WRE - tymi trzema literkami Rosja może zgotować nam chaos. Mimo to temat ignorujemy

Współczesne wojska są naszpikowane elektroniką. Można ją zdalnie wykrywać, śledzić i atakować. To ogólnie pojęta walka radioelektroniczna (WRE). W Rosji kładzie się na to duży nacisk i rosyjskie wojska WRE są obiektem zazdrości oraz źródłem obaw w NATO. Po wojnie na Ukrainie w USA na poważnie zajęto się tematem. W Polsce trwa letarg.

- Na tym etapie jesteśmy wobec Rosjan bezbronni. Mogliby nam zafundować totalny paraliż wojska i nie tylko - mówi Gazeta.pl major rezerwy Grzegorz Brysz, który przez ponad trzy dekady służby w polskim wojsku specjalizował się właśnie w WRE. Zajmował również stanowiska w strukturach NATO, gdzie miał okazję dobrze się przyjrzeć jak do tej kwestii podchodzą nasi sojusznicy.

Od standardów radzieckich po demontaż

Jak opisuje Brysz, czasy świetności polskie siły WRE mają już dawno za sobą. Szczyt rozwoju osiągnęły w schyłkowych latach PRL. Ponieważ dyrygujący Układem Warszawskim towarzysze radzieccy kładli duży nacisk na WRE, to Polacy musieli odpowiednio dużo w ten temat inwestować. - Owszem brakowało nowoczesnego sprzętu, bo w latach 80. nie było pieniędzy na jego zakupy w ZSRR, ale ogólnie to był naprawdę przyzwoity poziom. Potem zaczęły się ciągłe redukcje - mówi Brysz.

W 1989 roku w wojsku polskim było aż osiem pułków WRE (pułk to w tym wypadku dość duży oddział liczący nawet tysiąc osób). Zajmowały się śledzeniem działania NATO w eterze w celu zbierania bazy wiedzy na wypadek wojny (np. śledzenie łączności radiowej czy działania radarów), ćwiczeniem ataków na elektronikę NATO podczas konfliktu oraz ochroną naszej elektroniki oraz łączności przed analogicznymi działaniami z Zachodu.

Brysz obsługiwał sprzęt służący do zakłócania systemów celowniczych zachodnich samolotów. On i jego koledzy mieli za zadanie tak utrudnić działanie pilotom maszyn NATO (głównie zakłócając działanie ich radarów pokładowych), aby ci nie byli w stanie celnie zrzucić bomb czy odpalić rakiet na przykład na ważne stanowisko dowodzenia.

Na zapleczu polskiego wojska

W III RP rozbudowany potencjał WRE drastycznie ograniczono. Bardziej niż ograniczono całe siły zbrojne. Jak mówi Brysz, na najwyższych stanowiskach w wojsku nie było i nie ma żadnych oficerów związanych z tą sferą, nie ma więc komu o nią dbać. Sprzęt WRE jest dość drogi, a z drugiej strony mało efektowny. Ciężarówka czy transporter z kilkoma antenami to nie to samo co czołg czy samolot. - Brakuje świadomości, że to jest coś istotnego - mówi Brysz.

Opisuje wydarzenie z dużych ćwiczeń na poligonie w Drawsku Pomorskim na początku lat 90. - Przyjechał do nas pewien ważny i prominentny wówczas generał. Pokazujemy mu,. jak obserwujemy samoloty, jak śledzimy działanie ich stacji radarowych i jak je zakłócamy. A on zadał jedno pytanie: "A ile samolotów możecie tym strącić?". Na tym się skończyło. Potem były tylko cięcia i cięcia - opisuje były oficer.

Obecnie z całych rozległych sił WRE z czasów PRL pozostało kilka niewielkich jednostek. - Zajmują się one niemal wyłącznie rozpoznaniem lub obroną. Nie mamy potencjału ofensywnego. Ogólnie nie są to duże siły - mówi Brysz. Zakupy nowego sprzętu były symboliczne. Na przykład "aż" trzy systemy rozpoznawcze Procjon, zamontowane na śmigłowcach W-3 Sokół.

Obecnie w planach modernizacji wojska temat WRE nadal ma pozycję marginalnie marginalną. Oficjalnie trwają dwa programy - "Kaktus" i "Podkowiec". Ten pierwszy oznacza pojazdy służące do śledzenia wrogiej łączności i jej zakłócania, a drugi zasobniki podwieszane pod samoloty, które umożliwiałyby zakłócanie działania wrogich systemów przeciwlotniczych. Oba przedsięwzięcia nie znajdują się formalnie w kategorii tych ważnych czy priorytetowych.

"Kaktus" ciągnie się od ponad dekady. Jeszcze w latach 2007-2010 roku polskie firmy stworzyły jego prototyp, który przeszedł różne badania i jest używany przez wojsko do dzisiaj. Potem jeden przetarg na zakup seryjnych systemów anulowano i w 2017 roku podjęto kolejną próbę, ale oficjalnie sprawa ucichła po zaproszeniu grupy firm do składania ofert. Tak czy inaczej chodzi aż o dwa zestawy. Program "Podkowiec" nie istnieje natomiast w publicznie dostępnych dokumentach. Poza deklaracjami chęci.

Oficjalnie chęć bowiem jest. Jak mówił na uroczystości podpisania Programu Modernizacji Technicznej na lata 2021-2035 szef Sztabu Generalnego generał Rajmund Andrzejczak, rozwijanie WRE to konieczność. - Wnioski z ćwiczeń i obserwacja tego, co się dzieje w najbliższym otoczeniu bezpieczeństwa Polski, nie pozostawiają wątpliwości, że jest to niezwykle ważne. Stąd też programy "Podkowiec" i "Kaktus" realizowane są w dużym tempie - zapewnił.

Rosjanie pokazali, co potrafią

O tym, jak istotne jest WRE, uzmysłowiła dobitnie Zachodowi wojna na Ukrainie. Zaangażowane w nią rosyjskie wojsko pokazało, co potrafi zrobić nieprzygotowanemu przeciwnikowi. Pod koniec 2019 roku pułkownik Iwan Pawlenko opisywał te ukraińskie doświadczenia na konferencji w Waszyngtonie. Stwierdził, że na początku walk w 2014 roku Rosjanie praktycznie wyłączyli używane przez ukraińskie wojsko radiostacje produkcji radzieckiej. Mieli to zrobić w zagadkowy sposób używając jakiegoś "wirusa" lub zdalnego "ukrytego wyłącznika".

W efekcie ukraińskie wojsko musiało praktycznie zrezygnować z tradycyjnych systemów łączności wojskowej. Ratowano się małymi ręcznymi radiami, które były nieustannie zagłuszane, oraz cywilnymi komórkami, które były natomiast podsłuchiwane, hakowane i namierzane, co umożliwiało naprowadzanie na pozycje ukraińskie celnego ognia artyleryjskiego. Rosjanie rutynowo zakłócali też działanie GPS w rejonach walk i atakowali elektronicznie drony rozpoznawcze. Ponad sto takich maszyn, z kategorii tych najmniejszych oraz cywilnych, miało zostać utraconych w latach 2015-2017 w wyniku działania rosyjskiego WRE.

Pułkownik Pawlenko w rozmowach z amerykańskimi dziennikarzami poruszył także pewien dodatkowy interesujący wątek. Otóż w ostatnim czasie aktywność rosyjskiego WRE w Donbasie miała spaść. Część jednostek miała zostać wycofana, a część ograniczyła aktywność. Zdaniem Ukraińca jednym z powodów ma być zużycie sprzętu. - Rosjanie zainwestowali w niego dużo pieniędzy już wiele lat temu. Teraz mają problemy z jego utrzymaniem. Powód jest prosty: sankcje - twierdził pułkownik. Rosjanie z powodu słabości swojego przemysłu od zawsze importowali bardzo dużo specjalistycznej elektroniki z Zachodu, którą wykorzystywali do modernizacji swojego wojska. Teraz ma to być utrudnione lub niemożliwe.

Niezależnie od tego, Amerykanie twierdzą, iż ich wojsko nie jest obecnie gotowe na spotkanie z potencjałem, jaki mają Rosjanie w dziedzinie WRE. Po zakończeniu zimnej wojny i skupieniu się na bliskowschodnich wojnach oraz misjach, tę kwestię kompletnie zaniedbano. W końcu jakie zagrożenie WRE stanowili Irakijczycy czy afgańscy talibowie? Nie dość, że zaniechano rozwoju sprzętu, to miano też drastycznie ograniczyć szkolenie i dodatkowo w jego trakcie nakładać "kaganiec" na WRE, żeby zbytnio nie utrudniały życia. - Podczas pewnych manewrów błyskawicznie zdławiliśmy całą walkę w powietrzu. Od razu kazali nam się odczepić i przestać - mówił w 2019 roku portalowi "Breaking Defense" anonimowy członek załogi specjalistycznego samolotu WRE EC-130 Compas Call.

Amerykanie mieli się obudzić

Wydarzenia na Ukrainie i zdanie sobie sprawy, że poważnym wyzwaniem na przyszłość nie są rebelianci z "kałachami" tylko Chiny oraz Rosja sprawiły, iż Amerykanie w ostatnich latach zaczęli gwałtownie inwestować w potencjał WRE. - Kiedy odchodziłem ze służby liniowej w latach 90., byłem przekonany, że mamy najlepsze siły walki elektronicznej na świecie. Potem rozmieniliśmy się na drobne i jak całkiem odchodziłem z wojska w 2015 roku, to byliśmy może na trzecim miejscu. Dzisiaj widzę, że dzieje się wiele dobrego i wreszcie znów na poważnie się tym zajęliśmy, ale droga jeszcze daleka - mówił pod koniec 2019 roku portalowi "Breaking Defence" kongresmen Don Bacon, były generał USAF (lotnictwo wojskowe USA), specjalizujący się w WRE.

- Ogólnie w całym NATO zaczęto się tym na poważnie zajmować w ostatnich latach. Zwłaszcza po doświadczeniach Ukraińców. Problem w tym, że u nas nie ma pieniędzy na zrobienie tego samego - mówi Brysz. W jego ocenie polskie firmy byłyby w stanie dostarczyć wojsku odpowiedni sprzęt na przyzwoitym poziomie. Ale zamówień nie ma lub są śladowe, ponieważ budżet modernizacyjny MON jest napięty przez gigantyczne kontrakty jak zakup amerykańskich myśliwców czy systemów przeciwlotniczych.

W ocenie Brysza dodatkowym problemem jest też brak specjalistów. Nawet gdyby nagle pieniądze na sprzęt się znalazły, to ktoś musi go jeszcze obsługiwać. A precyzyjna elektronika to nie to samo co karabin. - Tnąc w ostatnich dekadach jednostki WRE zmarnowano masę wysokiej klasy specjalistów. Chorążowie z wieloletnim doświadczeniem zostawali "gaciowymi" [podoficer odpowiedzialny za wydawanie żołnierzom bielizny - red.]. Żeby odtworzyć taki potencjał, potrzeba nawet dziesięciu lat - mówi były oficer.

Na szybkie inwestycje w WRE się nie zanosi. Ta kwestia nie jest traktowana w programach modernizacyjnych jako priorytet. Nawet niższego szczebla. - W praktyce w ogóle się o tym nie myśli. Założenie jest takie, że to jest sprawa, którą zajmie się NATO. Efekt taki, że możemy się pewnego dnia obudzić z przysłowiową "ręką w nocniku" - mówi Brysz.

Więcej o: