Cały problem z programem nazywanym Leopard 2PL jest taki, że chcieliśmy tanio, dobrze i szybko wyremontować oraz unowocześnić stare niemieckie czołgi Leopard 2A4. I można się domyślić jak wyszło. Problemem dzisiaj są nie tylko wieloletnie opóźnienia, ale też znacznie wyższe koszty niż pierwotnie deklarowane, a na dodatek uzyskana jakość jest miejscami dyskusyjna.
- To jest taki przypadek, kiedy wszyscy coś skopali, a teraz pokazują palcem na siebie nawzajem - mówi Jarosław Wolski, dziennikarz miesięczników "Nowa Technika Wojskowa" i "Frag Out!".
Główną umowę na modernizację starych niemieckich czołgów Leopard 2A4, podpisano pod koniec 2015 roku. Zmodernizowanie 128 maszyn miało kosztować 2,4 miliarda złotych. Do dzisiaj zawarto pięć aneksów do umowy, obejmuje ona już 142 wozy (czyli wszystkie które dostaliśmy na początku wieku od Niemców za symboliczne euro) a cena wzrosła do 3,3 miliarda złotych. Pierwotnie zakładano koniec prac w 2020 roku, teraz oficjalnie jest to rok 2023. Choć to mrzonka.
Dopiero w 2020 roku udało się dokonać pewnego przełomu, bo wreszcie jakieś zmodernizowane czołgi trafiły w ręce wojskowych. Konkretnie 12 sztuk, między innymi do 1. Warszawskiej Brygady Pancernej, która szybko zaczęła się nimi chwalić w mediach społecznościowych. W tle trwało jednak skrupulatne przyglądanie się starym-nowym czołgom. - I pojawiły się pewne wątpliwości co do tego, czy wszystko jest tak jak powinno być. Chodzi zwłaszcza o regulację różnych elementów, które zostały zmodernizowane albo wyremontowane - opisuje Wolski. - Bo trzeba było zamontować stare części na mocno zmodyfikowane wozy, to i trzeba było inaczej je wyregulować - mówi anonimowo osoba znająca szczegóły prac.
Tego rodzaju spory na linii przemysł-wojsko to chleb powszedni, jednak żołnierze są wyjątkowo skrupulatni. Niektórzy z nich już w przeszłości odbierali czołgi Leopard 2A4 po pracach w zakładach Bumar w 2006 roku. - Wówczas było dużo zastrzeżeń co do jakości - przypomina Wolski.
Pytany o problemy z obecnie modernizowanymi maszynami, nadzorujący cały proces Inspektorat Uzbrojenia, odpowiedział wymijająco. - Wykonawca, zgodnie z warunkami określonymi w umowie, świadczy usługi gwarancyjne w ramach 12-miesięcznego okresu gwarancji na bezawaryjną pracę wszystkich elementów składowych zmodernizowanych czołgów - napisał major Krzysztof Płatek. Ów wykonawca, czyli PGZ, w odpowiedzi na pytania Gazeta.pl zaprzeczyła natomiast plotkom, aby któryś z dopiero co przekazanych czołgów miał zostać zwrócony do wykonującej większość prac fabryki Bumar z powodu usterek i problemów. - Nie było takiego przypadku - napisała Ilona Kochniarz, rzecznik prasowa grupy. Według nieoficjalnych informacji technicy z fabryki odwiedzali jednak garnizony 1. Brygady w Wesołej i 10. Brygady w Świętoszowie, gdzie trafiły Leopardy 2PL.
Czołgi Leopard 2A4, które jeszcze czekają na modernizację i są ciągle używane do szkolenia
Teraz jednym z najpoważniejszych problemów z nowymi-starymi czołgami jest to, że pomimo gruntownego remontu i istotnego unowocześnienia, trafiają do żołnierzy z oryginalnymi radiami SEM 80/90. - To jest naprawdę stara technologia. Jeszcze z połowy lat 80. Jak na swoje czasy naprawdę wybitna, bo kiedy się zajrzy pod obudowę to można tylko gwizdać z wrażenia - mówi Gazeta.pl anonimowo doświadczony łącznościowiec. - No ale co z tego. Rosjanie od lat 80. uczą się ich podsłuchiwania i zagłuszania. To co oferują w porównaniu z nimi nowoczesne radia to inna galaktyka - dodaje. Najnowocześniejsze polskie czołgi będą więc miały system łączności nieporównywalnie gorszy od niewiele wartych starych czołgów T-72, które są obecnie poddawane modyfikacjom i w jej ramach mają wymieniane radiostacje.
Od początku programu Leopard 2PL prawie dekadę temu, zastanawiano się nad zrobieniem tego samego. Zwłaszcza, że można kupić nowe radiostacje od dwóch różnych polskich firm. - No ale nie zdecydowano się na to od początku, bo koszty. Podczas ostatnich negocjacji jeszcze w 2015 roku trzeba było ciąć cenę i wycięto radiostacje - mówi rozmówca Gazeta.pl.
W zamian SEM 80/90 są wymontowywane i poddawane zabiegowi nazywanemu usprawnieniem. W praktyce to coś w rodzaju restauracji zabytku. Mają działać tak, jak działały w 1985 roku. - Do usprawnienia trafiają w dramatycznym stanie. Nie dość, że w Bumarze powinni popracować nad kulturą ich demontażu i składowania, to jeszcze półtorej dekady eksploatacji w polskim wojsku swoje zrobiło. Eksploatacji na zarżnięcie, bez odpowiedniej polskojęzycznej dokumentacji i na zasadzie przekazywania tego, co ktoś kiedyś na szkoleniu w Niemczech się dowiedział. No i z bardzo utrudnionym dostępem do części zamiennych, bo tego już od dawna nikt nie produkuje i mało kto używa - opisuje anonimowy łącznościowiec.
Po tych zabiegach odmładzających radiostacje wracają jednak do czołgów, aby załoga mogła cieszyć oczy niemiecką technologią z lat 80. Jednak jak mówi Wolski, nie budzi to wśród żołnierzy zachwytów. Co więcej, cały ten wysiłek niedługo może pójść na marne. Tematu wymiany radiostacji na nowe bowiem nie zarzucono. To jedna z możliwych do wykorzystania opcji w kontrakcie. Jak poinformował Gazeta.pl major Płatek, w IU zbliża się do końca Faza Analityczno-Koncepcyjna w tym zakresie. Czyli kończy się rozważanie, jakie dokładnie mają być nowe radiostacje i jak należy je wymienić. Czy i kiedy to nastąpi, nie wiadomo. Jest jednak pewne, że dopiero co zmodernizowane wozy będą jeszcze modernizowane. To jeden z uroków tylko pozornie prostego programu Leopard 2PL.
Pozornie prostego, ponieważ modernizacja tych 142 czołgów to tylko jedna strona medalu. W jej ramach zostaje zamontowane dodatkowe opancerzenie wieży oraz wymieniona znaczna część jej wyposażenia odpowiedzialnego za celne strzelanie i obserwowanie okolicy niezależnie od pory dnia czy pogody. Dodatkowo armata ma zostać przystosowana do używania najnowszej amunicji a na kadłubie zostać zmontowany niewielki generator, umożliwiający zasilanie maszyny nawet przy wyłączonym głównym silniku. W efekcie te 142 czołgi będą zdecydowanie najnowocześniejszymi w całym Wojsku Polskim.
Jest jednak druga strona medalu. - Wszyscy koncentrują się na tym co nowe, ale tak naprawdę podstawowym celem całego programu było stworzenie w Polsce zdolności do kompleksowego remontowania i utrzymywania czołgów Leopard 2 - mówi Wolski. Do tej pory nie było to możliwe. Wojskowe Zakłady Mechaniczne w Poznaniu potrafią w pełni zająć się silnikami i częściowo Leopardami w wersji A5, których też mamy nieco ponad setkę. Zdecydowano jednak, że to zakłady Bumar w Gliwicach, wcześniej zajmujące się wozami z radzieckiej rodziny T-72, będą głównym polskim centrum obsług Leopardów 2. - No to teraz się w Bumarze tego uczą. Z mozołem - stwierdza Wolski.
Oczywiście sami nie byliby w stanie tego zrobić. Do tego potrzeba Niemców. Najpierw planowano współpracować z firmą Kraus Maffei Wegmann, liderem niemieckiego programu Leopard, w ramach którego powstały te czołgi i który dzisiaj jest ich jedynym producentem. - Z ich wyliczeń wyszło, że taniej by było po prostu kupić nową wersję tych czołgów. Co nie mogło dziwić, bo to oni je produkują. Choć z perspektywy czasu widać, że ich wyliczenia były bliższe prawdy - mówi Wolski. Ofertę KMW ostatecznie odrzucono, bo była nie tylko za droga, ale też miała zakładać za mały udział polskich firm. Co też nie może dziwić, bo Niemcy nie działają charytatywnie, ale od początku przekazywania Polsce Leopardów 2 po kosztach, mieli też na celu ograniczenie polskiej konkurencji i zdominowanie polskiego rynku.
Ostatecznie stanęło na ofercie firmy Rheinmetall Land Systeme. Drugiego największego uczestnika niemieckiego programu Leopard, który opowiadał głównie za opracowanie wieży i armaty. - Oni z kolei obiecywali złote góry. Między innymi to, że po poważnych zmianach w wieży i jej dociążeniu, nie trzeba będzie modyfikować podwozia. No a potem się okazało, że jednak trzeba, bo nie wytrzymuje dodatkowych naprężeń. Rzeczywistość okazała się bardziej skomplikowana i kosztowna - opisuje Wolski. Problem między innymi w tym, że Rheinmetall nie ma pełni praw do dokumentacji podwozi Leopardów, niezbędnej do ich modyfikowania. Te należą do KMW. Tego KMW, które po usunięciu z programu nie miało powodu iść Polsce na rękę. Dodatkowo w trakcie testów pierwszych prototypów wykonanych przez Niemców okazało się, że ich nowy pancerz nie jest tak odporny jak powinien być i trzeba było go przeprojektować. Potem jeszcze wybuchł spór o to, dlaczego nie wymienili w prototypowych czołgach szeregu części, które zdaniem Polaków wymienić powinni. W efekcie zamiast w 2018 roku, pierwsze prototypy wykonane przez Niemców, zostały przyjęte przez wojsko dopiero w 2020 roku.
Jednocześnie w zakładach Bumar otwierano puszkę Pandory, czyli oceniano stan czołgów przekazywanych przez wojsko do modernizacji. I szybko stwierdzono, że jest naprawdę źle. Czołgi eksploatowano tak samo jak radia. Na "zarżnięcie", nie stosując zalecanych niemieckich norm, bez regularnych napraw i oszczędzając na częściach zamiennych. - Dobrze, że to naprawdę porządna niemiecka technologia, bo poza radziecką, to chyba żadna inna by tak długo nie przetrwała - mówi Wolski. Teraz wszystkie 142 wozy, nawet te od lat nie używane i traktowane jako źródło części zamiennych, mają zostać gruntownie wyremontowane. - To jest największym wyzwaniem w całym projekcie - twierdzi rzecznik prasowa PGZ.
Pierwotna umowa rozpoczynająca program Leopard 2PL obejmowała niemal wyłącznie kwestię modernizacji. Kwestię remontów miano doprecyzować w aneksach, po zweryfikowaniu stanu czołgów. I zrobiono to, ale dopiero trzy lata później. Na dodatek, jak twierdzi PGZ, w pierwotnym harmonogramie nie uwzględniono kwestii remontów, co oznacza, że od początku był on zupełnie nierealny. Po zawarciu aneksów termin końca prac przesunięto na wspomniany rok 2023, ale to nadal nierealne. W 2021 roku zakładane jest przekazanie wojsku zaledwie 18 kolejnych wozów. - Istnieje zagrożenie dalszego wydłużenia się procesu modernizacji - stwierdził major Płatek.
PGZ broni się, że nie jest w stanie przyśpieszyć procesu i to nie ze swojej winy. - Ze względu na szereg prowadzonych wśród innych użytkowników Leopardów projektów remontowo-modernizacyjnych oraz pozyskiwanie nowych pojazdów między innymi przez Węgry, dostęp do części jest utrudniony. To cały czas największe wyzwanie - stwierdziła Kochniarz. Dodatkowo wina za opóźnienia jest składana na "skomplikowane procedury" związane z odbiorem przez wojsko zmodernizowanych czołgów.
Na to wszystko nakłada się jednak jeszcze jeden problem, typowy dla państwowego przemysłu obronnego. Wojna ze związkami zawodowymi. Te w Bumarze mają wręcz legendarny status, jako wyjątkowo skuteczne we wpływaniu na los firmy i jej zarządu. - Związkowcy z Bumaru to najtwardszy pierwiastek znany ludzkości - stwierdza z przekąsem jeden z pracowników centrali PGZ, która od lat stara się zwiększyć swoją kontrolę nad zakładem. W 2020 roku, wobec opóźnień i problemów z programem Leopard 2PL, sięgnięto po opcję atomową. Na prezesa zakładu wyznaczono Elżbietę Wawrzynkiewicz. To wieloletnia szefowa poznańskich zakładów WZM w Poznaniu, która doprowadziła do ich znaczącej modernizacji, znana z wyjątkowo silnego charakteru i uporu w dążeniu do celu. - Nie bez powodu nazywana Pancerną Elą - stwierdza pracownik PGZ.
Można się domyślić co się dzieje, kiedy "Pancerna Ela" trafia na "najtwardszy pierwiastek znany ludzkości". Doszło do zaciętego konfliktu na tle zmian wprowadzanych przez panią prezes. Według pracowników Bumaru gra ona na osłabienie ich firmy i wzmocnienie swoich macierzystych zakładów w Poznaniu. W marcu tego roku jeden z bumarowskich związków, Związek Zawodowy Przemysłu Elektromechanicznego, wysłały nawet do najwyższych władz państwowych donos, sugerujący złamanie przez nowe kierownictwo firmy prawa przy okazji obrotu niejawnymi instrukcjami obsługi Leopardów 2. "Pancerna Ela" jednak została. Ma dobre notowania w Warszawie i potrafi się dogadać z Niemcami. - Ocena zarządów spółek leży w kompetencji rad nadzorczych i walnego zgromadzenia. Tym nie mniej w kontekście Bumaru-Łabędy warto zwrócić uwagę, że zmiana zarządu doprowadziła do odblokowania umowy z 2015 roku i dostarczenia pierwszych sztuk zmodernizowanych czołgów Leopard 2PL - stwierdziła rzecznik prasowa PGZ.
Odblokowanie to jednak bardzo optymistyczne stwierdzenie. Nadal mamy do czynienia ze strumykiem, a nie rzeką zmodernizowanych Leopardów 2 wyjeżdżających z fabryki. Jest pewne, że prace przy wszystkich 142 wozach przeciągną się w najlepszym wypadku do połowy dekady. Trudno to nazwać imponującym wynikiem. Jednocześnie wszyscy uczestnicy programu kopią pod sobą dołki. Wojsko jak zawsze oficjalnie ogranicza się do możliwie neutralnych komunikatów, jednak przypadkiem co i rusz pojawiają się przecieki oskarżające przemysł. Z drugiej strony przemysł spycha winę na Niemców, związkowców i wojsko z jego procedurami. Niemcy natomiast oficjalnie zmienili się w Sfinksy. Firma Rheinmetall w żaden sposób nie odpowiedziała na pytania Gazeta.pl. Na pewno nie miałaby jednak nic przeciwko temu, aby w Polsce szerzyły się plotki o niekompetencji PGZ oraz Bumaru. W takim klimacie pełzniemy naprzód, a znaczna część coś wartych polskich czołgów stoi na przysłowiowych cegłach.