W całej „aferze” z zatrzymaniem urzędników odpowiedzialnych za prywatyzację Ciechu jest jeden szczegół dla mnie dość zabawny. W zarzutach nie chodzi o to, że Ciech w ogóle sprzedano, tylko o to, że sprzedano go za tanio. A wiadomo to stąd, że chyba CBA, a może prokuratura wyliczyli „prawidłową” cenę. To właśnie mnie bawi. Po prostu siadasz w biurze i wyliczasz, jaka powinna być cena za coś 4 lata temu. I każda inna cena jest zła, a ta jest dobra. Każdy, kto policzył inaczej, musiał zrobić to w złej wierze, zapewne dostał łapówkę, żeby to tak policzyć, a więc powinien iść do więzienia. Co za niesamowite uproszczenie rzeczywistości.
Swoją drogą, każdy może to sobie policzyć sam i to nawet w oparciu o pracę profesjonalistów. Wystarczy odkopać starą depeszę PAP z marca 2014, w której znajduje się lista wycen akcji Ciech, zrobiona przez poszczególne biura maklerskie.
Widać tam, że te wyceny wahały się od 25,40 złotych do 38,90 złotych za akcję. I tu nadeszła chwila konsternacji, bo to chyba podważa teorię o jedynej, słusznej cenie, którą wyznaje CBA i prokuratura. Różni analitycy, dysponując tymi samymi danymi i informacjami, w tym samym momencie w czasie wyceniają spółkę zupełnie inaczej. Rozpiętość między 25,40, a 38,90 PLN to aż 53 procent!
Wycena pakietu należącego przed prywatyzacją do Skarbu Państwa (38,72 procent akcji spółki) waha się według tych wycen aż o 270 milionów złotych! Nie jestem pewien, ale być może któryś z tych analityków powinien pójść do więzienia, bo któryś na pewno się mylił. A może dostał łapówkę?
Oczywiście, z różnych wycen rynkowych można wyciągnąć średnią. Gdybym był ambitnym prokuratorem, to bym tak zrobił. I dostałbym 33,03 złotych. Rząd sprzedał 19,97 mln akcji Ciech po 31 złotych za akcję, widać więc wyraźnie, że zaniżył cenę o 2 złote i 3 grosze. A to oznacza, że naraził kraj na stratę rzędu 40,5 milionów złotych (19,97 mln akcji razy 2,03 daje 40,5 mln). O rany, jakie to jest proste.
Media jednak podały, że wg władzy strata to 110 milionów złotych. To z kolei daje 5,50 złotych na akcję. Czyli ta właściwa i jedynie słuszna cena to 36,50 złotych za jedną akcję.
Niewykluczone, że faktycznie Ciech był wtedy tyle wart. Więcej niż cena w transakcji Skarbu Państwa z Kulczyk Investments. To zupełnie możliwe. 36,50 PLN mieści się w przytoczonym wyżej przedziale wycen biur maklerskich. Moim zdaniem nie da się tego udowodnić, ale też nie można wykluczyć.
Sęk w tym, że według mnie nie ma sensu robić wielkiej afery w takiej sprawie, ponieważ koszty takiej afery dla państwa są większe niż korzyści. Zrozumiałbym jeszcze aferę o to, że w ogóle Ciech sprzedano. Jestem w stanie się zgodzić, że prywatyzowanie spółek tuż po tym jak państwo przeprowadziło w nich kosztowne restrukturyzacje i wyprowadziło na prostą, jest trochę słabym pomysłem z punktu widzenia państwa. Tak właśnie było w przypadku Ciechu.
Ale robienie afery z tego, że cena była nie taka, jak sobie ktoś dzisiaj wyobraża? Moim zdaniem to kompletny absurd. A argument, że sprzedano Ciech za tanio, bo potem podrożał, jest już zupełnie idiotyczny.
Cena zawsze bierze się z tego, co proponują i na co są w stanie się zgodzić kupujący i sprzedający. Z kolei to, co proponują i na co są w stanie się zgodzić, bierze się z ich oczekiwań. Co ważne, a nawet kluczowe w przypadku Ciechu i każdej innej spółki notowanej na giełdzie – obok sprzedającego i kupującego chodzi też o oczekiwania całej masy innych inwestorów, którzy nie biorą udziału w prywatyzacji, ale za to potem mogą handlować akcjami sprywatyzowanej spółki i tym samym także wpływać na jej wycenę. Co ważne – w momencie prywatyzacji zarówno sprzedający, jak i kupujący nie jest w stanie przewidzieć tego, co zrobią inwestorzy na rynku wtórnym. Inaczej rzecz ujmując: kupujący i sprzedający nie znają przyszłości.
Podejmują decyzję na podstawie wyceny spółki, a ta wycena bierze pod uwagę to, ile dana spółka zarabia i ile będzie mogła zarobić w przyszłości. Jaki jest rynek na produkty, które dana spółka wytwarza, czy ten rynek może się zmieniać, jeśli tak to w którą stronę, jak wyglądają finanse tej spółki, czy jest zadłużona, itp. itd. To wszystko w momencie transakcji można zmierzyć i wyliczyć.
Ale nie da się wyliczyć tego, co siedzi w głowach innych inwestorów na giełdzie. Zresztą to, co w nich siedzi, nie wpływa na fundamentalną zdolność danej spółki do generowania zysków.
A jednak to oni po prywatyzacji swoimi transakcjami giełdowymi określają wartość rynkową. Czasami, jak w przypadku Ciechu, podnoszą cenę coraz wyżej. Zapewne nabrali oczekiwań, że spółka chemiczna pod rządami bogatego inwestora prywatnego poradzi sobie lepiej niż będąc pod kontrolą rządu.
Swoją drogą taki właśnie mechanizm zmiany oczekiwań powoduje, że zdecydowana większość prywatyzowanych spółek po prywatyzacji jest warta więcej niż przed. To właśnie dlatego, że są po prywatyzacji. Czyli prywatyzacja sama w sobie zwiększa wartość prywatyzowanego majątku. To oznacza też, że rząd na tym nie traci, bo ta cena nie urosłaby tak bardzo, gdyby nadal kontrolował spółkę.
Chociaż oczywiście są od tej reguły wyjątki. Na przykład Jastrzębska Spółka Węglowa po sprzedaży przez Skarb Państwa sporego pakietu akcji dość ostro traciła na wartości, podobne przygody na giełdzie miała sprywatyzowana lubelska Bogdanka. Po prostu ceny węgla na świecie mocno szły w dół, więc też biznes górniczy w pewnym momencie wyglądał znacznie gorzej.
Na oczekiwania inwestorów, które przesądzają o wartości rynkowej spółki wpływ może mieć masa różnych rzeczy. Z zasady wszystkie są nieprzewidywalne dla osób, które nie znają przyszłości.
Po paru latach można udawać, że się to wiedziało i że w związku z tym cena w jakiejś prywatyzacji była za niska. Ale takie twierdzenia to kłamstwa. Gdyby ludzie z wyprzedzeniem znali ceny z przyszłości, to nikt nie potrzebowałby rynku. Tak naprawdę ta wizja jest bliska komunizmowi i to takiemu najbardziej utopijnemu. Bo skoro zna się ceny w przyszłości, to z łatwością można je też samodzielnie i urzędowo wyznaczać, prawda?
Według doniesień medialnych w całej aferze chodzi o 110 milionów złotych. Tegoroczny budżet państwa przewiduje dochody w wysokości 355,7 miliardów złotych. Kiedy podzielimy tę kwotę przez 365 dni w roku to wyjdzie nam, że polski budżet każdego dnia będzie dostawał średnio 974,5 miliona złotych. 110 milionów to 11 procent tej kwoty. 11 procent tego, co polski budżet dostaje CODZIENNIE. Jeśli założymy, że pieniądze płyną do budżetu non stop, przez 24 godziny na dobę, to wyjdzie nam, że 110 milionów złotych polskie państwo zarabia w niecałe 3 godziny. O taką kwotę jest wielka afera.
Z drugiej strony, kolejny raz wszyscy polscy urzędnicy, którzy w ramach pełnionych funkcji powinni podejmować jakieś decyzje widzą, że ich podejmowanie, nawet w dobrej wierze, jest obarczone potężnym ryzykiem. Można potem zostać zatrzymanym, może nawet aresztowanym, tylko dlatego, że ktoś inny, z jakiejś innej partii uznał, że czyjaś legalna decyzja była przestępstwem.
Efekt może być taki, że za chwilę już nikt o zdrowych zmysłach nie będzie chciał być polskim urzędnikiem, bo to zajęcie wysoce ryzykowne. Tak samo, jak już od pewnego czasu nikt o zdrowych zmysłach nie chce być w Polsce politykiem, bo to dość obrzydliwe.
Być może Ministerstwo Skarbu w 2014 powinno się lepiej targować albo odstąpić od transakcji. Możliwe, że się pomyliło. Ale robienie z tego wielkiej afery z oskarżeniami o przyjmowanie korzyści majątkowych jest chore.
Akcentowanie przy tym wątków politycznych sprawia wrażenie, że w całej sprawie chodzi właśnie tylko o korzyści polityczne. O to, że jedna partia przedstawi inną partię w złym świetle i sama na tym skorzysta.
Wykorzystywanie domniemanych błędów urzędników państwa dla własnych korzyści politycznych jest stawianiem interesu partii ponad interesem państwa i jako takie przynosi potężne szkody, bo niszczy państwo.
Koszt tego, że urzędnicy będą się bali podejmować jakiekolwiek decyzje, a polityka będzie się kojarzyć ludziom z czymś obrzydliwym, będzie dla państwa znacznie większy niż 110 milionów złotych utracone przy prywatyzacji Ciechu.