Tuż przed świętami, we wtorek 21 grudnia około 15.00 pani Joanna, mieszkanki Gdyni, dostała telefon z gdańskiego szpitala na Zaspie. Jej 60-letni ojciec był w złym stanie, więc kobieta miała do niego przyjechać. Żeby szybko dotrzeć do umierającego ojca, zdecydowała się na taksówkę - pisze portal trojmiasto.pl.
Kierowca wiedział, że jedzie do szpitala, a na początku kursu nie poinformował, że ten może być droższy. Dopiero na wysokości Sopotu wspomniał, że zmienia taryfę na wyższą. Za liczącą 21 km trasę z Gdyni, pani Joanna musiała zapłacić aż 595 zł. Na potwierdzenie swoich słów przesłała zdjęcie paragonu, które znajdziecie w galerii do artykułu.
Zapytałam, dlaczego tak dużo wyszło. Kierowca wspomniał, że stawki w Gdyni nie są regulowane i w jego firmie tyle trzeba zapłacić. Ponadto powiedział też, że on jest z Gdyni i dla niego w Sopocie i Gdańsku obowiązuje inna taryfa, poza tym muszę pokryć koszt jego powrotu do Gdyni
- powiedziała portalowi pani Joanna.
Więcej informacji z kraju na stronie głównej Gazeta.pl
Na domiar złego kierowca nie miał terminalu płatniczego. Kobieta nie miała czasu się kłócić, wypłaciła pieniądze z bankomatu i uregulowała rachunek. Niestety nie zdążyła dotrzeć do szpitala na czas, jej ojciec zmarł kilkanaście minut wcześniej.
Początkowo firma uważała, że wszystko jest w porządku. Kierowca taksówki odmówił komentarza. Po publikacji artykułu przedsiębiorstwo przesłało jednak oświadczenie.
Po pierwsze, przepraszamy Panią Joannę za zaistniałą sytuację. Po drugie, zapewniamy Panią Joannę, że zwrócimy pieniądze, które zostały pobrane przez naszego pracownika za wskazany kurs. Po trzecie, wyjaśniamy całą sytuację
- napisała firma.
Wyjaśniono, że przewóz osób jest poboczną działalnością firmy, do której zatrudniają pracowników. Sytuacja miała być jednostkowa, a stawka zmieniona bez wiedzy przedsiębiorstwa. Wobec kierowcy, jak i wobec osoby, która nie zareagowała na pierwsze zgłoszenie problemu przez portal, mają zostać wyciągnięte konsekwencje.