytą w szpitalu czy przychodni.
Począwszy od 12. tygodnia 2020 r. (tj. od 16 do 22 marca), w każdym kolejnym bez wyjątku liczba osób zmarłych w 2020 r. była wyższa od średniej dla analogicznych tygodni w latach 2017-2019. Zwykle różnica nie była znacząca - rzędu kilku procent - acz zdarzyły się w sierpniu tygodnie, gdy ta różnica wynosiła kilkanaście procent.