Pentagon jest na pewno najbardziej energochłonną instytucją w USA. Odpowiada za zużycie 80 procent energii wszystkich instytucji federalnych. Około 87 milionów baryłek ropy rocznie. Cała energia poruszająca wojsko USA kosztuje obecnie około 15 miliardów dolarów rocznie. To więcej niż dostaje na rok MON.
Szefostwo amerykańskiego wojska widzi więc potencjalne wielkie korzyści w ograniczaniu zużycia energii i pozyskiwaniu jej z tańszych źródeł. Dodatkowo duża waga jest przywiązywana do poszukiwania takich rozwiązań, które umożliwią działanie bez częstych dostaw paliwa przez wrażliwe na atak konwoje cystern.
W czasie największego zaangażowania w interwencję w Afganistanie takie transporty były jednym z najbardziej niebezpiecznych zajęć dla żołnierzy USA. Statystycznie jeden na 24 konwoje był atakowany tak skutecznie, że ginął lub zostawał ranny jeden Amerykanin. Wiele mniejszych baz w najbardziej niebezpiecznych rejonach było więc zaopatrywanych w paliwo zrzucane z samolotów lub przenoszone przez śmigłowce, co drastycznie podnosiło jego koszt. Dostawa jednego galonu (3,7 litra), kosztowała około 400 dolarów.
Były już sekretarz obrony Jim Mattis, wcześniej generał Korpusu Piechoty Morskiej, mówił o "uwiązaniu" wojska do paliw płynnych i wiele razy podkreślał, jak wielką korzyścią dla możliwości sił zbrojnych USA byłoby zerwanie się z tej "uwięzi". Na całkowite pożegnanie się z paliwami płynnymi na razie szans nie ma, bo nie ma odpowiednich technologii. Rozluźnianie "uwięzi" jednak już trwa.
Całe wojsko USA już od ponad dekady mocno inwestuje w energetykę słoneczną, wiatrową i bardziej efektywne systemy zasilania. Prawo z 2007 roku nakazuje Pentagonowi, aby do 2025 roku 25 procent energii konsumowanej przez bazy wojskowe USA pochodziło ze źródeł odnawialnych.
Wojsko stało się więc jednym z największych klientów firm instalujących panele fotowoltaiczne, baterie gromadzące zapasy energii i nowoczesne sieci dystrybucji prądu. Pomaga fakt, że wiele baz ma bardzo dużo wolnej przestrzeni i znajduje się w mocno nasłonecznionych obszarach. Tylko w latach 2016-2017 generowania energii ze słońca w bazach wojska USA niemal podwoiło się do poziomu 627 Megawatogodzin.
Dodatkowo w latach 2011-2016 wydano 2,2 miliarda dolarów na modernizację sieci elektrycznych i zwiększenie ich efektywności. Ogólne zużycie energii przez bazy spadło w latach 2003-2017 o 20 procent.
Pomimo tego jeszcze daleko do realizacji założonych celów jeśli chodzi o energię odnawialną. W 2018 roku stanowiła ona 15,9 procent całej energii konsumowanej w bazach wojska USA.
Trwają również prace nad szerszym zastosowaniem biopaliw. Tutaj prym wiedzie US Navy, która chciałaby przestawić na nie swoje okręty i samoloty. Miałoby to zmniejszyć uzależnienie od ropy sprowadzanej zza granicy. Kiedy niecałą dekadę temu zaczynano program "Zielonej Floty", byłą mowa nawet o mieszance 50-50 ropy i domieszek bio. Później stanęło na stosunku 90-10, ponieważ nie było na rynku dość domieszek, aby wypełnić potrzeby US Navy nawet w ramach eksperymentu.
Obecnie trwa budowa dwóch specjalnych rafinerii wartych 140 milionów dolarów, które mają produkować biopaliwo konkretnie dla floty. W ostatnich latach przeprowadzono też szereg eksperymentów, w trakcie których wykorzystywały je między innymi myśliwce F/A-18 Superhornet czy cała grupa uderzeniowa lotniskowca na zwyczajnym wielomiesięcznym patrolu.
Program ma wielu wrogów, zwłaszcza wśród republikańskich polityków, uważających go za nieekonomiczny. W ostatnich latach za rządów Donalda Trumpa niektóre inicjatywy w jego ramach zostały skasowane lub ograniczone. Argumentowano to opóźnieniami i wysokimi kosztami biopaliwa w porównaniu do tego klasycznego.
Badane są również znacznie bardziej radykalne koncepcje. Jedną z nich jest zasilanie baz wojskowych mikro-reaktorami jądrowymi. Jedno z biur Pentagonu odpowiedzialne za rozwój zdolności strategicznych (Strategic Capabilities Office), na początku 2019 roku oficjalnie rozesłało do firm zajmujących się energetyką jądrową zapytania o projekt takiego urządzenia. Ma generować 10 megawatów energii, co ma wystarczyć do zasilenia średniej wielkości bazy dla kilku tysięcy żołnierzy, być bezpieczny i łatwy w transporcie oraz montażu/demontażu.
Firma BWX Technologies produkująca reaktory dla lotniskowców i okrętów podwodnych US Navy ujawniła na początku listopada, że ma już gotowy projekt czegoś takiego. Zminiaturyzowany reaktor mieści się w standardowym kontenerze 40-stopowym, który można przewieźć na naczepie ciężarówki. Szef firmy BWXT stwierdził, że jest duże zainteresowania wojska takim urządzeniem i być może w 2020 roku przejdzie ono z fazy projektu do fazy demonstratora.
Podobne pomysły Amerykanie mieli już w latach 50., kiedy panował wręcz bezgraniczny entuzjazm wobec energii jądrowej. Zbudowano nawet bazę na Grenlandii, ukrytą w korytarzach wykopanych pod śniegiem, którą zasilał mały reaktor. Kilka innych umieszczono w bazach na terytorium USA. W latach 60. program mini-reaktorów został jednak zarzucony. Ropa była wówczas bardzo tania a reaktory drogie i skomplikowane. Teraz rzeczywistość jest inna. Również w tym sensie, że energia jądrowa ma znacznie więcej wrogów i są lepiej znane ryzyka z nią związane. Wizja rektora jądrowego w wysuniętej bazie wojskowej, która teoretycznie może zostać zaatakowana, budzi u wielu ekspertów poważny niepokój.
Same stałe bazy to jednak zaledwie 30 procent ogólnego zużycia energii przez amerykańskie wojsko. Cała reszta jest zużywana "operacyjnie", czyli na napędzanie pojazdów, samolotów, okrętów czy tymczasowych baz w rejonach działań zbrojnych. Tutaj bardzo trudno o oszczędności, bo priorytetem jest sprawność bojowa a tej nikt nie ma zamiaru ryzykować na rzecz bycia bardziej "eko".