Wtorkowe wybory na Grenlandii wygrała lewicowo-ekologiczna partia Inuit Ataqatigiit. To partia opozycyjna, która pokonała przewagą 37 proc. głosów dotychczas rządzących socjaldemokratów z partii Siumut (wynik 29 proc.). "Mimo że Grenlandia liczy zaledwie 56 000 mieszkańców, wynik wyborów był uważnie śledzony na całym świecie" - podaje BBC, relacjonując, że na rozstrzygnięcie wyników oczekiwały m.in. Chiny, Rosja czy USA.
Wynik okazał się historyczny, a Inuit Ataqatigiit będzie teraz dążyć do utworzenia rządu (do stworzenia go IA potrzebuje 16 z 32 miejsc w parlamencie). Kluczowy dla przebiegu wyborów był konflikt o budowę Kvanefjeld, kopalni metali ziem rzadkich, która miała powstać na południu wyspy (za projekt odpowiada obecna na Grenlandii od 2007 roku australijska spółka Greenland Minerals). To właśnie niezgoda mieszkańców Grenlandii na pomysł jej utworzenia doprowadziła do upadku dotychczasowego rządu na początku tego roku.
Mieszkańcy i ekolodzy alarmowali, że wybudowanie kopalni rodzi ryzyko zanieczyszczenia radioaktywnego. Wskazywano też na ryzyko skażenia terenów uprawnych otaczających teren kopalni przez toksyczne opady. W protest włączyło się 140 organizacji pozarządowych. Dzięki wynikowi wyborów do realizacji projektu nie dojdzie. - Naród przemówił - powiedział cytowany przez BBC Múte Bourup Egede, lider Inuit Ataqatigiit. Dodał, że projekt budowy kopalni zostanie "niezwłocznie wstrzymany", bo mieszkańcy powiedzieli mu "głośne nie".
Szef Partii Siumut, Erik Jensen, powiedział duńskiej telewizji TV 2, że uważa, iż kontrowersje wokół Kvanefjeld uważa za "jedną z głównych przyczyn” porażki jego partii.
W mediach nie brakuje komentarzy, że rozstrzygnięcie wyborów na Grenlandii jest tak ważne, bo w praktyce oznacza, że kilkadziesiąt tysięcy ludzi (na Grenlandii mieszka 56 tys. osób) zadecydowało o światowej gospodarce i o tym, czy zagraniczne koncerny powinny "sięgać" po atrakcyjne, grenlandzkie złoża uranu i metali ziem rzadkich.