Jak wynika z najnowszych scenariuszy rozwoju epidemii, opublikowanych przez naukowców z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Uniwersytetu Warszawskiego (ICM UW), w najgorszym zakładanym wypadku Polska znów będzie się jesienią i zimą br. zmagać z falą kilkunastu tysięcy zakażeń koronawirusem dziennie. Co gorsza, znów przyniosłaby ona bardzo duże obciążenie szpitali (maksymalnie 25-30 tys. zajętych łóżek i 3,5-4 tys. pacjentów pod respiratorami) oraz po kilkaset zgonów dziennie.
Czy taki rozwój wypadków jest możliwy? Eksperci z ICM UW tłumaczą, że "wystąpienie wysokiej fali jest związane z kilkoma pesymistycznymi założeniami", takimi jak brak obostrzeń, bardzo wysoka zakaźność względna wariantu delta oraz stosunkowo niska odporność w populacji.
Wiadomo, że scenariusze modelowane są przy konkretnych założeniach i nieraz zdarzało się już, że rzeczywistość okazywała się bardziej lub mniej łaskawa. Wystarczy, że rzeczywista odporność w populacji jest wyższa niż przyjęli w swoim najbardziej pesymistycznym scenariuszu naukowcy z ICM UW, i już prognozowane liczby są znacznie niższe.
Trzeba jednak pamiętać też o bardzo prozaicznej kwestii - rząd w swoich działaniach sugeruje się prognozami naukowców. Symulacja bardzo wysokiej jesiennej fali opiera się także m.in. na założeniu, że 1 września nastąpi otwarcie szkół i nie będzie żadnych obostrzeń poza obowiązkiem noszenia maseczek w zamkniętych pomieszczeniach. A to oznacza, że rząd tym mocniej może rozważać powrót restrykcji, żeby ewentualną falę zbić.
Poza niemal całkowitym brakiem obostrzeń, naukowcy z ICM UW założyli procent ozdrowieńców w populacji na 1 czerwca na poziomie 45 lub 57 proc. (na wykresach: niższa lub wyższa immunizacja), różny udział wariantu Delta w nowych zakażeniach 1 czerwca (1, 3 lub 6 proc.) czy 70-procentowy poziom "wyszczepienia".
Jak zauważają, przy niższym poziomie odporności społecznej, pojawienie się wariantu Delta wywołuje czwartej fali zakażeń. "Zakładany udział wariantu ma wpływ jedynie na czas wystąpienia fali, nie na jej wysokość" - dodają naukowcy.
Z dzisiejszej perspektywy straszenie tysiącami zakażeń i hospitalizacji wydaje się herezją. Siedmiodniowa średnia liczba nowych przypadków w Polsce właśnie spadła poniżej 100 (wynosi ok. 97) i jest najniższa od 24 marca 2020 r. W ostatnich siedmiu dniach umierało w kraju dziennie średnio ok. 18 osób zakażonych koronawirusem, co z kolei było najniższą wartością od 25 września ub.r.
Na horyzoncie niestety widać czynniki, które względny spokój mogą ministrowi zdrowia mącić. Po pierwsze, to pogarszające się tempo szczepień przeciw COVID-19. Statystyki sygnalizują, że osoby, które chciały się zaszczepić, w dużej mierze już to zrobiły. "Napływ" nowych osób do punktów szczepień spada.
Doskonale widać to na wykresie przygotowanym przez analityka Piotra Tarnowskiego. O ile łączna liczba podanych szczepionek do niedawna jeszcze rosła (choć też już spada), to głównie za sprawą drugich dawek. Liczba podanych pierwszych dawek spada już od wielu tygodni.
Rządowy pełnomocnik ds. szczepień Michał Dworczyk nie ukrywał w czwartek, że Narodowy Program Szczepień hamuje. Punkty szczepień zamykają się, a te, które zostają, potrzebują mniej szczepionek niż ma w magazynach Agencja Rezerw Materiałowych.
Przynajmniej jedną dawkę szczepionki przeciwko COVID-19 przyjęło w Polsce ok. 54 proc. osób pełnoletnich, a w pełni zaszczepionych jest ok. 42 proc. dorosłych.
Rząd próbuje zachęcał Polaków do szczepień zarówno prośbą (np. loteria szczepionkowa) jak i groźbą (że wkrótce szczepienia będą odpłatne). Przełomowych rezultatów to jednak nie daje.
Jeżeli nie osiągniemy wystarczającego poziomu zaszczepienia, będziemy musieli liczyć się z czwartą falą COVID-19, a w konsekwencji nie można wykluczyć żadnych sytuacji, z lockdownem włącznie
- ostrzegał kilka dni temu Dworczyk.
Drugim źródłem trosk rządu może być wariant Delta. - Jej zakaźność jest niepokojąca, bo to prawie 40-60 proc. więcej niż w przypadku poprzedniej mutacji - powiedział w czwartek wiceminister zdrowia Waldemar Kraska. Zapewniał jednocześnie, że "staramy się każde ognisko lokalizować". Według jego wiedzy, mamy obecnie w Polsce ok. 100 przypadków mutacji Delta.
Jak informował kilka dni temu na antenie Radia Plus prof. dr hab. Krzysztof Pyrć, wirusolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, w skali całego kraju wariant Delta stanowi na razie kilka procent wszystkich zachorowań na COVID-19. Dodawał, że o ile wcześniej zakładał, iż wzrost liczby przypadków pojawi się w Polsce jesienią, to teraz obawia się, że wariant Delta może "popsuć nam szyki" i wzrosty mogą pojawić się jeszcze w czasie wakacji.
Jesienny atak Delty jest więcej niż prawdopodobny
- komentował z kolei niedawno wiceminister finansów Piotr Patkowski.
Przed pogorszeniem sytuacji epidemicznej ostrzegają też naukowcy z zespołu ds. COVID-19 przy prezesie PAN
Obecna sytuacja w Polsce – otwarcie gospodarki i przywrócenie życia społecznego, wciąż niedostateczny poziom zaszczepienia oraz pojawienie się nowego bardziej zaraźliwego wariantu wirusa – może przyczynić się do gwałtownego rozwoju epidemii i niebezpiecznej czwartej fali zakażeń. To od nas zależy, jak wysoka będzie czwarta fala zachorowań na COVID-19 i czy sparaliżuje ona system ochrony zdrowia. Nie powtórzmy błędu sprzed roku i nie dajmy sobie wmówić, że wirus jest w odwrocie
- przestrzegają w swoim najnowszym stanowisku.
Na razie oczy Polski i całej Europy zwrócone są m.in. na Wielką Brytanię. Jest ona dla reszty kontynentu "laboratorium" wariantu Delta, który odpowiada tam już za niemal wszystkie nowe zakażenia. A jest ich w ostatnich dniach już ponad 20 tys. dziennie - najwięcej od pięciu miesięcy i dziesięć razy więcej niż jeszcze w maju.
Doświadczenia Brytyjczyków, którzy są kilka tygodni przed innymi krajami jeśli chodzi o rozprzestrzenienie wariantu Delta, będą kluczowe dla działań europejskich rządów. Szacuje się bowiem, że wariant Delta jest w stanie całkowicie zdominować poprzednie krążące warianty na danym terenie w ciągu około dwóch miesięcy. W większości krajów Europy na razie Delta ma kilku-kilkunastoprocentowy udział.
W pełni zaszczepionych jest na Wyspach ok. 40 proc. wyższy odsetek obywateli niż w Polsce. Badania wskazują, że chorują przede wszystkim osoby niezaszczepione (ok. 2/3 wszystkich zakażeń).
Pomimo około dziesięciokrotnego wzrostu liczby nowych zakażeń w Wielkiej Brytanii od mniej więcej połowy maja br., liczba zajętych łóżek szpitalnych przez osoby z COVID-19 wzrosła "tylko" dwukrotnie.
Jest to wynik stosunkowo wysokiego poziomu zaszczepienia. Co najmniej jedną dawkę przyjęło 65 proc. populacji (w Polsce 44 proc.), a w pełni zaszczepione jest już ponad 48 proc. (w Polsce 33 proc.) [stan na 26 czerwca br. - red.]. Jest to również wynik tego, że w Wielkiej Brytanii osoby starsze (60+) są już w większości zaszczepione. Choroba wciąż rozprzestrzenia się, jednak nie zbiera już tak śmiertelnego żniwa
- czytamy w oświadczeniu naukowców z zespołu przy prezesie PAN. Uważają oni jednak, że "w Polsce sytuacja może wyglądać niestety dużo bardziej dramatycznie". Dlaczego? Chodzi o odsetek osób zaszczepionych w grupach najbardziej narażonych na ciężki przebieg choroby.
Wśród osób w wieku 80 lat i więcej przynajmniej jedną dawkę szczepionki otrzymało w Polsce tylko ok. 61 proc. mieszkańców. Lepiej wygląda sytuacja wśród 70-79-latków - tu odsetek osób zaszczepionych choćby jedną dawką to ok. 80 proc. Wśród osób w wieku 60-69 lat wynosi z kolei ok. 67 proc. W Wielkiej Brytanii ten wskaźnik dla osób 70+ przekroczył 90 proc. już w maju.