Badania naukowe prowadzić może każdy. Dziecko grające w grę komputerową, astronom-amator po godzinach, pasjonatka historii starożytnej, zdalnie sterowana maszyna, robot w całości autonomiczny, zwierzęce cyborgi... W projekty badawcze zaangażowane są małe firmy, rządy, samorządy, liczne organizacje społeczne. Najmniej wśród naukowców jest profesjonalistów zatrudnionych oficjalnie na uniwersytetach. Czy jeszcze ktoś potrzebuje takiej średniowiecznej instytucji jak uniwersytet?
Miliony laików zajmuje się badaniem najróżniejszych obszarów za pomocą mechanicznych awatarów - robotów łączących się z operatorem za pomocą rzeczywistości wirtualnej. Z wygodnego fotela można odbierać obraz, dźwięk i inne sygnały z otoczenia maszyny i nią zdalnie kierować. Technologie opracowywane w XX wieku na potrzeby wojska, staniały i pozwoliły rozkwitnąć specyficznej naukowej turystyce, uprawianej po kilku godzinach pracy w biurze lub na ekologicznej farmie.
Wypożyczany od firmy z drugiego końca świata i sterowany przez internet awatar może nurkować w morzu w poszukiwaniu wyładowanych złotem wraków z XVII wieku, albo ostrożnie badać niedostępne i toksyczne ekosystemy kominów hydrotermalnych, bez zagrażania ich kruchym i egzotycznym mieszkańcom. Wyniki ekspedycji mogą śledzić inni w sieci, a największe sukcesy to przepustka do sławy i pieniędzy - z nagród fundowanych przez rozmaite organizacje. Internetowi odkrywcy zbadali w ten sposób wiele źle opisanych rezerwatów, odciętych od cywilizacji resztkami barier geograficznych (jak ostępy gór na Antarktydzie) lub surowym zakazem wstępu. Poznano niezliczone nowe gatunki roślin i zwierząt, ich tryb życia i rolę w przyrodzie. Odkryto wiele leczniczych substancji, o których wiedziały kiedyś lokalne plemiona, ale zachodnia cywilizacja nie dała im szans podzielić się tą wiedzą z innymi.
Mikroskopijne awatary pomagają w diagnozie chorób u ludzi i zwierząt, ale i zdrowi wpuszczają do własnego krwioobiegu maleńkiego robota, by... zwiedzić własne wnętrzności. Takie wyprawy są nawet elementem programu biologii i medycyny w szkole podstawowej. Tysiące spostrzegawczych laików pomogło lekarzom opisać skutki nowo wprowadzanych terapii, przetestować nowy sprzęt chirurgiczny i - rzecz jasna - nowe modele mikro- i nanorobotów.
Eksploracja Marsa to w dużej mierze domena maszyn fot. Shutterstock
Awatary unoszą się też w przestrzeni kosmicznej wokół Ziemi. Dalej nie latają, bo transmisja ma zbyt duże opóźnienia, choć pierwsze misje na Marsa zabierają ze sobą całe armie zdalnie sterowanych robotów. Kosmiczne obserwatoria pozwalają astronomowi odbierać sygnały w różnych zakresach fal, rozszerzając zmysły człowieka o fale radiowe i promieniowanie X. Awatary poruszające się po ulicach (albo nafaszerowane czujnikami i naukowym oprogramowaniem smartfony) mają zakaz podsłuchiwania, prześwietlania i zaglądania do wnętrzności przechodniów. Gwiazdom prawa do prywatności nikt nie udzielił.
Armia wynajmowanych na godziny orbitalnych aniołów strzeże planety przed asteroidami. Tempo opisywania kolejnych, najmniejszych nawet zagrożeń z Kosmosu wzrosło niezwykle, odkąd NASA, ESA i inne duże państwowe agencje kosmiczne tylko koordynują ten proces. W ciągu jednego - obfitujacego w efektowne zjawiska na niebie - roku orbitalne awatary rozkawałkowały i spaliły w atmosferze wszystkie popsute satelity i inne kosmiczne śmieci. Uczestnicy tej kampanii sprzątania orbity pracowali za darmo i dla zabawy. Teraz prowadzą skoordynowane obserwacje dalekiego Kosmosu, dzięki czemu jeden wirtualny radioteleskop składający się z tysięcy anten znacznie przekracza swoimi rozmiarami średnicę planety. Przy okazji muzycy komponują utwory zawierające szum odległych galaktyk, a plastycy skaczą po spektrum odbieranych fal, szukając barwnych inspiracji i oszałamiających doznań. Niestety wielu operatorów takich awatarów musiało przerwać zabawę i poddać się terapii dla uzależnionych.
Roboty staną się przedłużeniem ludzkich zmysłów fot. Shutterstock
Człowiek nie jest jednak niezbędny do zbierania danych i prowadzenia eksperymentów. Chociaż wciąż góruje nad maszynami w zdolnościach rozpoznawania ukrytych prawidłowości, trendów i anomalii, do metodycznego poszukiwania w miarę zdefiniowanych zjawisk lepiej zaprogramować autonomicznego robota. Lekkie, zasilane z odnawialnych źródeł energii, sterylne i odporne na trudne warunki pojazdy długimi latami przemierzają Ziemię i wiele innych globów. Autonomia przydaje się zwłaszcza tam, skąd sygnał dociera po długim czasie. Sondy na tajemniczych wciąż peryferiach Układu Słonecznego ślą tylko okresowe raporty, bo sterować z Ziemi nimi nie sposób. Za to rozkazy dzienne do licznych pojazdów badawczych penetrujących Wenus czy Tytana wydają mistrzowie gier strategicznych. Trwa pokojowa (zazwyczaj) rywalizacja o opanowanie większego terytorium za pomocą swoich łazików i posterunków z antenami wycelowanymi w Ziemię.
Najbardziej kontrowersyjne są badania zatrudniające cyborgiczne owady, kręgowce, a nawet delfiny. Wiele krajów zabrania takich eksperymentów. Ich zwolennicy podkreślają nieszkodliwość wszczepek i niezwykłą wartość informacji na temat codziennego życia dzikich zwierząt.
Nie jest w dobrym tonie zachowywać zdobyte informacje dla siebie. Nawet prywatne firmy otworzyły swoje działy R&D, przyznając, że to bardziej opłacalne. Ostatnich opornych zmusiło do tego prawo międzynarodowe. Dane lądują w publicznych bibliotekach internetowych i sięga do nich każdy zainteresowany. Wokół raportów z jednej dość wszechstronnej maszyny powstaje konstelacja międzynarodowych projektów badawczych z różnych dziedzin.
Co w tym świecie robi naukowiec zawodowy? Wskazuje problemy, których nie widzą lub nie rozumieją amatorzy. Dyskusja akademicka - choć dawno wyszła poza ramy uniwersytetów - jest bardzo żywa w sieci i na niezliczonych konferencjach. O kolejnych odkryciach i opisujących je teoriach trzeba rozmawiać w gronach eksperckich. Utytułowani badacze chętnie jednak zapraszają do debaty osoby najróżniejsze: kilkuletnich mistrzów internetowej gry w zwijanie białek, ciężko chorych na schizofrenię dziwaków, którzy mają fenomenalny talent dostrzegania nieoczywistych prawidłowości w rzece danych eksperymentalnych z różnych dziedzin, uzależnionych od najróżniejszych narkotyków artystów, którzy potrafią powiązać najodleglejsze od siebie fakty. Czasem nic taki partner do rozmowy nie wnosi. Zwykle jednak dostarcza materiału na kilka doktoratów. Niektóre doktoraty publikują niespodziewanie dla samych siebie te właśnie nowo odkryte talenty - nieraz nieskażone akademickim dyskursem, czasem osoby bez jakiejkolwiek formalnej edukacji, internetowe samouki, które jak meteor wpadają w środek sporu o skrętność enzymów lub poszukiwania życia na planetach pozasłonecznych.
Wyniki, teorie próbujące je wyjaśnić i powstające na ich podstawie algorytmy nowych programów testujących niezliczone hipotezy - trafiają do internetu. Czasem specjalne sieci komputerów naukowych próbują formułować własne serie hipotez, bo tak jest przecież szybciej.
Ale na końcu najeżonego elektroniką procesu odkrywania świata zawsze jest twórczy i ciekawski ludzki umysł, który zadaje nowe pytania.