Agnieszka Wincewicz-Price, kierowniczka Zespołu Ekonomii Behawioralnej w Polskim Instytucie Ekonomicznym: Chcieliśmy przyjrzeć się bliżej postawom, motywacjom, czynnikom decyzyjnym w zakresie postaw Polaków wobec szczepień. Nie ukrywam, że sondaże, które widzimy co jakiś czas, są dość powierzchowne. My dokonaliśmy dość szczegółowej klasyfikacji, chcieliśmy zwrócić uwagę nie tylko na czynniki demograficzne, lecz także motywacje, co Polaków przekonuje do szczepień, czego się obawiają, jak duże są te grupy zdecydowanych i niezdecydowanych. I jak wygląda ta grupa niezdecydowanych - ona jest bardzo niejednorodna.
Tak, to są w miarę równomierne grupy.
W dyskusji o skuteczności szczepień i odsetku zaszczepionych, który daje odporność populacyjną, nie ma konsensusu. Boris Johnson stwierdził niedawno, że szczepionki odpowiadają za brytyjski sukces w opanowaniu pandemii w mniej więcej 10 proc. Reszta to przede wszystkim zachowanie dystansu i lockdown.
Nieco zaskoczyła mnie obserwacja, że Polacy są najbardziej skłonni wierzyć sobie i słuchać swojej intuicji. Kiedy pytaliśmy o zaufanie do autorytetów czy źródeł wiedzy, wyszło, że jest ono na dosyć średnim poziomie. Najbardziej ufamy oczywiście lekarzom, ale siłą rzeczy szczepionki promują też politycy i widzimy tutaj, że np. zaufanie do ministra zdrowia jest już dużo mniejsze. Osoby, które obawiają się szczepień, raczej bazują na informacjach, które wynajdują sami. To jest jeden z wniosków, który przewija się przez nasz raport.
Myślę, że tak duże zainteresowanie mediami społecznościowymi wśród osób niezdecydowanych i przeciwnych świadczy o tym, że one czują się w jakiś sposób niedoinformowane w kampaniach mainstreamowych albo nie mają do nich zaufania. To nie jest tak, że w mediach społecznościowych są informacje tylko przeciwko szczepionkom.
Pokazuję drugą perspektywę. Myślę, że z obu można na to patrzeć.
Myślę, że to zrezygnowanie wynika też z tego - i to pokazują też nasze dane - że wiele osób sceptycznych i wahających się nie miało bliskiego kontaktu z chorobą i cały czas jest to dla nich pewna abstrakcja.
Jest pewien związek między znużeniem pandemią a tym, że nie zderzają się z wirusem na co dzień, nie chorowali albo przechorowali COVID-19 lekko i uważają, że w tym, co słyszymy, jest pewna doza przesady.
Myślę, że tak. Poruszył pan dwie kwestie. Po pierwsze, badanie jest z drugiej połowy lutego, a od tego czasu akcja szczepień mocno przyspieszyła. Na razie nie widzimy zjawiska braku zainteresowania szczepionkami.
Ludzie cały czas się rejestrują, także osoby młodsze. To jest proces kaskadowy. Jeśli szczepi się coraz więcej osób w otoczeniu, to osoby, którym nie potrzeba dodatkowych argumentów, pewnie zostaną zachęcone przez najbliższych.
Jednocześnie pytanie, które należy postawić lekarzom, jest takie, czy to jest naprawdę tak, że każdy powinien się zaszczepić. Zaczynaliśmy od grup najbardziej narażonych - medyków, osób najstarszych, nauczycieli. Teraz otwieramy szczepienia dla kolejnych grup chętnych. To jest zestaw naczyń połączonych.
Nie wiemy, jak będzie się dalej rozwijała pandemia. Badania kliniczne szczepionek cały czas trwają. Szczepi się ludzi na całym świecie, więc z każdym tygodniem otrzymujemy kolejne informacje. Są np. badania, które pokazują, że osoby zaszczepione szczepionką Pfizera są bardziej narażone na mutację południowoafrykańską. Cały czas mamy więc zmienne otoczenie, w którym trudno niezdecydowanych przekonać jednym argumentem.
To skomplikowany problem. Wszystko zależy od wrażliwości konkretnych jednostek i ich kalkulacji kosztów i ryzyka.
Z jednej strony mogłabym przyznać panu rację, że rzeczywiście, jeśli lockdown stanowi pewną "antymotywację", to żeby kolejnego lockdownu uniknąć, część osób będzie się chciała szczepić. Ale możemy sobie wyobrazić odwrotny scenariusz - że jeżeli będzie mniej zachorowań i kolejne segmenty gospodarki będą odmrażane, to mniej przekonani będą mieli tym mniejszą motywację, żeby się szczepić, bo przecież wszystko zaczyna działać tak jak kiedyś.
Mówię teraz trochę jak polityk, ale to wszystko zależy od tego, jak będą kształtować się zachorowania.
Nie tyle "urabiać", ile po prostu informować. Mamy do czynienia z nowym preparatem, więc nieprzekonanych powstrzymuje strach, a jednocześnie brak przekonania, że szczepienie jest rzeczywiście potrzebne. To, co nasz raport próbuje przedstawić, to wielopoziomowość różnych motywacji i czynników.
Międzynarodowe ośrodki behawioralne rzeczywiście w wielu przypadkach słusznie identyfikują pewne psychologiczne bariery, które można niwelować bardzo szybko. Jednak z naszych badań wynika, że Polakom brakuje przede wszystkim przekonania, że szczepionka jest potrzebna i skuteczna. Osoby np. schorowane czy przyjmujące różne leki, o których nie wiedzą, jak mogą zareagować ze szczepionką, mają prawo mieć pewne obawy. Stąd nacisk na potrzebę informacji, których mogą udzielić tylko specjaliści.
Wydaje nam się, że te metody, o których pan wspomniał, zadziałały na tych, którzy już się zaszczepili albo zarejestrowali. Ale trzeba sobie zdawać sprawę, że osoby nieprzekonane i wahające się prawdopodobnie potrzebują trochę więcej - skoro nie ufają szklanemu ekranowi i pewnie nie zawsze też temu, co czytają w mediach, także społecznościowych. Wiadomo też, że jeżeli poszukujemy jakichś informacji sami, to często jesteśmy skrzywieni naszymi własnymi teoriami i wyszukujemy wiadomości potwierdzających to, co nam się wydaje.
Z tego punktu widzenia istnieje duże prawdopodobieństwo, że lekarzowi - z którym mamy kontakt częściej i on też wie o nas więcej - będziemy bardziej ufać.
Wystarczy też posłuchać osób, które dzwonią do specjalistów np. w mediach. One dopytują o bardzo szczegółowe rzeczy. "Miałem taką chorobę, biorę taki lek - czy mogę się zaszczepić". Trudno jest te wszystkie wątpliwości zebrać w jednym komunikacie "należy się szczepić, to jest bezpieczne, a kto tak nie robi, jest nierozsądny". Widać, że wątpliwości w wielu przypadkach są uprawnione. Potrzeba zejścia do poziomu tych konkretnych sytuacji i pomocy w procesie decyzyjnych na miejscu.
To jest trochę niezrozumienie specyfiki decyzji o przyjęciu szczepionki. Oczywiście finansowe bodźce istnieją i mają zastosowanie w wielu dziedzinach naszego życia, natomiast jeżeli stawką jest nasze zdrowie, to pomysł płacenia wydaje się nietrafiony.
Jest taki bardzo znany wśród behawiorystów przykład eksperymentu z przedszkoli w Izraelu. Próbowano zaradzić problemowi spóźniania się rodziców przy odbiorze dzieci. Wprowadzono kary finansowe, ponieważ sądzono, że one zmobilizują rodziców. Okazało się, że wprowadzeniu sankcji rodzice spóźniali się jeszcze bardziej. Stało się tak dlatego, że wcześniej funkcjonował argument moralny - poczucie wstydu po przybyciu zbyt późno po dziecko. Zdawano sobie sprawę, że opiekunom zajmuje się ich prywatny czas. Kiedy zostały wprowadzone kary, uznano, że teraz to jest już usystematyzowane. Na zasadzie "spóźniam się, ale mogę przynajmniej zadośćuczynić finansowo". Taka kalkulacja finansowa w tym momencie zmienia perspektywę.
Wydaje mi się, że podobny mechanizm zadziałałby w przypadku płacenia ludziom za szczepienia. Jeżeli to jest coś, co ma im i tak pomóc, to dlaczego jeszcze ta gratyfikacja pieniężna?
Myślę, że jesteśmy narodem miłującym wolność. Nie widzimy powodu, dla którego miałaby ona zostać ograniczona, i to niezależnie od tego, czy jestem osobą zaszczepioną, czy nie. To jedna z ciekawszych obserwacji z badania - nawet wśród osób przekonanych do szczepienia około 50 proc. osób opowiedziało się przeciw tego typu rozwiązaniom.
Po pierwsze, to wiąże się z pewną dozą niepewności, na ile szczepionki będą skutecznie i czy wprowadzanie pewnych przywilejów miałoby sens. Po wtóre, jest też pewien argument logiczny, który zresztą przytoczyli ostatnio hierarchowie kościołów w Wielkiej Brytanii w liście do premiera Johnsona [sprzeciwili się w nim projektowi wprowadzenia tzw. paszportów szczepionkowych i uprzywilejowania osób zaszczepionych - red.]. Brzmi on tak: skoro ktoś szczepi się po to, żeby nie zachorować - i jest udowodnione, że po szczepieniu choroba przebiega łagodnie albo bezobjawowo - to jest on już chroniony...
Tak. I skoro szczepienia nie zapobiegają infekcji jako takiej, to osoby zaszczepione też mogą być nadal nosicielami wirusa i zarażać innych. Tu jest więc dużo znaków zapytania. Polacy są narodem, który z dużą rezerwą podchodzi do rozwiązań, które być może ograniczą w przyszłości wolność ich samych.
Przede wszystkim nieschodzenie do poziomu emocjonalnego i wystrzeganie się stosowania etykietek. Podkreślamy w raporcie, że osoby wahające się często mają dość racjonalne argumenty. Wrzucanie ich do jednego worka z całym ruchem antyszczepionkowym byłoby nieuprawnione. Raczej proponujemy zrozumienie podstaw tych obaw i próby przekonania takich osób argumentami naukowymi. Uważamy, że to najskuteczniejsza forma dialogu z tymi osobami.
To jest odniesienie się wprost do narzędzi rekomendowanych przez doświadczone ośrodki ekspertów behawioralnych. Zwracają one uwagę na techniczno-organizacyjne czynniki. Rzeczywiście to miewa znaczenie. Te badania oparte są na doświadczeniach z innych akcji szczepień, np. w krajach afrykańskich, gdzie dostępność do punktów szczepień bywa trudna.
Ale jak widzimy, punkty szczepień powstają w Polsce jak grzyby po deszczu i wydaje mi się, że ten argument techniczno-organizacyjny jest dość poważnie brany pod uwagę przez osoby organizujące szczepienia w Polsce.
Dlatego proponujemy, aby wyposażyć lekarzy pierwszego kontaktu w bardziej zaawansowaną wiedzę. Albo przygotować podręcznik dla wątpiących osób. Tyle że to jest dość specjalistyczna wiedza, którą trudno przełożyć na język osoby, która nie ma doświadczenia i wiedzy.
Pytanie, na ile jest to problem do rozwiązania dla behawiorystów. Oni są często kojarzeni właśnie z trikami czy prostymi narzędziami, które w podświadomy czy emocjonalny sposób prowokują pewną decyzję albo tok myślenia. Jeżeli jednak podstawowych problemem jest brak zaufania do skuteczności szczepionki i obawy o długofalowe skutki zdrowotne, to trudno takimi instrumentami tego typu wątpliwości zniwelować.
Tu potrzeba czasu. Osoby, które mają wątpliwości, nie zdecydują się szybko. Pewnych rzeczy nie przeskoczymy. Myślę jednak, że pokazywanie i przypominanie, jak szczepienia są skuteczne, w decyzji powinno pomóc. Ale podkreślam - to powinna być pomoc w podjęciu decyzji, a nie jakieś podprogowe działania.