W Polsce mamy kulturę zapi***olu, w Chinach kulturę 996, czyli pracę od dziewiątej rano do dziewiątej wieczorem sześć razy w tygodniu. Młodzi Chińczycy są jednak tym coraz bardziej zmęczeni. I mimo wysokiego bezrobocia (21,3 proc. wśród osób między 16 a 24 r.ż.) i trudności ze znalezieniem zatrudnienia, wielu z nich rzuca pracę i wraca do rodziców, by zostać "dzieckiem na pełen etat" - opisuje ten trend BBC.
29-letnia Julie wróciła do rodziców, którym pomaga w gotowaniu i sprzątaniu. W zamian ci opłacają większość jej wydatków. Proponowali jej nawet 2 tys. juanów pensji (ok. 1100 zł), ale odmówiła, bo wróciła odpocząć po 16-godzinnych zmianach, po których czuła się jak żywy trup. Należy do rosnącej grupy osób, którym wmawiano, że wysiłek, jaki włożą w studia, w końcu się opłaci, ale dziś czują się w pracy uwięzieni i pokonani. To nie pierwszy taki kryzys w Chinach, bo podobne problemy młodzi studenci i obywatele mieli przed i w trakcie rewolucji kulturalnej Mao (o czym opowiada prof. Marcin Jacoby, sinolog i kierownik Zakładu Studiów Azjatyckich Uniwersytetu SWPS w "Podacaście Zagranicznym").
Wysokie bezrobocie wśród młodych Chińczyków sprawia, że coraz więcej osób decyduje się zostać "dzieckiem na pełen etat". W rodzinnym domu starają się odpocząć, przemyśleć swoje życie i znaleźć pracę. Julie odpowiedziała na 40 ogłoszeń o pracę, a mimo tego zaproszono ją tylko na dwie rozmowy rekrutacyjne.
Chen Dudu postanowiła zostać "dzieckiem na pełen etat", gdy okazało się, że po opłaceniu czynszu niemal nic jej nie zostawało na życie. U rodziców czuła się, jakby wiodła życie emeryta. Z jednej strony chciała się cieszyć odpoczynkiem i łapać chwile, z drugiej jednak zadręczała się tym, że powinna myśleć o swojej przyszłości. Niedawno udało jej się rozkręcić własny biznes i dzięki temu "uniknęła zostania pasożytem", którym - jak uważa - byłaby, nadużywając dłużej gościnności rodziców.
Nieco starszy, bo 32-letni Jack Zheng nie wytrzymał w pracy, bo po godzinach musiał codziennie odpisywać na 7 tys. wiadomości tekstowych. I choć tego się od niego w firmie oczekiwało, to nikt nie płacił za tę dodatkową pracę. Z chińskiego giganta technologicznego Tencent odszedł, gdy ze stresu nabawił się choroby skóry. Jak sam mówi, miał szczęście, że znalazł nową pracę, bo inne osoby są w dużo gorszej sytuacji. Wielu z nich mierzy się z "klątwą 35.", czyli powszechnego w Chinach przekonania, że pracodawcy wolą zatrudniać osoby przed 35. rokiem życia, bo są zwyczajnie tańsze. Dla osób po trzydziestce to duży problem, bo wielu z nich ma nad głową raty kredytów albo plany założenia rodziny.
Problemy te związane są z wolniejszym powrotem chińskiej gospodarki do normalności po pandemii. Tymczasem władze wolą udawać, że kłopot nie istnieje. Państwowe media proponują słowną ekwilibrystykę i wprowadzenie rozróżnienia na bezrobotnych oraz tych, którzy z własnej woli wybrali brak pracy. Xi Jinping dla wielu takich osób ma radę, by doświadczyli trudów życia, tego, jakie potrafi być gorzkie. Jak mówił prof. Marcin Jacoby, Xi Jinping sam za młodu wyjechał z miasta na wieś, by zdobyć doświadczenie, co uważa za formacyjne dla niego doświadczenie. Nie powinno więc dziwić, że to samo proponuje dziś młodym ludziom.
Inny pomysł na rozwiązanie problemu bezrobocia wśród młodych przedstawiła nowopowstała hiszpańska partia Sumar, powołana do życia przez Yolandę Diaz, wicepremierkę i ministerkę pracy w rządzie Pedro Sancheza. Hiszpania ma najwyższe bezrobocie w UE wśród osób do 25 r. ż., wskaźnik ten wynosi 32 proc., prawie trzy więcej niż w przypadku reszty obywateli. Diaz przed wyborami zaproponowała więc, by osoby osiągające 18. rok życia otrzymywały 20 tys. euro państwowego "uniwersalnego spadku", które mogłyby wydać na studia, szkolenia czy rozwój biznesu. Podobny pomysł postulował ekonomista Thomas Piketty, który zaproponował, by każdemu człowiekowi, który kończy 25 lat dać 120 tys. dolarów, które również mógłby wydać na inwestycje czy rozwój.