O tym, że około 270 waleni utknęło na mieliźnie u zachodniego wybrzeża australijskiej wyspy Tasmania, informowaliśmy we wtorek. Tego dnia rozpoczęła się akcja ratunkowa. Część zwierząt wróciło na otwarte wody, jednak 90 spośród 270 waleni nie przeżyło.
W czasie prac ratowników okazało się, że na mieliznę wpłynęło kolejnych 200 waleni. Zauważono je z pokładu helikoptera, który leciał nad portem Macquarie w środę rano. Zwierzęta znajdują się w dwóch zatokach, w odległości nie większej niż 10 km na południe od głównego miejsca akcji ratunkowej. Nic Deka, który koordynuje akcję ratunkową, powiedział w rozmowie z "The Guardian", że "z powietrza większość wydaje się martwa".
Ratownicy skupiają się na akcji ratunkowej prowadzonej w miejscu, gdzie znaleziono 270 waleni, ponieważ mają one większe szanse na przeżycie. Na miejscu zdarzenia pracuje ok. 60 osób, które za pomocą sieci próbują pomóc zwierzętom wrócić na otwarte wody. Żywym zwierzętom zakładane są nadajniki, dzięki którym można sprawdzić, gdzie się one znajdują i czy nie wracają do zatoki, która może okazać się dla nich śmiertelną pułapką. Trwa także dyskusja na temat tego, co zrobić z martwymi waleniami. Jedną z opcji jest zakopanie ciał zwierząt na wysypisku śmieci, inną - holowanie ich na otwarte wody oceanu.
Eksperci uważają iż to, że walenie wpłynęły na mieliznę, jest zjawiskiem naturalnym i działalność człowieka nie ma z tym nic wspólnego. Z danych historycznych wynika, że w 1935 roku na mieliźnie na północnym zachodzie Tasmanii utknęły 294 walenie.