W Unii prąd ma być drogi. "Trzeba z energii zrobić upierdliwy element życia"

Grzegorz Sroczyński
Nie powiesz przecież: "Hola, hola, cena energii jest za wysoka, nie dam zarobić spekulantom, wyłączę ogrzewanie i światło". Zagryziesz zęby i kupisz ten prąd nawet po sześć tysięcy - z Bartłomiejem Derskim rozmawia Grzegorz Sroczyński

Grzegorz Sroczyński: „Debile z PiS-u podpisali z Rosją aneks do kontraktu gazowego i dlatego mamy takie ceny" - czytam na forach platformerskich. To takie proste?

Bartłomiej Derski: Nie. Ten aneks trzeba było wyrwać Gazpromowi z gardła. Nie chcieli się zgodzić, dopiero międzynarodowy sąd arbitrażowy ich zmusił.

„Gdyby nie aneks, który rząd PiS podpisał z Rosją, ceny gazu byłyby ponad 4-krotnie niższe" - to z kolei Waldemar Pawlak.

Możliwe. Tyle że to był pomysł totalnie ponadpartyjny. Negocjacje z Rosjanami rozpoczął w 2014 roku rząd PO, a zakończył z sukcesem rząd PiS-u. Gazprom musiał się zgodzić na nową formułę cenową, która jest skorelowana z notowaniami gazu na zachodnioeuropejskich giełdach. Niestety giełdy właśnie oszalały, więc faktycznie zapłacimy Rosjanom jak za zboże. 

To już nic nie rozumiem. Całe lata Kublik pisał w „Wyborczej", że formuła cenowa w kontrakcie jamalskim jest fatalna, Gazprom nas robi w bambuko i mamy najdroższy gaz w Europie - 400 dolarów za 1000 m3. Teraz udało się od tej sztywnej formuły odejść i też jest źle?

Wcześniej cena gazu dla Polski zależała od ceny produktów naftowych i rzeczywiście wychodziło drogo. Teraz ceny ropy są w miarę stabilne, za to giełdowe ceny gazu skoczyły z 200 do 2000 dolarów za 1000 m3.

I płacimy.

Inni też płacą. O cenach prądu i gazu ma decydować giełda. Taka jest polityka Brukseli konsekwentnie wprowadzana w kolejnych krajach Europy. A na giełdzie mogą być przecież wahania.

Ale takie?!

Każde.

To nie jest trochę chore, żeby prąd i ogrzewanie domów w zimie oddać logice rynkowej i wahaniom cen na giełdzie?

Jest i nie jest. Jaką masz alternatywę? Mocno regulowany sektor energetyczny w Europie już przerabialiśmy. Skończyło się skrajnym niedoinwestowaniem elektrowni, thatcheryzmem w Wielkiej Brytanii i potężną deregulacją.

Na giełdę prądu czy gazu może wejść każdy fundusz inwestycyjny i zrobić zamieszanie?

Jasne. Istnieją opcje na prąd i istnieją spekulanci.

I jak zaczną tam grać, to na końcu ja dostanę po głowie?

Jeśli masz elastyczną umowę, to możesz to odczuć. W jednej ze skandynawskich gazet był ostatnio reportaż o obecnym kryzysie energetycznym z punktu widzenia zwykłych obywateli. Jedna z bohaterek poszła za tymi rynkowymi trendami, podpisała ze sprzedawcą energii umowę na zmienne ceny giełdowe, które mogą skakać nawet w ciągu doby - jak w sieci pracuje dużo OZE i pojawiają się nadwyżki prądu, to ceny są śmiesznie niskie, ona wtedy ogrzewała dom na cały dzień i ładowała auto. Ale kiedy giełdy oszalały, to dostała do opłacenia rachunki astronomiczne nawet dla zamożnej klientki. Takich historii z krajów nordyckich jest sporo.

Putin w tym szaleństwie giełdowym bardzo dłubał?

Trochę.

Bo politycy w całej Europie opowiadają, że to on nam zafundował skok cen. 

To są wygodne opowieści. Powodów tych wzrostów jest wiele. Po pierwsze pandemia, która najpierw mocno ograniczyła zużycie gazu, węgla i energii elektrycznej, a potem - kiedy banki centralne wpompowały w światową gospodarkę ogromne pieniądze - gwałtownie skoczyła konsumpcja i inwestycje giełdowe, także w paliwa i energię. Do tego poprzednia zima była mroźna i bezwietrzna, co mocno osuszyło magazyny gazu. Skurczyły się też zasoby wody w elektrowniach wodnych. We Francji z pracy wypadło kilka dużych reaktorów atomowych.

A Putin?

Dołożył swoją cegiełkę, bo ograniczył zapełnienie magazynów gazu. Ale to może jedna czwarta wszystkich przyczyn. Tak naprawdę to nie Putin doprowadził do kryzysu energetycznego, ale go tylko podgrzał.

Po co?

No właśnie po to, żebyśmy nabrali przekonania, że to on zafundował nam kosmiczne ceny energii.  „Patrzcie, wszystko mogę". To umożliwia mu budowanie na Zachodzie przekonania o potędze Rosji. Jest też cel biznesowy: Gazpromowi bardzo zależy na skłonieniu europejskich klientów do powrotu do długoterminowych kontraktów, bo one są wygodne dla rosyjskiego budżetu.

Nie uważasz, że przewidywalności dostaw prądu, wody i gazu stabilizowała zachodnie liberalne demokracje?

Zgodzę się z tym. Ludzie ufają, że nie zostaną tych podstawowych rzeczy nagle pozbawieni. A jeśli nawet będą kłopoty, to państwo je rozwiąże.

I teraz obywatele całej Europy mają się przyzwyczaić, że cena ustalana na giełdzie może skoczyć o tysiąc procent? I że z dnia na dzień mogą stracić finansowy grunt pod nogami z powodu rachunku za gaz?

Nie ma systemu, na którym można w pełni polegać. Ani regulacja, ani czysto rynkowe zasady nie do końca pasują do energii, bo ten rynek jest dość wyjątkowy i mało elastyczny.

Mało elastyczny?

Nie powiesz przecież: „Hola, hola, cena jest za wysoka, nie dam zarobić spekulantom, wyłączę ogrzewanie i światło". Zagryziesz zęby i kupisz ten prąd.

Bruksela nie mogła przewidzieć, że prąd na giełdzie kiedyś skoczy o tysiąc procent?

Ale właśnie taka jest idea Brukseli, żeby angażować gospodarstwa domowe w proces transformacji energetycznej. Ludzie mają sami regulować popyt i pchać system w kierunku OZE. Wahania cen mają wywołać pewien przymus.

Przymus?

Do tej pory w całej Europie energia była czymś oczywistym, czasem drożała, ale nie stanowiła jakiejś super istotnej pozycji w budżetach domowych klasy średniej. Teraz po szoku cenowym staje się istotniejsza.

Doktryna szoku. Świetnie.

No ale ktoś ci na to powie: „A dlaczego nie? Ludzie muszą zobaczyć, jak istotnym składnikiem codziennego życia jest energia, muszą zacząć ją oszczędzać, bo inaczej stracimy planetę". I to też jest racja. Bruksela być może zakłada, że wobec zmiany klimatycznej i konieczności przestawienia się na OZE powinniśmy z energii zrobić maksymalnie upierdliwy element naszego życia.

Upierdliwy?

Że musisz w domu zrobić wszystko, żeby ograniczyć zużycie, bo energia jest droga. I wtedy nagle patrzysz w umowę, zastanawiasz się nad ceną, ocieplasz okna, gasisz światło i używasz energochłonnych urządzeń wtedy, kiedy masz tańszą taryfę. Taka jest wizja Brukseli. W wielu unijnych dokumentach znajdziemy plany "większego zaangażowania odbiorców indywidualnych". A nie zaangażujemy ich ulotkami i ględzeniem. Dopiero wysokie ceny skłaniają do inwestycji w efektywność energetyczną, co widać w całej gospodarce. Kiedy energia w latach 80. i 90. była absurdalnie tania, mieliśmy totalnie nieefektywny system i nikt się tym nie przejmował.

Nie boisz się, że jeśli w tym rewolucyjnym zapale przesadzimy, to ludzie nie wytrzymają i wszędzie będzie bunt „żółtych kamizelek"?

To jest ryzyko.

Jeszcze trzy takie szaleństwa giełdowe cen energii i w całej Europie wygrają partie, które obiecają obywatelom odwrót od polityki klimatycznej.

Możliwe. I mam wrażenie, że Bruksela nie odrobiła lekcji z buntu francuskich „żółtych kamizelek". Komisja Europejska liczy, że jakoś przeczeka obecny kryzys energetyczny. Ceny się unormują i szok minie. Nie wykluczałby, że tak to się właśnie skończy.

A jak nie?

Tak czy inaczej, czekają nas trudne dwie dekady. Trzeba się będzie jakoś przez nie przeczołgać. Jeśli spojrzymy dalej w przyszłość, no to nasza utopia energetyczna wygląda tak: mamy odnawialne źródła energii, czyli głównie słońce i wiatr, oraz mamy magazyny energii, zapewne będzie to technologia wodorowa. Jak dobrze wieje i dobrze świeci słońce, to napełniamy te magazyny nadwyżkami prądu, a potem uruchamiamy je w okresach niedoboru. W ten sposób świat stanie się niezależny od paliw kopalnych i wahań cenowych, bo ten nowy system będzie oparty głównie na kosztach stałych. To znaczy trzeba postawić wiatrak, zamontować panel i zbudować magazyn wodoru, ale ich użytkowanie właściwie już nic nie kosztuje, bo wiatr i słońce są za darmo. Magazyny wodorowe będą bardziej rozproszone, zniknie problem, który mamy dzisiaj, że jakieś państwa posiadają paliwa kopalne, kontrolują podaż i szachują tym resztę. Wszędzie można postawić wiatrak i fotowoltaikę, to będzie mogło funkcjonować bardziej demokratycznie. Ale z taką sytuacją - jeśli ta idylla w ogóle się kiedyś spełni - będziemy mieli do czynienia najwcześniej za 20 lat.

Dlaczego nie szybciej?

Bo nie wymyśliliśmy optymalnej metody magazynowania energii. Baterie elektrochemiczne są bardzo drogie, a z kolei magazynowanie w wodorze ma wciąż żenująco niską sprawność.

Niską sprawność?

Potrzebujemy ogromnej ilości prądu, aby z wody oddzielić sam wodór, a później ponownie zamienić go na energię elektryczną w ogniwach paliwowych. Sprawność całego procesu wynosi 20-30 procent.

Czyli?

Żeby upakować w wodorze jedną megawatogodzinę energii musisz zużyć dodatkowo 3-4 megawatogodziny. Wychodzi z tego ekonomiczny absurd, bo koszty samego magazynowania są kilkukrotnie wyższe od średnich cen rynkowych prądu.

I co z tym robić?

Inwestować w badania i czekać na efekty. A w między czasie budować kolejne farmy wiatrowe i słoneczne, żeby ich łączna moc wielokrotnie przekraczała szczytowe zapotrzebowanie odbiorców. Wtedy w chwilach dobrych warunków pogodowych będziemy mieć ogromny nadmiar energii po cenach zbliżających się do zera.

Na razie na portalu Wysokienapiecie.pl zaczęliście podawać ceny prądu w tysiącach.

Owszem. Nigdy wcześniej tak nie było.

Maksymalnie ile?

W grudniu prąd był wyceniany nawet na 2 tysiące złotych za megawatogodzinę. We Francji kontrakty na pierwszy kwartał tego roku były zawierane po 6 tysięcy złotych za megawatogodzinę.

Ile to razy więcej niż przed pandemią?

Przez ostatnie 20 lat cena oscylowała w przedziale od 100 do 200 zł.

Czyli skoczyła o tysiąc procent?

Nawet więcej.

A gaz?

Przed pandemią cena gazu w przeliczeniu na megawatogodzinę wahała się od 50 do 150 zł. Miesiąc temu - dokładnie 22 grudnia - skoczyła do 828 złotych. Teraz na szczęście spadła do 400 złotych.

W domu wciąż mam regulowaną cenę gazu i prądu?

Tak. Dlatego nie zapłacisz tysiąc procent więcej, tylko pięćdziesiąt procent. Firmy i instytucje - to już różnie, wszystko zależy od tego, jakie podpisały umowy. Jeden z zakładów SPEC w mieście powiatowym tuż przed pandemią dostał od PGNiG propozycję wieloletniego kontraktu na dostawę gazu po 50 zł za MWh. Nie wzięli, wybrali zmienne ceny giełdowe, bo akurat był dołek i gaz chodził po 20 zł za MWh. Teraz oczywiście SPEC pluje sobie w brodę. Musieli wyłączyć kotły gazowe i wrócić do starych kotłów węglowych, żeby ogrzać miasto. 

Tak w ogóle wolno? Przecież wtedy znowu zaczynają na maksa dymić.

I dymią. Będą się musieli wyprztykać ze swoich uprawnień do emisji CO2, ale jeśli je zachomikowali po starych cenach, to może dadzą radę.

Bruksela dąży do tego, żeby gospodarstwa domowe też obejmowała cena rynkowa?

Tak. Odchodzimy w energetyce od cen regulowanych.

Wiadomo kiedy?

W styczniu 2024 roku.

I jeśli wtedy ceny na giełdach skoczą o tysiąc procent, to mój domowy rachunek też skoczy o tysiąc procent?

Chyba że podpiszesz umowę długookresową. Ale główna idea jest taka, żebyśmy jako odbiorcy odczuwali ceny energii i musieli coś z tym zrobić.

Ale co niby zrobić?!

No już mówiłem: ocieplać, oszczędzać, montować OZE, zarządzać zużyciem itd.

To tak może działać, jeśli podwyżki są stopniowe i w miarę rozsądne. A jak dostanę nagle rachunek wyższy o tysiąc procent, to rozłożę ręce. 

Owszem.

Jeśli nawet zapłacę sześć tysięcy miesięcznie za ogrzewanie, to nie będę miał już pieniędzy na docieplenie budynku czy jakiekolwiek zielone technologie. 

No tak. I dlatego sądzę, że coś się wymyśli.

Coś się wymyśli?

Już widać powrót do regulacji. Szpitale, szkoły, przedszkola, czyli tzw. wrażliwi odbiorcy zgodnie z unijną ideą liberalizacji również mieli rynkowe ceny. Teraz w Polsce to odkręcamy i Bruksela nie będzie oponować. W innych krajach Europy też dają zielone światło działaniom, które są sprzeczne z dotychczasową polityką. Czyli liberalizujmy, liberalizujmy, a potem jak jest fuckup, no to Bruksela mówi rządom: zróbcie coś z tym, dajemy wam wolną rękę. 

W Polsce jedna z hut ogranicza produkcję stali w godzinach, kiedy musiałaby kupować prąd po dwa tysiące złotych za MWh, czyli dziesięciokrotnie drożej niż kupowali przed rokiem. Przy tej cenie musieliby dopłacać do produkcji. W dzień więc nic nie produkują, ludzie łażą po halach bez celu i czekają, aż prąd w nocy stanieje.

I to ma sens?

Nie bardzo. Ale obecny kryzys to dla wielu firm i samorządów nauka, że muszą starannie podpisywać umowy z dostawcami energii i minimalizować ryzyko. Jeśli wydają na księgową, to może powinni raz do roku wydać na doradcę, który zrobi im audyt i powie: „Jesteście otwarci na ryzyko cenowe, możecie się zabezpieczyć w taki lub taki sposób".

Morawiecki opowiada, że za podwyżki prądu odpowiada unijny system handlu emisjami ETS. Że jest on wadliwy i podbił ceny prądu o 60 procent. Prawda?

Możemy zaraz zajrzeć, po ile w tej chwili chodzą prawa do emisji tony CO2.

Na giełdzie?

No oczywiście. Ten rynek też został zliberalizowany, można prawa do emisji CO2 sprzedać i kupić. I można nimi spekulować, co ostatnio rzeczywiście miało miejsce. Sprawdzam właśnie na swoim telefonie, na którym jednym kliknięciem też mogę handlować sobie instrumentami pochodnymi CO2… Dziś cena wynosi 83 euro, czyli razy cztery i pół to wychodzi 373 złote. Starsze elektrownie, które wyznaczają u nas ceny na rynku prądu, emitują mniej więcej jedną tonę CO2 na jedną megawatogodzinę, która dziś kosztowała na giełdzie prądu 1200 złotych… Masakra… Ciągle się nie mogę przyzwyczaić do tych kosmicznych cen… Z tych liczb widać, że koszt emisji CO2 to dzisiaj jakieś 30 procent ceny prądu. Z kolei koszt węgla to około 150 złotych, bo potrzeba go około pół tony do wyprodukowania jednej megawatogodziny. Podliczmy… Łączny koszt produkcji jednej megawatogodziny to w tym momencie około 520 zł.

Wow. A reszta ceny?

Marża. Wbrew pozorom na dzisiejszych cenach energii elektrycznej wygrywają państwowe koncerny, które takiej marży w życiu nie widziały. Spodziewam się, że ich wyniki finansowe będą świetne. Zwłaszcza, że niektóre nakupiły praw do emisji CO2 znacznie wcześniej, kiedy były jeszcze tanie.

Ale skąd się bierze to 1200 złotych za megawatogodzinę? Oni nie mogą sprzedawać taniej?

Jak? Przecież mamy wolny rynek i nie wystawisz na giełdzie prądu po 500 złotych, jeśli wszystkie europejskie giełdy mają wyższe ceny. Gdy przez kilka miesięcy mieliśmy znacznie tańszą energię na polskiej giełdzie, to zaczęliśmy eksportować tyle prądu do Niemiec i na Słowację, że nam w końcu węgla w kraju zabrakło. I dziś wiele bloków w polskich elektrowniach stoi bez paliwa, więc ceny wzrosły w pobliże cen na sąsiednich rynkach.

Francja nadal ma prąd po 6000 złotych?

Nie. Taki szalony poziom mieli przez moment.

Skąd u nich ta kosmiczna cena? Przecież mają prąd głównie z elektrowni atomowych, a to jedno z najtańszych źródeł energii. Nie rozumiem.

Francuzi też nie rozumieją. Zbiegło się kilka czynników: z powodu pandemii nie mogli zrobić w atomówkach wszystkich przeglądów okresowych, do tego doszło kilka drobnych awarii, które ograniczyły moc. Poza tym atom to 70 procent zapotrzebowania Francji, a kilkanaście procent to elektrownie gazowe. I to one podbiły ceny, kiedy gaz na giełdach oszalał. O cenie prądu na rynku energii ostatecznie decyduje najdroższa elektrownia, która w danym momencie jest potrzebna.

Jak to najdroższa? Dlaczego?

Tu masz dokładny wykres kosztów we wszystkich polskich elektrowniach - czarne słupki to bloki na węgiel kamienny, a brązowe słupki to bloki na węgiel brunatny. Najstarsze elektrownie z czasów Gierka są już mocno nieefektywne, czyli na jedną megawatogodzinę potrzebują więcej węgla, a w dodatku emitują nawet 1,3 tony CO2, muszą więc wykupić więcej praw do emisji. Ich koszty lecą w kosmos. A z kolei nowsze elektrownie na węgiel kamienny są dość sprawne i mają koszty w okolicach 400 złotych. Dziś w środku nocy zapotrzebowanie krajowe na prąd wynosiło 15 gigawatów: 10 gigawatów braliśmy z bloków konwencjonalnych na węgiel, a 5 gigawatów z OZE, a konkretnie z wiatru, bo w Polsce w zimie wieje najlepiej. Koszty w całym systemie były w miarę rozsądne, bo przy niższym zapotrzebowaniu nie trzeba brać prądu z mniej efektywnych bloków. Ale jeśli zapotrzebowanie w samo południe rośnie do 20 gigawatów, a jednocześnie wiatru jest mało, no to trzeba ciągnąć energię nawet z tych najstarszych elektrowni i cena w systemie gwałtownie skacze. Żadna elektrownia nie powie - zresztą nawet nie może - że będzie wtedy oferować prąd po 400 złotych, bo transakcję na rynku domyka ta najdroższa elektrownia w danej godzinie.

Ale dlaczego?!

Bo może dyktować cenę. Bez niej cały system się nie zamknie, a ona z kolei nie zaoferuje niższej ceny, bo generowałaby stratę.

Cały ten pomysł na wolny rynek w energii wydaje mi się jednak szalony.

Wymyśl inny.

Mimo ostatnich skoków cen wiele państw, w tym Niemcy i Polska, stawia teraz kolejne elektrownie gazowe. Koszty budowy są relatywnie małe, koszty utrzymania - praktycznie zerowe, w takiej elektrowni może pracować jedna osoba, wszystko zdalnie się włącza i wyłącza. Gaz emituje oczywiście CO2, jak wszystkie paliwa kopalne, ale w porównaniu z węglem o połowę mniej. W dodatku gazówki potrafią się bardzo szybko „podnieść", w bloku węglowym to trwa i trwa, nie możesz gwałtownie zwiększać mocy, bo ta blacha fizycznie by nie wytrzymała szybkiego rozszerzania i kurczenia, a blok gazowy można rozkręcić na pełną moc w ciągu godziny i równie szybko wygasić. Z tych wszystkich powodów jest to wygodne uzupełnienie dla OZE - kiedy słabo wieje albo jest mało słońca, system włącza gazówki, a potem jak pogoda się zmieni i OZE odzyskają moc, to taka elektrownia szybko gaśnie, bo chwilowo nie jest potrzebna. I podejrzewam, że dojedziemy na tych gazówkach do lat 50-tych, może nawet w okolice 2060 roku.

Aż nie wymyślimy efektywnych magazynów energii?

Tak. Bez nich świat nigdy nie uwolni się od paliw kopalnych.

Jak długo będziemy słyszeć, że ceny energii biją rekordy?

Podejrzewam, że mniej więcej do czerwca. Wiele będzie jednak zależało od pogody. Jeśli tej zimy pojawią się mrozy i zabraknie wiatru, to ceny znowu mogą skakać.

Kiedyś wrócą do poziomów sprzed pandemii?

Raczej nie. Na tani prąd i gaz już raczej nie liczmy. Chyba że przyjdzie szok w postaci światowej zapaści gospodarczej i drastycznego spadku zapotrzebowania na energię.

***

Bartłomiej Derski (1987) od kilkunastu lat pisze o polskiej energetyce, górnictwie i rozwoju elektromobilności. Od niemal dekady w WysokieNapiecie.pl.

Więcej o: