Niektórzy twierdzą, że czternasta już odsłona "Pola walki" to najlepsze, co spotkało całą serię od Battlefield 2: Bad Company sprzed sześciu lat. Trudno mi się z nimi nie zgodzić. Nie byłem wielkim entuzjastą poprzednich dwóch części (Battlefield 3 i 4), momentami przypominających klimatem konkurencyjne Call of Duty. Jak zawsze wszystko rekompensowała mi nieskrępowana destrukcja otoczenia, z której słynie silnik Frostbite, jednak czułem, że Battlefield zaczyna mnie powoli tracić. Na wykastrowanego Battlefield Hardline nawet nie rzuciłem okiem.
Battlefield 1 źródło: zrzuty ekranowe
Tymczasem Battlefield 1 przynosi mi ogromny prezent. Cofa do czasów jednego z największych w historii konfliktów zbrojnych, w którym po raz pierwszy użyto czołgów, gazów bojowych, samolotów czy miotaczy ognia. Pierwsza wojna światowa niezaprzeczalnie zmieniła oblicze ludzkości i to właśnie starają się przekazać deweloperzy gry już od pierwszych minut rozgrywki. Mówiąc szczerze, nie miałem zbyt dużych oczekiwań w przypadku kampanii dla jednego gracza - większy nacisk w przypadku Battlefielda zawsze kładziono na rozgrywki sieciowe. Tymczasem DICE zafundowało mi tu jednak sporo różnorodnych i niezapomnianych wrażeń. Czas potrzebny na przejście kampanii to zaledwie 6 godzin - krótko. Za to dość treściwie.
Zamiast skupiać się na wojnie widzianej oczyma jednego żołnierza, w Battlefield 1 mamy aż sześciu głównych bohaterów, a akcja rzuca nas po kilku różnych teatrach globalnego konfliktu. W prologu wcielamy się w szeregowca amerykańskiej piechoty. Pierwszy raz doświadczamy chaosu i piekła walki na zgliszczach francuskich, poszarpanych przez artylerię, terenów. Zostajemy wrzuceni w sam środek wojennego wiru.
Battlefield 1 źródło: zrzuty ekranowe
Dosłownie całe otoczenie wybucha, rozsypuje się na kawałki, płonie, wszędzie śmierć i niepewność następnej chwili. Giniemy dosłownie co chwilę w najróżniejszych okolicznościach, w walce na bliskim i dalekim dystansie, w klaustrofobicznych ruinach budynków, na posiekanej okopami ziemi niczyjej, od wybuchu i postrzału. Miejsce i okoliczności nie mają znaczenia, a sama śmierć pozbawiona jest głębszego sensu. Prolog jest niestety bardzo krótki i nie daje nam zbytnio posmakować okopowego życia.
Battlefield 1 źródło: zrzuty ekranowe
Pierwsza historia wrzuca nas do Francji za stery brytyjskiego czołgu. Niestety, maszyna mimo swojej potężnej konstrukcji i arsenału jest dość marudna, co daje nam szansę urozmaicenia misji i poszukiwania zapasowych części na terenach opanowanych przez wroga. Przy tej okazji możemy obrać dowolną taktykę eliminacji wrogów (po cichu, przemykając się między nimi lub z przytupem eliminując wszystkich).
Battlefield 1 źródło: zrzuty ekranowe
Z kolei w drugim rozdziale wzbijamy się w przestworza jako niesforny amerykański pilot w brytyjskim dwupłatowcu walcząc ze sterowcami, samolotami i działami przeciwlotniczymi. Trzecia część przenosi nas w Alpy, gdzie wcielamy się w członka włoskich opancerzonych oddziałów specjalnych o nazwie Arditi. Historię poznajemy przy okazji wspomnień jednego z weteranów.
Battlefield 1 źródło: zrzuty ekranowe
Ostatnie dwa rozdziały w trybie dla pojedynczego gracza to misje skupione wokół terenów Imperium Osmańskiego. Tym razem bierzemy udział w światowym konflikcie jako żołnierze australijscy oraz Nowozelandczycy. Na sam koniec prawdziwa wisienka na torcie. Przemierzamy konno Pustynię Osmańską jako beduińska wojowniczka powiązana ze słynnym Lawrencem z Arabii. Kryjący się pod tym pseudonimem brytyjski agent miał za zadanie przygotować arabskie powstanie przeciwko Turcji.
Battlefield 1 źródło: zrzuty ekranowe
Koszmar wojny w Battlefield 1 ma nieco bardziej personalny charakter. Za każdym razem kiedy giniemy, na ekranie wyświetlane jest nazwisko żołnierza wraz z jego datą urodzin oraz śmierci. To dość niezwykłe podejście biorąc pod uwagę, że w największych bitwach I wojny światowej jednego dnia życie traciło nawet kilkadziesiąt tysięcy walczących i to po obu stronach.
Pod względem grafiki już od pewnego czasu DICE z serią Battlefield pokazywało pazury i nie inaczej jest w przypadku najnowszej części. Sugestywne zgliszcza, okopy, wszechobecne błoto, kałuże i brud w początkowych misjach - to wszystko (choć niestety na bardzo krótko) dają nam odczuć niemal na własnej skórze jak chaotycznym polem walki była Pierwsza Wojna Światowa. W kampanii dla jednego gracza zdecydowanie lepiej wypadają europejskie lokalizacje. Są po prostu bardziej charakterystyczne i dopracowane.
Battlefield 1 źródło: zrzuty ekranowe
Oprawa dźwiękowa nie zawodzi, ale to już niemal standard w serii Battlefield. Niestety, dość blado wypada znów polski dubbing, który wydaje się dość sztuczny, mało charakterystyczny i pozbawiony autentyczności. Daleko mu do chyba najlepszej jak do tej pory polskiej lokalizacji Battlefield 2: Bad Company sprzed lat.
Żadnych elektronicznych gadżetów, najnowocześniejszej szybkostrzelnej broni oraz systemów naprowadzania rakietowego. Brak skakania po ścianach. Surowe realia pierwszej wojny światowej wymagają od gracza Battlefield 1 używania bagnetu w starciach bezpośrednich czy przeładowywania karabinu po każdym wystrzale. Na polu walki aż roi się od niezwykłych, często pionierskich rozwiązań (przykładowo ciężka płytowa zbroja włoskich Arditi czy miotacze ognia). Na polu walki jest też dość sporo broni automatycznej, co akurat nie do końca jest zgodne z historycznymi realiami, ale to grze po prostu należy wybaczyć.
Battlefield 1 źródło: zrzuty ekranowe
Oczywiście, kampania dla jednego gracza to zaledwie wstęp do tego co jest sednem praktycznie każdego Battlefielda, czyli trybu wieloosobowego. Fani tego typu rozrywek mogą się tu poczuć dopieszczeni. Szczególnie ciekawie prezentuje się tryb Operacje, który prowadzi graczy przez kolejne mapy w ramach faktycznych bitew z okresu I wojny światowej. Tym na pewno Battlefield 1 zaskarbi sobie serca graczy, tak jak i ogólnym klimatem zaskarbił moje, już w przypadku tzw. singla. Reasumując, mocne 4 z plusem.