Średnio ponad 25 tys. zakażeń dziennie, około 40 tys. osób w szpitalach, w tym ponad 5 tys. na OIOM - tak wygląda najgorszy scenariusz czwartej fali według nowej prognozy epidemicznej przygotowanej przez Interdyscyplinarne Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego (ICM UW). Gdyby się ziścił, oznaczałoby to jeszcze wyższe obciążenie systemu ochrony zdrowia niż w najgorszych momentach poprzednich fal.
Z drugiej strony, jest i scenariusz najbardziej optymistyczny (a także całe spektrum pomiędzy tymi skrajnymi sytuacjami), wskazujący na średnio ponad 14 tys. zakażonych dziennie i ponad 20 tys. chorych w szpitalach, w tym ok. 2,6 tys. na OIOM. Z drugiej strony, widząc te liczby trudno nazywać taki obrót sytuacji "optymistycznym".
Oba scenariusze różnią się między sobą założeniem co do stopnia immunizacji społeczeństwa na dzień 1 sierpnia br. To liczba osób, która w sposób naturalny przeszła zakażenie. W tym najgorszym wynosi ono 42 proc., w najlepszym 52 proc.
Dr Franciszek Rakowski, kierownik zespołu modelującego ICM, wskazuje w rozmowie z Gazeta.pl, że 25 tys. zakażeń dziennie za około miesiąc to bardzo realny scenariusz. Co ważne, chodzi o średnią siedmiodniową, co oznacza, że mogą zdarzyć się dni z nawet i ponad 30 tys. zakażeń (przykładowo, podczas wiosennej fali były dni z ponad 35 tys. zakażeń, ale średnia siedmiodniowa wyniosła najwyżej ok. 29 tys.).
Dr Rakowski zaznacza, że jeszcze niedawno jego zespół prognozował szczyt obecnej fali na poziomie około 20 tys. zakażeń dziennie, ale prawdopodobnie nie został doszacowany efekt rozpoczęcia roku akademickiego.
Jeśli chodzi zaś o hospitalizacje, to mam nadzieję, że aż tak źle nie będzie. Nasza górna prognoza wynika z danych literaturowych i badań, iż w wariancie delta prawdopodobieństwo hospitalizacji jest dwa razy wyższe niż dla alfa. Widać, że dane w Polsce układają się trochę niżej niż przewiduje to nasz model. Ale nasze prognozy też nie są wyssane z palca, są możliwe. Jeszcze bardzo dużo osób przechoruje COVID-19
- dodaje naukowiec.
Dr Rakowski nie ma jednak wątpliwości, że nawet jeśli najgorsze scenariusze zajętych łóżek się nie zrealizują, to i tak "w niedoszczepionych województwach będzie naprawdę gorąco w szpitalach".
Tego się nie da uniknąć. Albo trzeba będzie rozdystrybuować tych pacjentów po terenie Polski - co będzie bardzo kosztowne - albo próbować przytłamsić epidemię poprzez lokalnie restrykcje. Problem w tym, że być może już jest na to za późno. Jak się spojrzy np. na województwo lubelskie, to fala stwierdzonych przypadków jest tam bardzo wysoka i będzie już już niedługo kończyła
- mówi ekspert.
Predykcja maksymalnego obciążenia szpitali (maksymalna liczba osób wymagających hospitalizacji w szczycie fali; w przeliczeniu na 100 tysięcy mieszkańców):
Generalnie wschód i południe Polski są słabiej wyszczepione niż zachodnia część kraju. W największych miastach i gminach bliskim Warszawie czy Poznaniowi (ale także np. w gminie Ustronie Morskie w powiecie kołobrzeskim) przeciw COVID-19 zaszczepiło się nawet 60-70 proc. mieszkańców. Na przeciwnym biegunie są m.in. gminy w województwie podkarpackim czy na Podhalu, gdzie w pełni zaszczepionych jest niespełna 30 proc. mieszkańców.
Dr Rakowski prognozuje także, niestety, kolejnych nawet 35-50 tys. zgonów covidowych w czwartej fali. Obecne statystyki wskazują, że 75 proc. wszystkich ofiar to osoby w wieku 80 plus. W opinii eksperta ten odsetek się nie zmieni. Zgodnie z danymi ECDC (Europejskie Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób), w pełni zaszczepiło się przeciw COVID-19 ok. 64 proc. osób w wieku 80 lat i wyższym.
To oznacza, że znów będziemy mieć w Polsce falę nadmiarowych zgonów. Według prognozy ICM UW, jej apogeum przyjdzie na przełomie grudnia i stycznia.
Prognoza nadmiarowych zgonów
Obecnie w Polsce średnia dzienna liczba wykrywanych zakażeń to ok. 7,5 tys. W szpitalach leży 7550 osób zakażonych koronawirusem, zajęte są 634 respiratory. To liczby około dwa razy wyższe niż dwa tygodnie temu.
Wraz z rosnącymi liczbami zakażeń i chorych w szpitalach, w tym pod respiratorami, presja na wprowadzenie lokalnych obostrzeń wyraźnie rośnie.
Wprowadzenie restrykcji to jednak trudna decyzja i nie chciałbym być na miejscu polityków. Z jednej strony, faktycznie chcemy chronić ochronę zdrowia przed przeciążeniem, a ludzi przed śmiertelnością. A z drugiej - kto chce się zabezpieczyć, może się zaszczepić
- komentuje w Gazeta.pl dr Rakowski.
Jak ktoś jest zaszczepiony albo "przechorowany", tak czy siak będzie miał kontakt z wirusem, więcej się już nie zrobi. Jak nie teraz, to na wiosnę, latem czy kiedy indziej. Nie da się ochronić przed kontaktem z SARS-CoV-2, nawet przez restrykcje. Docelowo wszyscy muszą zostać w jakiś sposób dotknięci tym patogenem. Zamkniemy kraj na następnych kilka lat? To absurdalne
- dodaje naukowiec. Zaznacza, że z SARD-CoV-2 i sezonowymi falami zachorowań jak np. przy grypie po prostu będziemy musieli żyć.