Tarcza, którą nad Polakami rozpostarł premier Mateusz Morawiecki, staje się coraz bardziej dziurawa. Najpierw okazało się, że przyjęte przez rząd limity zużycia prądu są na tyle niskie, że bez ich podwyższenia Kowalski zacznie dostawać dotkliwie wysokie rachunki za prąd. W obliczu zbliżających się wyborów obóz władzy nie mógł zrobić nic innego, jak limity zwiększyć z 2 do 3 tys. kWh. I kiedy jeden pożar został ugaszony, na horyzoncie widać kolejny.
Z końcem roku Polacy przestaną być bowiem chronieni przed podwyżkami rachunków za ogrzewanie. Nadchodząca zima może być więc wyjątkowo kosztowna, bo w styczniu dostawcy ciepła zaczną liczyć sobie za usługi według stawek, których nie ogranicza już ustawa.
Wracamy do realnych taryf na ciepło, a to dla niektórych odbiorców oznaczać będzie wzrost rachunków
- wyjaśnia w rozmowie z Business Insiderem Jacek Szymczak, prezes Izby Gospodarczej Ciepłownictwo Polskie.
Co to oznacza w praktyce? Obecnie obowiązują przepisy, które ograniczyły możliwość podnoszenia rachunków za ogrzewanie. Te można było podnieść o nie więcej niż 40 proc. Gdy przepisy przestaną obowiązywać, konsumentów czekają nie najlepsze zmiany. Już dziś, jak zauważa serwis, różnice w cenach są spore - zdarza się, że w jednej miejscowości mieszkańcy płacą 60 zł za gigadżul (GJ) energii cieplnej, a w innej części kraju po 180 zł/GJ.
Tam, gdzie przed wdrożeniem tarczy podwyżki były wyższe, rachunki pójdą w górę, ale w miastach, gdzie wzrosty cen nie przekraczały 40 proc., mieszkańcy nie odczują zmiany
- podsumowuje serwis.
Jest i dobra wiadomość. Po astronomicznych cenach węgla nie ma już śladu. Dziś trudno nawet uwierzyć, że po wybuchu wojny w Ukrainie za tonę czarnego złota trzeba było płacić ponad 4000 zł. Ciepłownie kontaktowały towar na niższym poziomie cenowym, wynoszącym ok. 1600-1800 zł. Obecnie węgiel z importu to koszt ok. 700 zł za tonę, a ten z krajowego wydobycia kosztuje ok. 850 zł za tonę. Tanieje też gaz istotny dla branży ciepłowniczej i dla pojedynczych wspólnot - w wielu blokach stoi bowiem piec gazowy, który każdej z nieruchomości niezależnie zapewnia ciepłą wodę i gorące kaloryfery.
Jacek Szymczak przestrzega jednak przed zakładaniem różowych okularów. Jego zdaniem spadki cen nie rozwiązują problemu. - Jedyną szansą na tańsze ciepło w dłuższej perspektywie jest wdrożenie działań, których efektem będzie gruntowna transformacja sektora - podkreśla. Dlaczego? Jego zdaniem, chociaż mamy do czynienia ze stabilizacją, to nie ma pewności, że jest ona stała.
Ustabilizować sytuację pomogłaby większa rentowność branży. Ta szoruje po dnie, a nawet je przebija i jest na minusie. Poziom rentowności dla firm działających w branży to ogółem -5,78 (dane za rok 2021). Sektor wpadł w błędne koło, by podnieść efektywność, konieczne są pieniądze. I, być może, wiele decyzji, które nie są na rękę żadnemu rządowi. Może się bowiem okazać, że Polacy będą musieli płacić więcej za ciepło - tak jak więcej płacą już za śmieci, wodę i elektryczność.