W oficjalnym komunikacie prasowym Unity informuje, że John Riccitiello ze skutkiem natychmiastowym przestał być prezesem, a także członkiem zarządu spółki.
To był zaszczyt kierować Unity przez prawie dekadę i służyć naszym pracownikom, klientom, programistom i partnerom, z których wszyscy odegrali kluczową rolę w rozwoju firmy. Z niecierpliwością czekam na to, by wspierać Unity podczas tej transformacji i śledzić przyszłe sukcesy firmy
- stwierdził sam John Riccitiello, cytowany w komunikacie. Tymczasowym prezesem Unity został James M. Whitehurst, który wcześniej pełnił funkcję prezesa IBM.
Dla osób, które śledziły sytuację wokół Unity w ostatnich tygodniach, odejście Johna Riccitiello nie powinno być żadnym zaskoczeniem. Przypomnijmy, że we wrześniu Unity ogłosiło plan wprowadzenia "podatku od instalacji", który miał zostać nałożony na twórców gier korzystających z silnika Unity.
Zgodnie z założeniami, deweloperzy, którzy w danym roku osiągnęliby roczny przychód w wysokości 200 tys. dolarów lub ich gra zostałaby pobrana ponad 200 tys. razy przez graczy, musieliby zapłacić Unity 20 centów za... każdą instalację ich gry. Niech to wybrzmi raz jeszcze: mówimy tu nie o zakupie, ale o pojedynczej instalacji gry na komputerze czy też konsoli.
Ta decyzja wywołała duże oburzenie w branży gier. Nie jest bowiem tajemnicą, że Unity to silnik, z którego korzystają nie tylko giganci branży gier, ale również znacznie mniejsi deweloperzy. Do sprawy odnieśli się m.in. twórcy popularnej niezależnej gry "Rust". W zamieszczonym na swojej stronie wpisie o wymownym tytule "Unity może spier*alać" wyjaśnili, dlaczego decyzja amerykańskiego koncernu nie ma sensu i potencjalnie może całkowicie zrujnować mniejszych twórców gier.
To tak jakby firma Adobe pobierała od wszystkich użytkowników Photoshopa opłaty za wyświetlenie grafiki... i próbowała wymyślić system, w którym mogliby co miesiąc śledzić te wyświetlenia, a następnie wystawiać faktury. Nie tylko na nowe grafiki, ale wszystkie grafiki, które stworzyłeś w ciągu ostatnich 20 lat
- tłumaczyli.
W reakcji na decyzję Unity wielu twórców ogłosiło, że nie zamierza dalej współpracować z firmą, a swoje kolejne gry stworzy w oparciu o inne silniki. Krytyka ze strony środowiska deweloperów i samych graczy była tak duża, że ostatecznie Unity wycofało się niemal ze wszystkich swoich planów.
Choć w komunikacie dotyczącym odejścia Johna Riccitiello nie ma nawet jednej wzmianki o niedawnym skandalu, to nie jest tajemnicą, że to właśnie były już prezes Unity był jednym z największych piewców dodatkowego opodatkowania twórców gier.
Riccitiello, który w branży gier jest obecny już od kilkudziesięciu lat, zdążył już zresztą przypiąć sobie łatkę wroga numer jeden wśród społeczności graczy i bywa przez nich nazywany "najbardziej znienawidzonym prezesem świata".
To on, jeszcze jako prezes Electronic Arts (kierował tą firmą w latach 2007-2014), walnie przyczynił się do popularyzacji tzw. mikrotransakcji, które są dzisiaj prawdziwą zmorą gier - i to nie tylko tych tworzonych przez EA. W 2011 r. Riccitiello na jednym ze spotkań z inwestorami wsławił się propozycją pobierania opłaty od graczy za każde przeładowanie magazynka w grze "Battlefield 3".
Choć ten pomysł - na szczęście - nigdy nie wszedł w życie, to jednak dobrze pokazuje "wizję" byłego już prezesa Unity. A jest to wizja, w której przywiązujemy gracza do danej gry (np. przez uzależniające mechanizmy), a następnie staramy się wycisnąć z niego każdego możliwego dolara.
Rządy Riccitiello w Electronic Arts (odpowiada on też za doprowadzenie do ruiny kilku mniejszych studiów, które trafiły pod skrzydła EA) tak bardzo odbiły się na wizerunku koncernu, że w 2012 oraz 2013 roku EA trzymało tytuł "Najgorszej firmy w Ameryce" w głosowaniu przeprowadzonym przez serwis Consumerist.
Swoją miłością do systemów monetyzacji Riccitiello dzielił się ze światem również już jako prezes Unity. W lipcu ubiegłego roku głośnym echem odbiły się jego słowa skierowane do tych producentów gier, którzy wciąż nie oferują w swoich grach mikrotransakcji. Riccitiello nazwał ich wprost "pier*olonymi idiotami".
Ferrari i część innych producentów samochodów z wyższej półki nadal używają gliny oraz noży do rzeźbienia. Tak funkcjonuje także niewielka część branży gier, a niektórzy z nich są moimi ulubieńcami, z którymi mogę rywalizować. To najpiękniejsi, najczystsi i genialni ludzie, ale są też jednymi z największych pier****nych idiotów
- stwierdził Riccitiello. I choć za te słowa później przeprosił, to jednak niesmak pozostał.