Kiedy dwa tygodnie temu wspomniałem mimochodem, że uważam Dekalog 1 Krzysztofa Kieślowskiego za nudny gniot , nie spodziewałem się, że jego fanklub zażartością dorównuje fanom Xboxa 360 . Czuję się tędy w obowiązku rozwinąć wątek. Wychowałem się na recenzjach Zygmunta Kałużyńskiego, z których się nauczyłem, że w kinie nie ma świętości - film ogląda się w fotelu, a nie padając na kolana przed Naszym Wielkim Reżyserem czy Ważnym Tematem. Dlatego nie mam oporów przed nazwaniem gniotem filmu, który chcąc mówić o poważnych sprawach jako argumentu używa improwizacji Mai Komorowskiej albo próbuje grać na emocjach śmiercią dziecka.
Dekalog 1 jest historią człowieka, który odrzucił metafizykę na rzecz twardego racjonalizmu, sądząc, że świat można obliczyć na komputerze, po czym został ukarany przed Siłę Wyższą (Boga? Naturę? Przypadek?) utopieniem jedynego syna w przeręblu - bo obliczając grubość lodu nie wziął pod uwagę pobliskiej elektrociepłowni. Ktoś napisał, że nie jest to film o komputerach (wszystkich obliczeń faktycznie można dokonać przy pomocy kartki i ołówka). Wręcz przeciwnie, bez komputerów ten film nie mógłby powstać! Ludowa technofobia, jaką jest podszyty, potrzebuje jakiegoś fetyszu. Jakiegoś idola. Jakiegoś - co jest w kontekście pierwszego przykazania najlepszym określeniem - bałwana. W ten sposób dostajemy historię wprost na pierwszą stronę Faktu:
Komputer zabił mu syna!
Bo gdyby traktować ten komputer (przedstawiony jako magiczną skrzynkę) nie jako fetysz, ale symbol czy metaforę, to okaże się, że całą naszą cywilizację czeka zguba. Nasz świat oparty jest na komputerach i inżynierach. Kiedy wchodzisz na most, kiedy wsiadasz do samochodu, windy czy samolotu, oddajesz się w ręce jakiegoś twardego racjonalisty, który coś tam policzył (i owszem, nie jest nieomylny). Ale nie myślimy o tym na co dzień, bo byśmy zwariowali i nie mogli wyjść z domu (a nawet wejść do domu, bo a nuż się zawali?). Prawdziwy technofob nie przeżyłby w dzisiejszym świecie piętnastu minut.
Tymczasem, gdy tylko znaleźć odpowiedni fetysz, strach przed techniką wyłazi z człowieka bez żadnego skrępowania (takim strachem odbierającym krowom mleko jeszcze niedawno był Internet). Piękną ilustracją jest film Ja, robot z Willem Smithem, luźno oparty na prozie Isaaca Asimova. Bohater, policjant przyszłości grany przez Smitha, nienawidzi robotów. Chociaż wszyscy wokół bez problemy korzystają z ich pomocy i usług, on im nie ufa. Dlaczego? Bo kiedyś robot uratował mu życie, pozwalając przy tym utonąć małej dziewczynce (o co chodzi z tym topieniem dzieci?) - z obliczeń wyszło mu bowiem, że nasz heros ma większą szansę na przeżycie (wyrażoną obowiązkowo liczbą po przecinku, zupełnie jak w Tronie ). Chłodno kalkulujący ludzkie życie robot staje się zatem obiektem nienawiści. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że w tym samym filmie oglądamy naszego bohatera prującego przez ulice w pięknym futurystycznym Audi, które jest wyposażone w automatyczne sterowanie. Czyli jest, wiecie, robotem. Ale nie wygląda jak C-3PO , więc nie budzi lęku. Lęk budzi jedynie fetysz, czyli komputer zainstalowany w humanoidzie. Ten sam komputer w samochodzie jest ok. Tak jak ok jest anonimowy, niewidoczny komputer użyty do konstrukcji samolotu czy mostu w świecie Dekalogu 1 , a bałwan zajmujący poczesne miejsce w pokoju prowadzi ścieżką do śmierci i bólu.
To ładnie, że ktoś chciał porozmawiać o ograniczeniach naszej cywilizacji, ale czy to usprawiedliwia topienie dzieci?
Cyber Czwartek to cykl cotygodniowych felietonów poświęconych dawnym wizjom przyszłości i temu, jak (i czy!) spełniły się w naszym nowoczesnym świecie. Autor, Michał R. Wiśniewski , jest publicystą i blogerem specjalizującym się w fantastyce oraz japońskiej popkulturze.