"Dzień wolności" był opóźniony o miesiąc, bo pierwotnie miał nastać 21 czerwca. Mimo że od tego czasu liczba notowanych dziennie nowych zakażeń wzrosła o ponad 300 proc., kolejnego przesunięcia terminu nie było i w Anglii 19 lipca zniesione zostały wszystkie pozostałe restrykcje covidowe. Obostrzenia zostały zastąpione wyłącznie przez zalecenia i apele o zachowanie ostrożności.
Otwarto kluby nocne, w których fetowanie końca obostrzeń ruszyło punkt o północy. Zniesiono także limity osób w miejscach publicznych czy podczas zgromadzeń - np. w barach i restauracjach, w teatrach, na wydarzeniach sportowych, koncertach itd. Zniknął także rządowy obowiązek noszenia maseczek w miejscach pod dachem.
Co ważne, lokalne władze nadal mogą wprowadzać własne obostrzenia. Z takiej możliwości skorzystał m.in. burmistrz Londynu Sadiq Khan, który nakazał dalsze używanie maseczek w środkach komunikacji publicznej.
Ostrożniej od Anglii otwierają się Walia, Szkocja i Irlandia Północna, które pozostawiły jeszcze w mocy część ograniczeń.
Mimo zniesienia restrykcji, w Anglii pozostaje obowiązek izolacji osób chorych oraz kwarantanny osób "z kontaktu". O ironio, "dzień wolności" na kwarantannie spędza sam premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson. On oraz minister finansów Rishi Sunak muszą się jej poddać po kontakcie z ministrem zdrowia Sajidem Javidem, który okazał się być zakażony koronawirusem.
Luzowanie obostrzeń na Wyspach zostało przyjęte z entuzjazmem przez wielu spragnionych "normalności" mieszkańców. Spotyka się jednak z dużym niepokojem części ekspertów, którzy uważają, że Boris Johnson podejmuje zbyt wysokie ryzyko.
Naczelny lekarz Anglii Chris Whitty ostrzegał w piątek 16 lipca, że kraj może "szybko wpaść w kłopoty".
Epidemiczne dane podwajają się teraz w czasie około trzech tygodni. Niewiele dzieli nas od momentu, gdy statystyki znów staną się naprawdę straszne. Ludzie będą umierać, cierpieć na długi COVID. Nie powinniśmy lekceważyć tego, że zaskakująco szybko możemy wpaść w kłopoty
- powiedział Whitty podczas wirtualnego spotkania w londyńskim Muzeum Nauki.
Podobnych obaw jest więcej. Np. o dalsze noszenie maseczek w miejscach publicznych apelują autorzy profilu zrzeszającego osoby z nowotworami krwi. "To nie jest dzień wolności dla wszystkich" - piszą.
Jak pisze CNBC, 1,2 tys. naukowców i rządowych doradców z całego świata podpisało kilka dni temu list do czasopisma "Lancet", w którym nazwano luzowanie obostrzeń w Wielkiej Brytanii "niebezpiecznym i przedwczesnym". Podczas piątkowego wirtualnego spotkania było jeszcze ostrzej. Mówiono między innymi o tym, że decyzja Brytyjczyków jest zagrożeniem dla całego świata. Ostrzegano przed pojawieniem się nowego, jeszcze bardziej zjadliwego wariantu niż Delta, który szybko może zostać rozsiany po całym świecie.
Rzut oka w statystyki rzeczywiście może sugerować, że moment na luzowanie restrykcji w Anglii jest kiepski. Cały czas bardzo wyraźnie rośnie liczba nowych zakażeń. Jest on napędzany przez wariant Delta, który, według rządowych danych, zidentyfikowano w ponad 99 proc. pobranych próbek.
17 lipca pierwszy raz od ponad pół roku w Wielkiej Brytanii (przypadki w Anglii zwykle stanowią ok. 90 proc. wszystkich zakażeń w Zjednoczonym Królestwie) odnotowano ponad 50 tys. zakażeń. Średnia z ostatnich siedmiu dni to już ok. 45 tys. Jest najwyższa od połowy stycznia br., dwukrotnie wyższa niż jeszcze dwa tygodnie temu, ponad czterokrotnie wyższa niż przed miesiącem i około trzydzieści razy wyższa niż jeszcze dwa miesiące temu. W tym momencie w Europie tylko Cypr ma więcej zakażeń w przeliczeniu na milion mieszkańców niż Wielka Brytania.
Rząd Borisa Johnsona przyznaje zresztą otwarcie, że zniesienie restrykcji wpłynie na dalszy wzrost liczby zakażeń oraz osób na kwarantannie. Premier przekonuje jednak, że lato to najlepszy czas, by się otwierać, a błędem byłoby odkładanie tego na jesień, gdy ludzie częściej będą pod dachem, a dzieci wrócą do szkół.
Z drugiej strony, już teraz bardzo szybko rośnie liczba osób, które muszą poddać się kwarantannie. W tygodniu do 7 lipca było to już ponad 520 tys. osób, o ok. 46 proc. więcej niż tydzień wcześniej. Część supermarketów, według relacji BBC, ostrzega, że braki pracowników mogą skończyć się np. skróconymi godzinami otwarcia sklepów czy problemami w ich zaopatrzeniu.
Johnson argumentuje swoją decyzję o końcu obostrzeń także tym, że dzięki szczepieniom udało się zmniejszyć ścisły dotąd związek między zakażeniami a hospitalizacją i zgonami.
Rzeczywiście, rosnąca liczba przypadków nie ma takiego przełożenia na liczbę osób przyjmowanych do szpitali czy zmarłych jak podczas poprzednich lat zakażeń. Te statystyki, jak pokazują poniższe dane (za portalem ourwordlindata.org), rosną, ale jednak dużo wolniej niż liczba zakażeń.
LICZBA ZGONÓW NA COVID-19 W WIELKIEJ BRYTANII (średnia siedmiodniowa)
LICZBA OSÓB Z COVID-19 PRZYJĘTYCH DO SZPITALI (dane tygodniowe)
Jak wynika z rządowych danych, jeszcze w lutym czy marcu ponad 8 proc. przypadków koronawirusa kończyło się hospitalizacją. Obecnie ten wskaźnik wynosi już 2,4 proc. i spada.
Brytyjskie rządowe dane wskazują, że w pełni zaszczepiono przeciw COVID-19 ponad 68 proc. dorosłej populacji, zaś przynajmniej pierwszą dawkę otrzymało niemal 88 proc. osób. W grupie największego ryzyka - tj. wśród osób 60 plus - po drugiej dawce jest już ponad 90 proc. osób. To w tej grupie liczba nowych przypadków rośnie obecnie zdecydowanie najwolniej. Zakażenia wśród osób 60 plus stanowiły w ostatnich dniach tylko ok. 5 proc. wszystkich.
Najczęściej zakażają się teraz osoby młode. W grupie wiekowej 20-39 lat notuje się ponad 40 proc. wszystkich przypadków. Tu wprawdzie przynajmniej jedną dawkę przyjęła ponad połowa osób, ale wiele dopiero czeka na drugą dawkę. W pełni zaszczepionych jest ok. 16 proc. osób w wieku 18-24 lata, 21 proc. w wieku 24-29 lat, 26 proc. w wieku 30-34 lata i 35 proc. w wieku 35-39 lat.