Yusuf stracił już 40 kóz. Klęska na północy Kenii. Następny będzie głód

Szczyt COP26 w Glasgow jest daleki od przełomu na drodze do zatrzymania zmian klimatu. W czasie, gdy pracują negocjatorzy, miliony ludzi odczuwają na własnej skórze skutki kryzysu. Przykładem jest północ Kenii, której kolejny raz dotknęła susza. Niedostatek wody oznacza brak jedzenia. Nawet dwa miliony ludzi jest zagrożonych głodem. Z głodu giną już zwierzęta - dzikie i gospodarskie.
Zobacz wideo Antynagroda dla Polski za matactwa węglowe. Komentuje ekspert WWF

Rząd Kenii ogłosił klęskę narodową w 10 z 47 hrabstw kraju. Organizacja Narodów Zjednoczonych ostrzega, że ponad dwa miliony ludzi jest narażonych na brak jedzenia. Ponadto przemieszanie się grup ludzi w poszukiwaniu jedzenia i wody może prowadzić do napięć między społecznościami - podaje agencja AP. Jeden z mieszkańców wioski Dertu, z którym rozmawiał dziennikarz agencji, przekazał, że stracił już 40 kóz, które padły z powodu głodu. "Jeśli one umrą, my też umrzemy" - powiedział Yusuf Abdullahi. 

Według danych ONZ, w regionie dotkniętym suszą obecnie 465 tys. dzieci poniżej piątego roku życia i ponad 90 tys. kobiet w ciąży oraz karmiących matek cierpi na niedożywienie. 

Susza oznacza mniej jedzenia, to zaś prowadzi do wzrostu cen. Według danych cytowanych przez Reutersa w październiku były one o 16 proc. wyższe od średniej. Dla mieszkańców wsi ich zwierzęta mogą stanowić większość majątku, dlatego gdy umierają z powodu suszy, ich właściciele wpadają w ubóstwo. 

To drugi rok z rzędu, gdy w północnej Kenii pora deszczowa nie przyniosła spodziewanych opadów. Kenijscy eksperci mówią, że dawniej klęska suszy była przynajmniej przewidywalna - przychodziła co pięć lub co 10 lat, a pastwiska czy zbiorniki wodne w międzyczasie zbierały wilgoć i wodę. Teraz susza uderza co dwa lata lub nawet co roku. W tym roku na część obszaru północnej Kenii spadło tylko 20-25 proc. średnich opadów. 

Kenia. Zwierzęta padają z głodu

Kryzys wodny dotyka zwierząt gospodarskich oraz dzikiej przyrody. Członkowie organizacji ekologicznych mówią o zwierzętach padłych z głodu. Przez wyschnięte łąki i pastwiska są głodne i słabe, co powoduje, że nie maja siły dojść do zbiorników wodnych, by się napoić. AP publikuje przygnębiające zdjęcia padłych m.in. żyraf i bydła domowego.

Cytowany przez agencję eksperci ostrzegają, że takie kataklizmy klimatyczne staną się częstsze w całej Afryce. To kontynent, który w najmniejszym stopniu przyczynia się do globalnego ocieplenia, ale ucierpi na nim najbardziej.

- Nie mamy zapasowej planety, na której będziemy szukać schronienia, gdy uda nam się zniszczyć tę planetę - powiedział w zeszłym miesiącu dyrektor Międzyrządowej Organizacji ds. Rozwoju w Afryce Wschodniej, Workneh Gebeyehu, podczas otwarcia regionalnego centrum wczesnego ostrzegania w stolicy Kenii, Nairobi.

Więcej wiadomości znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.

Zmiany klimatu potęgują ekstremalne ulewy i susze

Ekstrema pogodowe - z jednej strony gwałtowne ulewy, z drugiej fale upałów - są wśród przewidywanych przez naukowców skutków zmian klimatu. O ile roczna suma opadów może się nie zmieniać, to inny będzie ich rozkład: wzrasta liczba opadów krótkotrwałych, o silnym natężeniu, powodujących podtopienia, a w dłuższych odstępach między nimi możliwe są susze. Ponadto gwałtowne opady nie przeciwdziałają wysychaniu tak dobrze, bo woda szybko spływa do cieków wodnych.

To zagrożenie także w naszej części świata. W przygotowanym przez warszawski ratusz dokumencie dot. adaptacji do zmian klimatu czytamy, że w latach 1981-2013 "wzrosła liczba dni z opadem intensywnym oraz odnotowywano coraz wyższe jednostkowe wartości opadów". Przykładem była ulewa w stolicy w czerwcu 2020 roku, gdy w kilka godzin spadło tyle deszczu, ile wynosi średnia miesięczna suma opadów. Do tego brak retencji wody i miejska betonoza potęgują skutki takich ulew i przyczyniają się do zalewania ulic i budynków. Inny przykład to województwo łódzkie, które jest zagrożone silnym pustynnieniem oraz równolegle powodziami w dolinach największych rzek regionu.

Szczyt klimatyczny na razie bez dużego postępu

Na półmetku jest szczyt klimatyczny COP26, który rozpoczął się w ubiegły weekend w Glasgow. W Szkocji zebrali się światowi przywódcy i zespoły negocjacyjne blisko 200 państw świata. Pracują nad wcieleniem w życie Porozumienia paryskiego z 2015 roku, zgodnie z którym kraje zobowiązały się do zatrzymania wzrostu temperatury globalnej znacznie poniżej poziomu 2 stopni Celsjusza, a najlepiej - 1,5 stopnia. Jednak już teraz emitowane przez człowieka gazy cieplarniane rozgrzały Ziemię o około 1,1 stopnia, zatem czasu jest niewiele. 

W pierwszym tygodniu w Glasgow padło kilka ważnych deklaracji dot. zatrzymania wylesiania, odejścia od węgla czy ograniczenia emisji metanu, jednego z gazów cieplarnianych. Jednak - jak opisuje AFP - duża część tych dokumentów ma w rzeczywistości mniej konkretów i znaczenia, niż próbuje im nadać brytyjska prezydencja szczuty. Równolegle toczą się negocjacje nad technicznymi aspektami funkcjonowania Porozumienia paryskiego, które będą kontynuowane w drugim tygodniu. Na szczycie padło też kilka ważnych deklaracji poszczególnych państw, m.in. Indii, jednak sumarycznie plany klimatyczne na najbliższe lata są daleko niewystarczające, by zatrzymać ocieplenie poniżej 2 stopni, a tym bardziej - na poziomie 1,5 stopnia. 

Więcej o skutkach kryzysu klimatycznego i rozwiązaniach, jakie mamy w walce z nim, przeczytasz w serwisie Zielona.Gazeta.pl.

Więcej o: