Rozmowa jest częścią cyklu Gazeta.pl na Antarktydzie. Popłynęliśmy tam, żeby opowiedzieć o zmianach zachodzącym w miejscu, od którego zależy przyszłość naszej planety. Naszymi przewodnikami są żeglarze, którzy odwiedzają Antarktydę regularnie od kilkunastu lat. Partnerami wyjazdu są Selma Expeditions oraz Wydawnictwo Otwarte.
Katarzyna Dąbkowska i Ewa Żukowska pracują nad filmem o Henryku Arctowskim.
Katarzyna Dąbkowska: Z Wyspy Króla Jerzego. To jedna z wysp subantarktycznych, wchodzi w skład archipelagu Szetlandów Południowych.
Ewa Żukowska: Dołączyłyśmy do 46. polskiej wyprawy antarktycznej, płynęłyśmy ponad 8 tygodni z Gdyni, żeby zobaczyć stację im. Henryka Arctowskiego. W dużej mierze dla niego, Henryka. Uważamy, że to niezwykle ciekawa postać. Chcemy nakręcić o nim film biograficzny, w planach jest też książka, która powstanie we współpracy z pisarką i polarniczką, Dagmarą Bożek.
Dąbkowska: Od zawsze interesowałam się obszarami polarnymi, nakręciłam reportaż na Spitsbergenie, spędziłam też miesiąc wśród Innuitów w północnej Kanadzie, gdzie zbierałam materiały o filmu opowiadającego o problemie samobójstw w tej społeczności.
O Antarktydzie marzyłam od lat i szukałam tam tematu na film. I tak się zdarzyło, że w 2018 r. spacerowałam po Powązkach. W pewnym momencie potknęłam się o nagrobek Henryka Arctowskiego. Nazwisko kojarzyłam dzięki nazwie Polskiej Stacji Antarktycznej, ale niewiele wiedziałam o jej patronie. Wróciłam do domu i zamówiłam książkę - wspomnienia z pierwszej, antarktycznej naukowej wyprawy "Belgica", w której Arctowski brał udział w 1897 r. Książka postawiła we mnie niedosyt, ponieważ wspomnienia Arctowskiego to tylko kilka lakonicznych stron poświęconych naukowej relacji z wyprawy. Za to zdjęcie młodego Henryka w ciepłym w futrze, zarośniętego, zmęczonego ale jednocześnie pewnego siebie, z przenikliwym, surowym spojrzeniem, od razu mnie zaintrygowało.
Kim był ten mężczyzna? Dodatkowego, symbolicznego znaczenia nabrał dla mnie fakt, że dotarła do mnie 16 sierpnia - dokładnie tego dnia 101 lat wcześniej "Belgica" wypływała z Antwerpii, by badać nieznane obszary południowej półkuli. Był to początek antarktycznej przygody Henryka Arctowskiego, ale i mojej nim fascynacji. W tym samym czasie poznałyśmy z Ewą Żukowską Dagmarę Bożek i wszystko zaczęło się układać w ten filmowo-literacki projekt, do którego zainspirował nas, "zaprosił" sam Henryk. Tak to czujemy.
Żukowska: Po pierwsze dlatego, że ich nie ma. Choć Arctowskiego, a także Antoniego Dobrowolskiego uważa się za pionierów polskiej polarystyki. Henryk całe życie poświęcił nauce, ona była jego największą miłością. Drugą była Polska, bo to dla niej zmienił nazwisko na polskobrzmiące i jak wielokrotnie podkreślał, pracował i żył dla ojczyzny - nawet jeśli była jeszcze pod zaborami lub, gdy po odzyskaniu niepodległości, mieszkał poza jej granicami. Niestety dziś poza środowiskiem naukowym i polarnymi, jest praktycznie nieznany.
Dąbkowska: Niezwykle ciekawe jest także to, że Henryk Artzt, bo tak się nazywał zanim zmienił nazwisko podczas studiów, żył na przełomie wieków, w okresie wielkich przemian technologicznych, w czasie odkryć naukowych, ale i wynalazków - na przykład kinematografu, a także podczas ery wypraw heroicznych w historii zdobywania Antarktydy. Henryk urodził się w 1871 roku, tło historyczne jest niezwykle ciekawe, tak jak i ludzie, którzy otaczali Arctowskiego. Już na Uniwersytecie w Sorbonie z Marie Skłodowską-Curie - żeby było taniej - robili wspólne zakupy. Henryk brał udział w obradach w Wersalu, współpracował z Ignacym Paderewskim, któremu zresztą odmówił…
Dąbkowska: Paderewski zaproponował mu stanowisko Ministra Oświaty w odbudowującej się po I wojnie światowej Polsce. Ale Henryk wolał naukę i wybrał pracę na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. To w dydaktyce widział szansę na rozwój kraju. Chciał edukować przyszłe pokolenia naukowców. Wraz ze swoimi przyjaciółmi z uniwersytetu zaangażował się w badania petrologiczne Karpat, był jednym z założycieli Obserwatorium Meteorologicznego na Kasprowym Wierchu, rozpoczął badania aerologiczne dla potrzeb szybownictwa w Bezmiechowej i brał udział w wielu międzynarodowych konferencjach, gdzie reprezentował Polskę i walczył o jej uczestnictwo na międzynarodowej, naukowej arenie. To on postulował o udział Polski w II Międzynarodowym Roku Polarnym (1932-1933) i założenie polskiej bazy badawczej na Spitsbergenie.
Żukowska: Śmiało można powiedzieć, że Arctowski był patriotą, który nawet na obczyźnie starał się wspierać swój kraj.
Żukowska: Po I wojnie światowej współpracował z Komisją House’a (Komisja dla Spraw Polski) w Instytucie INQUIRY (do spraw pokojowych) i opracował "Raport o Polsce", który ma 2464 strony. W czasie rokowań wersalskich w Paryżu udzielał pomocy delegacji polskiej. W dniu wybuchu II wojny przekazali przez ambasadę wszystkie oszczędności w wysokości 15 tys. zł na Fundusz Obrony Narodowej oraz wypłacili pensję swojemu pracownikowi, który został w Polsce. Tymczasem sam Henryk został bez pracy, bez pieniędzy, bez możliwości powrotu do kraju. Mimo tego wraz z żoną wysyłali do Polski różnego rodzaju pomoc materialną, finansową, naukową, by wesprzeć nie tylko swoje rodziny, ale instytucje oraz zupełnie obcych ludzi, którzy do nich pisali listy.
Polska Stacja Antarktyczna im. Henryka Arctowskiego Fot. Shutterstock
Dąbkowska: Właśnie ten moment szalenie mnie interesuje. Wojna wybuchła, gdy Arctowski był na kongresie, gdzie reprezentował Polskę. Miał 68 lat stracił dorobek życia i zaczynał wszystko od nowa, tym razem w Waszyngtonie. Dzięki temu, że był uznanym naukowcem, dostał posadę w Smithsonian Institution w Waszyngtonie, gdzie pracował do 80. roku życia. Jednocześnie, w Mount Wilson Observatory w Kalifornii, prowadził badania zmian na słońcu i ich wpływ na zmiany pogody. W tym samym czasie przebywał tam również Albert Einstein. Chodzili tymi samymi korytarzami. Myślę, że musieli się poznać, zwłaszcza, że wiemy o tym, iż obaj byli na uroczystości z okazji 400-lecia urodzin Mikołaja Kopernika w Carnegie Hall w Nowym Jorku, w maju 1943 r. Współorganizatorem wydarzenia był Henryk i obaj mieli odczyty. Może są gdzieś ich wspólne zdjęcia? Jakże ciekawa musiałaby być rozmowa tych dwóch niezwykłych osób, których pomysły wykraczały poza czas, w którymi żyli. Tak było na przykład z pomysłem Henryka, który już w 1903 roku opracował plan, aby dotrzeć na biegun południowy automobilem.
Dąbkowska: Tak, ale nie będę dalej o tym opowiadać, zostawmy coś, dla widzów filmu i czytelników książki.
Żukowska: Henryk tym się różni od innych polarników w tamtej epoki, że jemu nigdy nie zależało na byciu pierwszym, szybszym. Jego największą pasją było pogłębianie wiedzy o świecie a nie zdobywanie świata. Trudno jednak porównywać geograficzne osiągnięcia Amundsena i naukowe Arctowskiego, ponieważ mieli zupełnie inne priorytety i marzenia.
Dąbkowska: Henryk był młodzieńcem z bardzo dużymi ambicjami naukowymi i szeroką wiedzą, którą zdobywał na uniwersytetach w Belgii, Francji, współpracował też z wybitnymi profesorami w Szwajcarii i Anglii, a więc można powiedzieć, że jego ścieżka kariery była bardzo konsekwentna od samego początku. Mówił w kilku językach i miał wszechstronne zainteresowania: studiował chemię, matematykę, astronomię, podjął także studia geologiczne, oceanograficzne, meteorologiczne, glacjologiczne.
Kiedy miał 24 lata, poznał młodego Belga, Adriena de Gerlache'a, który planował ekspedycję na Antarktydę, zakładając, że ona w ogóle istnieje, bo jeszcze wtedy nie było takiej pewności.
Dąbkowska: Henryk napisał do niego bardzo osobisty list, który dziś byśmy nazwali motywacyjnym. Napisał tam słowa: "Moim największym szczęściem byłoby uczynić moje życie użytecznym dla ludzkości; przyczynić się do zwycięstwa prawdy i postępu". Po takiej deklaracji od razu został przyjęty i zaangażował się w szukanie sponsorów, funduszy związanych z organizacją przedsięwzięcia, które wymagało ogromnego nakładu pracy, ale i doboru odpowiednich ludzi. To właśnie Henryk zaproponował, by w wyprawie wziął udział jeszcze jeden Polak, Antoni Dobrowolski, a także Rumun Emil Racovitza – przyrodnik.
To była młoda, bardzo ambitna międzynarodowa ekipa, w której między innymi byli: Belg Emil Danco – fizyk, Norweg Roald Amundsen – przyszły zdobywca bieguna południowego, astronom hydrograf wyprawy, kapitan statku i zastępcę Gerlache`a, Belg - Georges’a Lecointe’a, lekarz oraz fotograf wyprawy Friderick Cook. Każdy miał swoje marzenia i cele.
Belgica u brzegów Antarktydy wikipedia
Żukowska: Ze względu na osiągnięcia naukowe, wyprawa była sukcesem. Arctowski potwierdził swoją hipotezę o istnieniu antarktandów, czyli stwierdził analogię między formacjami geologicznymi południowych Andów, a formacjami Archipelagu Palmera i Ziemi Grahama. Po raz pierwsze przeprowadzono wiele całorocznych badań, a rezultaty z zakresu geologii, glacjologii, petrografii/mineralogii, oceanografii, meteorologii opracowywano jeszcze przez wiele lat. Doświadczenie, które tam zdobyli, było bezprecedensowe. Jako pierwsi spędzili 13 miesięcy uwięzieni w lodzie, ale dzięki temu przeprowadzono cykliczne, całoroczne pomiary.
Jednak z perspektywy samych uczestników, było to czas, za który zapłacili zdrowiem, a niektórzy - życiem. Pamiętniki członków "Belgiki" są absolutnie różne w ocenie ekspedycji i przez to szalenie ciekawe. Ich twórcy na czym innym się koncentrują, różnią się też interpretacje poszczególnych sytuacji.
Dąbkowska: Amundsen w swoim pamiętniku nie wymienia nawet nazwiska belgijskiego kapitana. Natomiast sam de Gerlache opisuje wyprawę jako niesamowity sukces. Co do Arctowskiego, z jego zapisków wynika, że po powrocie rzucił się w wir pracy, pisania artykułów m.in. o lodowcach, zorzy polarnej, meteorologii. Miał nadzieję, że jak zacznie publikować swoje badania, to będzie mógł realizować kolejne naukowe ekspedycje, dostanie dobrą pracę. I ktoś go doceni.
Dąbkowski: To dobre pytanie, ponieważ mam wrażenie, że i dziś Arctowski jest niedoceniany, a przede wszystkim - nieznany. Tymczasem za życia wielokrotnie był spostrzegany jako wybity naukowiec, i to nawet bardziej za granicą niż w Polsce. W 1910 r. objął posadę w York Public Library, gdzie w latach 1911 – 1919 był dyrektorem Działu Przyrodniczego. Warto wspomnieć, że w 1909 r. to właśnie Henryka poproszono o profesjonalną analizę i rozstrzygnięcie sporu o to, kto zdobył jako pierwszy biegun północny: Peary czy Cook. To świadczy o tym, że cieszył się dużym szacunkiem i zaufaniem. W uznaniu dla jego osiągnięć w 1912 r. cesarsko-królewski Uniwersytet we Lwowie przyznał mu tytuł "Doktor honoris causa". Niestety w życiu Arctowskiego działo się tak, że gdy zbliżał się do szczytu kariery, to wybuchała wojna. Obie zatrzymywały jego plany.
Żukowska: Może dlatego, czytając jego wspomnienia, artykuły i listy, mamy takie poczucie, że Arctowski był człowiekiem bardzo ambitnym, ale i nieusatysfakcjonowanym z efektów swojej pracy. To niepokojąca, czasami neurotyczna postać, rozdarta między światem nauki, a przyziemnymi sprawami, które mu po prostu przeszkadzały w badaniach. Sam zresztą pisze: "To życie materialne nie może dać mi spełnienia, konieczny mi jest świat idei". Arctowski budzi we mnie różne emocje, ponieważ z jednej strony zasługuje na szacunek ze względu na swoje osiągnięcia naukowe, ale chyba miał trudny charakter i skomplikowaną osobowość. Szczególnie widać to w jego relacji z żoną.
Po powrocie z Antarktydy Henryk ożenił się z amerykańską śpiewaczką, którą poznał na wykładach w Londynie, Arian Jane Addy. Początek małżeństwa był dla niego bardzo rozczarowujący. W jego pamiętnikach możemy przeczytać, że 30-letni Henryk wątpi, czy po "Belgice" coś jeszcze zawodowo osiągnie? Frustrację pogłębiały kłopoty finansowe. O Arctowskim jako naukowcu, wiemy dużo, bo zostawił ogromną ilość swoich prac, natomiast Henryka dopiero próbujemy poznać, aby stał się bardziej "ludzki" w naszym filmie. Problem polega na tym, że materiałów prywatnych jest bardzo mało.
Belgica uwięziona przez lody na Antarktydzie wikipedia
Żukowska: Wśród starych gazet, niepodpisanych zdjęć, oglądamy archiwalne filmy, na przykład materiały z 1925 r. z kongresu geografów w Kairze, bo wiemy, że tam był, ale nie możemy go wypatrzyć w tłumie. A teraz próbowałyśmy go wypatrzyć w Antarktyce, a raczej poznać to miejsce, które zmieniło jego życie. Ten etap jego historii jest dla nas filmowo najważniejszy w tym momencie.
Dąbkowska: Uczestnictwo w pierwszym, niezwykle trudnym zimowaniu w lodach Antarktyki jest wystarczającym powodem. Takich rzeczy nie dokonują ludzie przypadkowi, a już na pewno nie przeciętni. Fascynuje mnie nie tylko skomplikowana osobowość Henryka, ale i to, jak innowacyjne miał pomysły, które często wyprzedzały epokę. To on był jednym z pionierów badania zmian klimatu, zanim jeszcze zaczęto dostrzegać ten problem.
Żukowska: To niezwykłe, że przejmował się tym 100 lat temu. Miał dużą tego dużą świadomość tego, jak ważny jest rozwój nauki i postęp technologiczny. Od powrotu z "Belgiki", przekonywał do budowy międzynarodowych sieci stacji naukowych wokół Antarktydy, kiedy jeszcze nikt tego nie planował. Niestety nie zdążył zrealizować swojego największego marzenia, którym było założenie pierwszej polskiej bazy na Antarktydzie. Stało się to dopiero dwadzieścia lat po jego śmierci. Arctowski podkreślał, że "obecność Polaków w Antarktyce postawi nas w rzędzie państw kulturalnych" i to pokazuje jakimi wartościami kierował się w życiu.
To kolejna wyprawa Gazeta.pl w odległe, ale ważne dla przyszłości Ziemi miejsce - kilka miesięcy temu z polskiej bazy na Spitsbergenie o zmianach klimatu opowiadała Maria Mazurek.