Protesty w Indiach, jakich świat jeszcze nie widział. Przeciwko czemu strajkowały setki milionów Hindusów?

Kacper Kolibabski
W Indiach trwają protesty, które zaliczają się do największych w historii. W strajku generalnym udział wzięło 250 mln osób. Hinduscy farmerzy walczą o wycofanie się rządu z deregulacyjnych reform rolnictwa. Obawiają się, że wolny rynek dopuści do gry wielkie korporacje, co zrujnuje katastrofalnie wielką liczbę gospodarstw domowych. To odbije się nie tylko na Hindusach, ale na całym świecie.

Indie to największa demokracja świata i 7. największa gospodarka. Podobnie jednak jak innym państwom demokratycznym, nie udało im się uniknąć narastających podziałów i nierówności w społeczeństwie. Władze od 2014 roku sprawuje tam prawicowa partia Bharatiya Janata Party(BJP), czyli Indyjska Partia Ludowa, której liderem jest premier Narendra Modi. Nie będzie nadużyciem określenie go jako nacjonalistycznego radykała, o czym świadczy najlepiej uchwalona przed rokiem ustawa o zmianie obywatelstwa (CAA, Citizenship Amendment Act). 

Umożliwia ona uzyskanie obywatelstwa Indii uchodźcom z Afganistanu, Pakistanu i Bangladeszu, którzy przybyli do kraju przed 2014 rokiem. Jest to jednak możliwe tylko dla wyznawców takich religii, jak Buddyzm, Sikhizm, Chrześcijaństwo, a nawet Dżinizm i Zaratusztrianizm. Takiej możliwości nie mają wyznawcy islamu, którzy w Indiach stanowią drugą największą religię - muzułumanów jest tam 195 mln, 14,2 proc. społeczeństwa. 

W lutym 2020 roku doszło z tego powodu do zamieszek. Hinduscy nacjonaliści urządzili w stolicy, New Delhi, pogrom, w którym zginęło 37 osób, głównie muzułmanów. Ponadto niezliczona liczba osób została dotkliwe pobita, niemal do śmierci. 

Rządy Narendry Modiego to odbicie sytuacji na całym świecie - populistyczne i opierające strategię władzy na pogłębianiu podziałów oraz wzbudzaniu kolejnych konfliktów. Jednocześnie nastawione na gospodarkę wolnorynkową, w której ogranicza się udział państwa, a zwiększa władzę korporacji. I tak samo jak na całym świecie, rządy BJP doprowadziły do protestów o bezprecedensowej skali, określanych przez niektóre media, np. "Jacobin", jako największe protesty w historii całego świata. 

Zobacz wideo Trudna sytuacja dziewczynek w Indiach. Tysiące umierają

Trzy ustawy deregulujące rynek w Indiach

Indie po odzyskaniu niepodległości w 1947 roku, miały poważny problem z głodem. Wyniszczające rządy imperium brytyjskiego pozostawiły gospodarkę kraju w tragicznej sytuacji. Dopiero reformy agrarne z lat 60. XX wieku (tzw. Zielona Rewolucja przeprowadzona przez FAO, Organizacje ds. Wyżywienia i Rolnictwa, jednostkę ONZ) poprawiła sytuację w kraju. Sprowadzono maszyny rolnicze, zmniejszono użycie pestycydów i chemii, które wyjałowiała glebę oraz co najważniejsze, stworzono instytucję Mandi, czyli punktów skupu, bazarów, na których rolnicy mogli sprzedawać swoje produkty. 

To właśnie one są osią konfliktu między rządem Narendry Modiego a farmerami, głównie z Pendżabu i Hariany. Mandi stanowią bowiem centrum handlu, ale najważniejszy dla rolników, jest skup towaru przez państwo. Ma ono odgórnie wyznaczone, jaką ilość danego produktu kupi, gwarantując zarobek przynajmniej części rolnikom. To, co jest najistotniejsze w tym mechanizmie to cena, jaką płaci państwo za towary. Stanowi ona bowiem punkt odniesienia dla innych sprzedawców i kupców. 

Ranjitsinh Disale zdobył międzynarodową nagrodę Fundacji Varkey dla najlepszego edukatora na świecie podzielił się nagrodą Nauczyciel z Indii wygrał milion dolarów. Podzielił się nagrodą

Od lat 90. pojawiają się jednak zapędy, by rolnictwo w Indiach zderegulować. Trwało to długo, ale w końcu hinduskie władze dopięły swego i 28 września przyjęto trzy ustawy:

  • Farmers' Produce Trade and Commerce (Promotion and Facilitation) Act - ustawa rozszerza zakres handlu towarami rolników poza wybrane rejony (Mandi) i pozwala na sprzedaż i kupno "w każdym miejscu ich produkcji i przechowywania". Wprowadza także możliwość handlu przez internet. Jednocześnie władze stanowe nie mogą nakładać żadnych opłat na handel prowadzony poza Mandi.
  • Farmers (Empowerment and Protection) Agreement on Price Assurance and Farm Services Act - tworzy ramy dla umów między rolnikami i kupcami na towary, które zostaną wyhodowane w przyszłości. Przewiduje też mechanizm rozstrzygania sporów oparty na trzech instancjach.
  • Essential Commodities (Amendment) Act - umożliwia rządowi regulację rynku żywności w przypadku sytuacji nadzwyczajnych, jak wojna czy głód. 

Reformy w Indiach były bardzo potrzebne, o czym od dawna mówili eksperci, wspomina dla "Time" Mekhala Krishnamurthy. Rolnictwo potrzebuje poważnych inwestycji, ponieważ mimo tego, że w sektorze tym pracuje co drugi Hindus, to odpowiada on za zaledwie 16 proc. PKB kraju. Yogendra Yadav ze Swaraj India, partii popierającej protesty, twierdzi, że lobby rolnicze wspierane przez wielkie korporacje od lat naciska, by dopuścić je do upraw. Wcześniej jednak żaden rząd się na to nie zdecydował, wiedząc, że decyzja nie spotka się dobrym przyjęciem wśród farmerów. Prawo nie pozwala korporacjom nabywać ziem, ale udało się znaleźć inny sposób na wejście w rynek. 

Zmiany nie są korzystne dla rolników

Przewidywania dot. tego, że rolnikom nie spodobają się zmiany, były trafne. Bo choć reformy są potrzebne, to rolnicy nie zgadzają się na taką ich formę i żądają by rząd całkowicie wycofał się ze zmian. Tym bardziej że ustawy wprowadzono po cichu, na krótkich posiedzeniach rządu, praktycznie bez żadnych konsultacji z rolnikami.

I owszem, już teraz prowadzi się handel poza Mandi, ale te wciąż są najważniejszym jego punktem odniesienia. Dopuszczenie do sprzedaży korporacji, zdaniem rolników doprowadzi do zachwiania cen, które znacząco spadną, a farmerzy zostaną na lodzie. Kiedy zapotrzebowanie będzie duże, będą mogli wynegocjować lepsze ceny, ale gdy towaru będzie na rynku za dużo, będą musieli sprzedawać go po zaniżonych cenach.

Jeśli pozwolimy by wielki biznes decydował o cenach i ilości skupowanych towarów, to stracimy nasze ziemie, stracimy nasz dochód. Nie ufamy wielkim korporacjom. Wolny rynek działa w krajach z mniejszą korupcją i większymi regulacjami. U nas się to nie sprawdzi

- mówił BBC Gurnam Singh Charuni, jeden z liderów protestów. Obecny kształt rynku ma swoje problemy i bolączki, ale zapewnia wsparcie państwa oraz umożliwia prowadzenie otwartych aukcji z przejrzystym systemem cen. Mechanizm ten ma na celu chronić rolników i gwarantować pewne standardy rynkowe. Jego zmiana doprowadzi do utraty tej ochrony. Rząd zapewnia, że państwo wciąż będzie skupować towary, a ich ceny pozostaną odnośnikiem dla innych podmiotów rynku. Szanse jednak, że tak się stanie są małe, bo jak pokazują doświadczenia innych krajów, regulacje dużych korporacji w państwach przeżartych korupcją, nie przynoszą zamierzonych skutków.  

 

System różni się w zależności od stanu, dzięki czemu można wskazać jego problemy i ułomności. Najlepiej wiedzie się bowiem rolnikom z Pundżabu i Hirany, gdzie Mandi stanowią ważny element rynku. Z kolei rolnicy z Biharu, gdzie wspólne rynki zlikwidowano w 2006 roku, są najbiedniejsi w całych Indiach. 

Protesty rolników w Indiach przeciwko deregulacji rynku

O tym jak bardzo potrzebna jest reforma, może świadczyć epidemia samobójstw. Od 1995 do 2019 roku życie odebrało sobie niemal 300 tys. hinduskich rolników. Głównie ze względu na rosnące zadłużenie i niskie dochody. Nie dziwi więc, że gdy w sierpniu usłyszeli o zmianach, które jeszcze pogorszą ich sytuację, zaczęli protestować. Postanowiono zorganizować marsz na stolicę kraju New Delhi. Rolnicy ruszyli do miasta z zapasami jedzenia, gotowi okupować stolicę nawet przez następny rok. Zapasy dostarczają im też różne organizacje, które wspierają protesty. Cały ruch określają jako "Dilli Chalo", czyli chodźmy do Delhi. 25 listopada policja na granicach miast użyła przeciwko protestującym gazu łzawiącego i armatek wodnych. Aby ich powstrzymać tworzono na ulicach barykady z piasku. Mimo brutalnego zachowania policji, niektórzy rolnicy dzielili się z funkcjonariuszami swoimi zapasami, co jest znamienne dla ich koniec końców, pokojowych protestów. 

27 listopada młody mężczyzna wskoczył między policjantów i wyłączył armatkę wodną nakierowaną na protestujących. Szybko niestety mógł pożałować bohaterskiego czynu, ponieważ postawiono mu zarzuty morderstwa.

Miejsce rozbicia się łazika Vikram NASA podała, że znaleziono szczątki rozbitego na Księżycu indyjskiego łazika

To przelało czarę goryczy i następnego dnia marsz na Deli zyskał sprzymierzeńców w całym kraju. Zorganizowano trwający całą dobę strajk generalny, do którego dołączyło się aż 250 mln Hindusów. Tym samym był to największy protest w historii ludzkości, dziesięciokrotnie większy niż zeszłoroczne protesty Black Lives Mater. Dilli Chalo pod samą stolicą Indii zgromadziło tłum oceniany na 150-300 tys. ludzi zgromadzonych tam między 28 listopada a 3 grudnia. Tłum protestujących pierwszego dnia rozciągał się na 40 kilometrów. 

Protesty i okupacja miast nie ustały do dzisiaj. Strajk zorganizowało 10 związków zawodowych, wspieranych przez Indyjski Kongres Narodowy, Komunistyczną Partię Indii oraz inne lewicowe ugrupowania. Dołączyli do nich traktorzyści, którzy zorganizowali przejazd swoimi maszynami wokół Delhi.

 

Warto też odnotować, że ważną rolę w protestach odgrywają kobiety, m.in. 82-letnia Bilkis.

Będę siedzieć tutaj, aż krew przestanie płynąć w moich żyłach, żeby dzieci tego kraju i cały świat mógł oddychać powietrzem sprawiedliwości i równości

- powiedziała Bilkis dla "Time"

Protestujący prowadzą rozmowy z rządem, jednak po ośmiu rundach negocjacji wciąż nie przyniosły one rozstrzygnięcia. Władza chce bowiem iść na kompromisy, a rolnicy, by kontrowersyjne ustawy zostały całkowicie zniesione. Liderzy twierdzą, że premier utracił całkowicie zaufanie i swoje postulaty powinien kierować wprost do protestujących rolników. Kolejną rundę negocjacji zaplanowano na 15 stycznia, ale liderzy protestów zapowiadają, że nie odpuszczą, jeśli ustawy nie zostaną zniesione 

Reformy rolnictwa w Indiach dotkną nas wszystkich

Oczywiście rolników należy wspierać w ich walce o godne warunki życia bezwarunkowo, w końcu każdy ma do nich prawo. Warto trzymać kciuki, by rząd indyjski jak najszybciej wycofał się z reform, bo w czasie protestów zginęło już 65 rolników, wliczając w to cztery osoby, które popełniły samobójstwo. Do tego 15 rolników rozpoczęło strajk głodowy, toteż dalsze przedłużanie rozmów może im zaszkodzić. 

Jeśli jednak kogoś nie przekonują takie argumenty, to może trafią do niego ekonomiczne skutki reform rolniczych w Indiach. Dane dot. wpływu indyjskiej gospodarki na globalny rynek zebrał CNN. Aż 68 proc. przypraw, jak pieprz, kardamon, chilli, imbir, kolendra, kurkuma, kumin, czosnek, curry w proszku czy koper włoski, pochodzą z tego kraju. Indie są największym eksporterem ryżu basmati i największy producentem mleka na świecie. To też drugi największy producent ryżu, pszenicy i innych zbóż oraz drugi największy producent warzy i owoców, tuż za Chinami. Aż 7,5 tys. roślin używanych w medycynie, pochodzi z Subkontynentu Indyjskiego, te same badania wskazują, że aż 25 proc. leków bazuje na roślinach.

To jednak tylko jeden z elementów, nie będący nawet w połowie tak ważny, jak walka o prawa człowieka, niezależnie od tego, skąd pochodzimy.

Nawet jeśli osobiście nie czujesz się związany z Indiami czy rolnikami, którzy tam żyją, jako człowiek żyjący na Ziemi powinieneś przejmować się wyzyskiem ludzi, którzy karmią Cię każdego dnia. Ponad nasz własny interes, powinniśmy cenić bardziej ludzi niż korporacje. To samo w sobie tworzy centrum przekonań ludzi, którzy wzięli udział w największym proteście w ludzkiej historii 

- mówiła dla CNN Ramanpreet Kaur, która protestowała w Nowym Jorku, by wesprzeć swoich rodziców i dziadków, którzy tak wiele poświęcili i utrzymali kulturę rolniczą w ich rodzinach, by zapewnić im utrzymanie

Więcej o: