Inflacja w Polsce bije rekordy. Premier Mateusz Morawiecki przyznał, że odpowiada za nią w dużej mierze szybszy przyrost wynagrodzeń. Szef rządu zapewnił jednak, że inflacja nie jest problemem dla przeciętnego Kowalskiego.
- Kiedy wynagrodzenia rosną dwa razy szybciej niż inflacja, to znaczy, że za podobną pulę zarabianych środków możemy kupić więcej kilogramów cukru, więcej litrów mleka - tłumaczył premier.
Grażyna Piotrowska-Oliwa, członiki Rady Dyrektorów Pepco Group w rozmowie z Interią wyraża inne zdanie. - Ładnie brzmi fraza [premiera - przypis red.] o wyższych wynagrodzeniach, ale nie da się więcej zarabiać i mniej płacić. Za wyższe pensje, tak czy owak, płaci klient. Najwyższa od 20 lat inflacja po prostu zżera nasze portfele - zarabiamy więcej, ale kupić możemy coraz mniej - wyjaśnia.
Jej zdaniem inflacja uderza boleśnie w średniozamożnych Polaków. - Najbogatszych ten problem nie dotyczy - oni swoje pieniądze pomnażają, bo inwestują je w kraju lub za granicą. Ci, którym zostaje trochę na koncie po opłaceniu rachunków, chcieliby po prostu by wartość ich pieniędzy nie spadała - oni z dnia na dzień tracą - stwierdza Grażyna Piotrowska-Oliwa.
Wyjaśnia też, że inflacja to "inflacja to ukryta podwyżka podatków". - Tyle że nominalnie rząd dostanie wprawdzie więcej pieniędzy, ale też sam będzie musiał więcej wydawać - stwierdza.
O inflację spokojny jest natomiast minister finansów. - My też sami podkręcamy tę inflację poprzez zwiększanie minimalnych wynagrodzeń powyżej inflacji, co myślę, że jest bardzo dobrym zjawiskiem - stwierdził w zeszłym tygodniu szef resortu finansów.
W podobnym tonie wypowiadał się szef rządu. - Martwi mnie inflacja, martwią mnie wszystkie zwyżki cenowe. Ale cieszy mnie to, że wynagrodzenia Polaków rosną szybciej - stwierdził Mateusz Morawiecki na antenie TVP.
Inflacja w lipcu wyniosła 5 proc. (rok do roku). Stanowi to najwyższy odczyt od 2011 r. Niektórzy ekonomiści uważają, że w kolejnych miesiącach inflacja może przyspieszyć, głównie z uwagi na rosnące ceny żywności.