CC: Zero holowizji

Od lat jesteśmy karmieni ideą telewizji holograficznej. Ale właściwie po co?

W 1993 Oliver Stone wyprodukował sześcioodcinkowy miniserial science-fiction Dzikie palmy , wyemitowany również przez polską telewizję. W duchu czerpał z japońszczyzny, surrealizmu serialu Miasteczko Twin Peaks i literatury cyberpunkowej - w jednej scenie samego siebie zagrał nawet William Gibson ("Ukuł termin cyberprzestrzeń." "I nie dają mi o tym zapomnieć."):

Oglądałem wówczas Dzikie palmy z zapartym tchem, bo chociaż akcja miała miejsce w odległym i fascynującym roku 2007, to uświadomiłem sobie, że na ekranie oglądam swoich rówieśników - tak będzie wyglądał świat, kiedy dorosnę.

Oczywiście nie wygląda. Jednym z wątków fabuły było wprowadzenie "Nowej rzeczywistości", systemu trójwymiarowej, "holograficznej" telewizji. Takiej, jak znamy z licznych wizji science-fiction, poczynając od słynnych nagrań błagającej o pomoc księżniczki Lei z Gwiezdnych Wojen. Albo z Pamięci absolutnej , w której grany przez Arnolda Schwarzeneggera heros zwabił wrogich agentów w pułapkę, wyświetlając swój hologram "jak żywy". Albo ze Star Treka , gdzie połączenie technologii holograficznej i pól siłowych pozwoliło na stworzenie wirtualnej rzeczywistości, tzw. "holodeku".

Ale to przykłady z odległych przyszłości lub dalekich galaktyk, tymczasem w Zapłacie Johna Woo z roku 2003 (luźno opartej na opowiadaniu Philipa K. Dicka) wyświetlana w powietrzu holowizja miała trafić na rynek już w roku 2004 (filmowcy sami w to nie wierzyli i swój film nakręcili w płaskich dwóch wymiarach). Tymczasem mamy 2010 i gdzie są moje trójwymiarowe aktorki?

Holowizja? Nie, dziękuję

Jakiś czas temu "pierwszym holograficznym przekazem" chwaliło się CNN, ale rzecz okazała się nadużyciem - chodziło jedynie o przesyłanie zeskanowanego w czasie rzeczywistym trójwymiarowego obrazu prezenterki do wirtualnego studia. Co wyglądało fajnie, ale przecież nie miało nic wspólnego z holografią - ani tą znaną z s.f., ani tą prawdziwą. Realne hologramy można tworzyć od lat 60. zeszłego wieku, od wynalezienia lasera, dzięki któremu możliwy jest zapis  dwufalowego obrazu interferencyjnego. Gorzej z obrazami dynamicznymi (problemy to ilość informacji czy odpowiedni nośnik), na których przecież opiera się telewizja.

Ale po co nam właściwie holowizja, kiedy tak wspaniale rozwinęła się stereoskopia? Kino zachłysnęło się efektami 3D - dzięki specjalnym okularom (zwieńczeniu idei rozwijanej od kilkudziesięciu lat) można cieszyć się filmami o przedmiotach lecących w stronę widza (i spróbuj się nie uchylić!) czy znakomitym Avatarem Jamesa Camerona. Telewizory 3D powolutku wkraczają pod strzechy, nieco wolniej idzie trójwymiarowym filmom na dyskach Blu-ray, które na razie można  policzyć na palcach jednej ręki. To jednak kwestia czasu.

W obliczu tej pełznącej rewolucji 3D bajki o holowizji w ogóle mnie nie kręcą, o czym piszę z pozycji widza. Księżniczka Leia biegająca po stole może być zabawna, ale nie na tym polega robienie filmów: twórca musi narzucić odbiorcy pewien punkt widzenia. Operować kamerą, montażem, cięciami, zwracać uwagę na szczegół, to znów pokazywać pełen obraz. Jakoś nie wyobrażam sobie tego w przypadku holowizji, gdzie obserwator nie jest przykuty do swojego miejsca, tylko łazi dookoła stołu. Tak można by pokazywać najwyżej teatr telewizji.

Albo debaty polityków. Ale co w tym ciekawego?

Michał R. Wiśniewski ( mrw.blox.pl )

Cyber Czwartek to cykl cotygodniowych felietonów poświęconych dawnym wizjom przyszłości i temu, jak (i czy!) spełniły się w naszym nowoczesnym świecie. Autor,

Michał R. Wiśniewski

, jest publicystą i blogerem specjalizującym się w fantastyce oraz japońskiej popkulturze.

Więcej o: