Premier Mateusz Morawiecki zajął stanowisko w sprawie przyjęcia euro. Szef rządu w wywiadzie dla "Sieci" określił, kiedy jego zdaniem Polska powinna przyjąć unijną walutę.
Więcej informacji gospodarczych na stronie głównej Gazeta.pl
- Nie traktuję wejścia do strefy euro jako celu. Dla mnie liczy się przede wszystkim rozwój Polski. Powinniśmy zostać przy złotym tak długo, aż poziom dochodu Polaków i struktura polskiej gospodarki nie będą bardzo podobne do wysoko rozwiniętych gospodarek Zachodu - stwierdził szef rządu.
Lider Zjednoczonej Prawicy stwierdził też, że "można teoretycznie myśleć o uwspólnieniu waluty, ale nie jest pewien, czy do tego czasu waluta będzie istniała".
Jest to swego rodzaju eksperyment, który dla krajów o podobnym poziomie rozwoju ma swoje zalety, takie jak niskie koszty transakcyjne, brak ryzyka kursowego, ale dla państw o innym poziomie rozwoju niesie ze sobą sporo zagrożeń i ryzyk
- stwierdził Mateusz Morawiecki.
Prof. Marian Noga, były członek Rady Polityki Pieniężnej, w rozmowie z next.gazeta.pl stwierdza, że argumenty premiera to "stara śpiewka".
- To jest, można powiedzieć, narracja wymyślona na Nowogrodzkiej. Kiedy Słowacja wchodziła do strefy euro, w roku 2006, w Polsce rządziło Prawo i Sprawiedliwość. I twierdziło, że Słowacja straci, że zostanie przygnieciona problemami Zachodu. A co się wydarzyło? Przed wejściem do strefy euro PKB Słowacji było niższe od polskiego o ok. 2000 dol. A w tej chwili jest wyższe o 5000 dolarów - wyjaśnił ekspert.
Wyjaśnił też, że inne kraje naszego regionu decyzji o przyjęciu euro się nie boją. Jako przykład wskazał Bułgarię, która unijną walutę przyjmuje od 2024 roku.
Rozmówca Gazeta.pl stwierdził też, że Polska nie musi od razu przyjmować euro, ma bowiem możliwość sztywnego ustalenia kursu na poziomie 4 czy 4,5 zł. - Tę koncepcję przetrenowali Bułgarzy. Kraj, który ma PKB niższy od nas dwa razy, ale też zadłużenie ma poziomie 20 proc. PKB, a nie, jak w naszym przypadku, ok. 55 proc., będą w euro. A my nie - podsumował.