Puste ulice, zamknięte fabryki, a wraz z tym mniej zanieczyszczeń i smogu - efekt zamrożenia gospodarek przez epidemię było widać od razu, w wielu krajach wręcz gołym okiem. Od razu dziennikarze zaczęli pytać ekspertów, jak wpłynie to na kryzys klimatyczny i emisje gazów cieplarnianych. Musiały przecież spaść, skoro zatrzymaliśmy tyle sektorów odpowiedzialnych za pogarszanie stanu klimatu.
Rzeczywiście - emisje dwutlenku wêgla spadły rekordowo. Potwierdza to pierwsza taka analiza emisji w 2020 roku. Jednak eksperci ds. zmian klimatu nie widzą w tym powodu do radości.
Według analizy opublikowanej na łamach "Nature Climate Change" szczyt spadku emisji z powodu lockdownu przypadł 7 kwietnia. Wtedy dzienna emisja była niższa o około 17 proc. (lub 17 megaton dwutlenku węgla). Największą część tego spadku stanowiły emisje z transportu drogowego (43 proc,). Kolejne sektory to produkcja przemysłowa (25 proc,), produkcja energii (19 proc.) i lotnictwo (10 proc.).
W Polsce maksymalny spadek emisji był jeszcze wyższy. Nastąpił w pierwszej połowie kwietnia i wyniósł 23 proc. Podobnie jak w skali świata, największą częścią tego spadku jest transport drogowy, a w dalszej kolejności energetyka, przemysł, budynki użyteczności publicznej i lotnictwo. Lekko wzrosły za to emisje związane z mieszkalnictwem, ponieważ więcej czasu spędzaliśmy w domach.
Eksperci podkreślają, że krótkotrwały spadek emisji nie jest powodem do radości, szczególnie gdy wywołała go pandemia. Z drugiej strony pokazuje on, gdzie i jak jesteśmy w stanie szybko obniżyć poziom emisji CO2. Największy spadek odnotowano w sektorze transportowym i skupienie się na jego zmianie na stałe może być ogromnym wkładem w walkę z globalnym ociepleniem.
Z jednej strony - najpewniej w skali roku - zaobserwujemy największy spadek emisji CO2 od II wojny światowej. Z drugiej strony jednak jego wpływ na postępujący kryzys klimatyczny będzie niewielki.
Maksymalny spadek emisji (17 proc.) cofnął je chwilowo do poziomu z 2006 roku. To zdaniem ekspertów bardzo niepokojący znak, który pokazuje, jak szybko rosną nasze emisje. Zamrożenie gospodarki i 17-procentowy spadek doprowadził do tego, że emisje były takie, jak w normalny dzieñ 2006 roku. W sumie w skali roku emisje mogą być 4-7 proc. niższe niż w ubiegłym.
Globalne ocieplenie zależy od tego, ile gazów cieplarnianych w sumie nagromadziło się w atmosferze - a nie od tego, ile wynoszą emisje w danym dniu. Zatem nawet duży spadek (według niektórych szacunków 8 proc. w skali roku) jedynie minimalnie wpłynie na stężenie CO2 w atmosferze.
Według prognozy, o której pisał badacz klimatu Glen Peters, średnie stężenie dwutlenku węgla w 2020 roku wyniosłoby bez lockdownu rekordowe 414,2 cząstek na milion, a przy spadku emisji będzie to... wciąż rekordowe 414 - mniej o jedynie 0,2. Czy to znaczy, że ograniczenia emisji nie mają wpływu na zmiany klimatu? Przeciwnie, mogą mieć. Jednak by wpływ ten był zauważalny, muszą być one stałe, a nie jedynie chwilowe. Jeśli porównamy naszą atmosferę do napełniającej się wanny, to związana z pandemią obniżka oznacza, że lekko (o 5-8 proc.) dokręcimy kran. Woda dalej będzie płynąć, tylko trochę wolniej. Wanna i tak będzie się napełniać i wkrótce przeleje się, o ile nie zaczniemy stale po trochę zakręcać kranu.
W jaki sposób zatem spojrzeć pozytywnie w przyszłość, jeśli pandemia i lockdown miały tak nieznaczny wpływ na kryzys klimatyczny? Niektórzy przekonują, by nie załamywać rąk, lecz pomyśleć, że taki spadek emisji udało się osiągnąć przypadkiem, jako efekt uboczny pandemii. Ile w takim razie możemy osiągnąć, jeśli rzeczywiście się postaramy? Przeprowadzenie teraz odważnej transformacji może oznaczać, że spadek emisji będzie kontynuowany po 2020 roku i rok 2019 przejdzie do historii jako szczyt emitowania CO2. To dałoby nam szansę na zatrzymanie kryzysu klimatycznego.
Jeśli z tego spadku emisji, przypadkowego i prawdopodobnie krótkotrwałego, a także jego przyczyn - ograniczeń wprowadzonych przez rządy - możemy się czegoś nauczyć, to przede wszystkim tego, że "jeśli chcemy, to możemy". Jeśli chodzi o ochronę zdrowia przed bezpośrednim zagrożeniem, większość ludzi akceptuje wprowadzane zmiany. Musimy zrozumieć, że zmiany klimatu stanowią również takie bezpośrednie zagrożenie dla naszego zdrowia i życia
- powiedziała Urszula Stefanowicz, ekspertka Koalicji Klimatycznej.
- Ten spadek emisji jest czasowy, ponieważ nie opiera się na zmianach strukturalnych. Nie będzie miał żadnego wpływu na spowolnienie zmian klimatu. To, co zrobimy teraz w reakcji na kryzys związany z epidemią i wyjście z niego, zmieni wszystko - powiedziała autorka badania na temat spadku emisji prof. Corinne Le Quéré na konferencji online organizowanej przez serwis Carbonbreief. - Stopień, w jakim światowi przywódcy uwzględnią zmiany klimatyczne przy planowaniu swoich reakcji gospodarczych po COVID-19 będzie miał wpływ na globalne ścieżki emisji CO2 w nadchodzących dziesięcioleciach - stwierdziła. By zatrzymać globalne ocieplenie na umiarkowanie bezpiecznym poziomie, spadek taki, jak ten wywołany epidemią, musimy odnotowywać co roku.
- Wprowadzenie realnych, trwałych zmian, które zaowocują większą odpornością na przyszłe kryzysy, jest możliwe. Potrzebne są pakiety bodźców gospodarczych, które pomogą również w realizacji celów klimatycznych, zwłaszcza w zakresie transportu, który odpowiada za połowę spadku emisji w okresie izolacji - oceniła prof. Le Quéré. Na to wyzwanie ma odpowiadać m.in. przedstawiony w środę 27 maja 2020 przez Komisję Europejską zmieniony projekt unijnego budżetu na lata 2021-2027 i założenia funduszu odbudowy po kryzysie wywołanym pandemią koronawirusa. Le Quéré zwróciła uwagę na rozwiązania, które mogą pomóc jednocześnie w walce z kryzysem klimatycznym i epidemią, jak np. wsparcie ruchu pieszego i rowerowego, który jest lepszy zarówno dla klimatu, jak i dla zdrowia.