Katastrofalne pożary szaleją w Australii od września ubiegłego roku. Problemem jest nie tylko sam ogień, ale też dym z pożarów. Jest groźny dla ludzi i zwierząt. Do atmosfery trafiają duże ilości dwutlenku węgla.
W środę chmura dymu nad Australią osiągnęła wielkość ponad 5 mln kilometrów kwadratowych - więcej, niż powierzchnia państw Unii Europejskiej. Duża część dymu kieruje się do sąsiedniej Nowej Zelandii, gdzie zabarwia niebo i lodowce na żółto.
"Wpływ popiołów na lodowce może przyspieszyć ich topnienie " - napisała na Twitterze Helen Clark, była premier Nowej Zelandii. "Widać, jak tragedia jednego kraju ma skutki uboczne w drugim" - dodała.
Słowa byłej premier potwierdza profesor Andrew Mackintosh, z uniwersytetu Monash w Melbourne, który od lat bada lodowce. - Pył jest dość często transportowany na nowozelandzkie lodowce, ale powiedziałbym, że jego obecna ilość jest wyjątkowa. Chyba nigdy nie widziałem czegoś takiego - powiedział naukowiec. Według niego tempo topnienia lodowców może wzrosnąć o 20-30 procent, ponieważ zmiana zabarwienia zmniejszy ich możliwość do odbijania światła słonecznego.
W mediach społecznościowych pojawiają się zdjęcia i nagrania lodowców, które przybrały karmelowy kolor.
>>> Kobieta ryzykowała życiem, by ocalić poparzonego koalę