Węglowy chaos. W Turowie otwarto nowy blok za 4,3 mld zł, teraz TSUE każe zawiesić wydobycie węgla

PGE otworzyła ostatni blok energetyczny na węgiel brunatny w historii Polski. Otwarty po cichu blok w elektrowni Turów jest symbolem skansenu, jakim stała się polska energetyka. Dodajmy: skansenu, który jest bardzo drogi w utrzymaniu. Szansą na modernizację i uniknięcie wysokich cen energii są fundusze unijne, ale żeby z nich w pełni skorzystać rząd musiałby przyznać, że dni węgla są policzone. Tym bardziej, że w piątek TSUE nakazał Polsce natychmiastowe zaprzestanie wydobycia węgla w kopalni Turów.

W piątek Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej nakazał natychmiastowe wstrzymanie wydobycia węgla brunatnego kopalni Turów. Jest to środek tymczasowy nałożony w odpowiedzi na skargę jaką rząd Republiki Czeskiej złożył w związku ze szkodami jakie czyni praca kopalni. Jednak jeszcze przed tą decyzją elektrownia, jak cały system energetyczny w Polsce - oparty w większości na węglu - był pełen problemów, o czym pisze w poniższym tekście (napisanym jeszcze przed decyzją TSUE Marek Józefiak rzecznik Greenpeace Polska).

Blok numer 7 w elektrowni Turów otwarto bez fanfar i przecinania wstęg. Gdyby nie aktywiści Greenpeace’u, którzy pojawili się na miejscu i młodzież z Młodzieżowego Strajku Klimatycznego, która odwiedziła warszawską siedzibę PGE - trudno byłoby pewnie o tym zdarzeniu przeczytać w gazetach.

496-megawatowy blok jest ostatnim z fali inwestycji, o których budowie zadecydowano jeszcze za czasów Donalda Tuska. Przejmując w 2015 roku władzę, Prawo i Sprawiedliwość żadnej z tych chybionych inwestycji nie zatrzymało - przeciwnie - dorzuciło jeszcze zarzucony przez koalicję PO-PSL pomysł budowy elektrowni węglowej w Ostrołęce. Finał tej ostatniej historii już znamy - po ponad roku prac budowę wstrzymano na początku 2020 roku, a kilka tygodni temu ruszyła rozbiórka "wież Kaczyńskiego". Inwestycja, przed którą szeroko przestrzegano polski rząd kosztowała około półtora miliarda złotych.

Węgiel nasz najdroższy

Otwarty w piątek blok w Turowie kosztował trzy razy więcej - ponad 4,3 miliarda złotych (a jest to koszt netto - tzn. bez kosztów obsługi zadłużenia). To również pieniądze, które zostały wyrzucone w błoto. Dlaczego? Bloki węglowe buduje się z założeniem, że będą działały kilkadziesiąt lat. Blok w Turowie - wg niektórych ekspertów - może zostać wyłączony nawet już w 2026 roku. W najbardziej "optymistycznym" scenariuszu - zostanie zamknięty w 2035 roku - wtedy skończą się dopłaty z rynku mocy.

Tak czy inaczej, rządzący zafundowali nam najdroższe możliwe źródło energii. Choć nowy blok jest nieznacznie mniej emisyjny niż stare jednostki, to nadal spala on najbardziej emisyjne paliwo - czyli węgiel brunatny. W momencie otwarcia bloku cena tony dwutlenku węgla w unijnym systemie handlu emisjami przebiła 50 euro, a w tym tygodniu poszybowała nawet do 56 euro. Choć można spodziewać się pewnych wahań i krótkotrwałego odbicia w dół, to jednak w dłuższej perspektywie cena uprawnień do emisji będzie rosła.

To nieuchronny efekt kierunku, w którym zmierza Unia Europejska. W tym roku europejscy liderzy, w tym premier Mateusz Morawiecki, zgodzili się na zwiększenie celu redukcji emisji z 40 proc. do min. 55 proc. do 2030 roku. Siłą rzeczy uprawnienia do emisji CO2 muszą zatem wzrosnąć. Na Polskę - w ramach sprawiedliwego podziału obciążeń w ramach UE - przypadnie zapewne redukcja emisji o ok. 50 procent. Co to w praktyce oznacza? Że głębokie zmiany czekają nie tylko energetykę - która do końca dekady powinna się praktycznie pożegnać z węglem, ale także ciepłownictwo, transport, przemysł czy rolnictwo.

Węglowy Ład

Choć nasz rząd zgodził się na nowy, unijny cel, trudno dostrzec jakąkolwiek zmianę w politykach sektorowych, w tym w polityce energetycznej. Zarówno przyjęta w lutym Polityka Energetyczna Polski do 2040 roku, jak i najnowszy projekt rządu - czyli Polski Ład - o dacie odejścia od węgla nie wspominają. Jak wynika z analizy brytyjskiego think

tanku Ember, nasza strategia energetyczna tak mocno stawia na węgiel, że polskie emisje z energetyki w pojedynkę uniemożliwią osiągnięcie celu 55% dla całej UE.

Badania opinii publicznej pokazują, że Polacy nie są zadowoleni z obecnej anty-klimatycznej polityki naszego rządu. Wg opublikowanego w kwietniu badania sondażowni YouGov, 68 proc. z nas życzy sobie bardziej ambitnych celów klimatycznych. Wcześniejsze badania opinii publicznej Kantar Public z 2019 roku pokazywały z kolei, że nawet wśród zwolenników Prawa i Sprawiedliwości, większość wyborców popiera odejście Polski od węgla do 2030 roku.

Węglowi fantaści

Polska polityka energetyczna jest zakładniczką węglowych ekstremistów z Solidarnej Polski. Ziobryści próbują wybić się na samodzielność właśnie za sprawą obrony węgla. Populistyczne hasła o obronie bezpieczeństwa energetycznego łączą z bardzo wybiórczym doborem faktów dotyczących sytuacji tego sektora. Tymczasem jest ona - delikatnie mówiąc - niewesoła. W 2020 roku górnictwo zanotowało 4,3 miliarda złotych strat. Spadek wydobycia węgla trwa u nas od lat 80. XX wieku.

Z węglowego mocarstwa w ostatnich latach staliśmy się wręcz importerem netto węgla. Jak wskazuje Instytut Jagielloński, w latach 2018-2019 sprowadzono do Polski 35 milionów ton węgla o wartości 14 miliardów złotych. Zdecydowana większość tych pieniędzy popłynęła do Rosji, a także do Stanów Zjednoczonych, Kolumbii czy Australii. Zagraniczny węgiel jest tańszy od polskiego, pomimo nawet kilkunastu tysięcy kilometrów, które musi pokonać do polskich portów. Jest tak dlatego, że - jak wskazuje wspomniany konserwatywny think-tank - średnia wydajność polskiego górnika liczona w tonach wydobytego węgla wynosi obecnie 660 ton - czyli wartość, którą osiągano w polskim górnictwie już w XIX wieku. Z kolei w USA wydajność górnika jest... ponad 10 razy większa.

Podobną do ziobrystów dozę realizmu wobec sektora węglowego przejawia minister aktywów państwowych Jacek Sasin, do którego należy nadzór nad energetyką i górnictwem. Parafowana 28 kwietnia tzw. umowa społeczna obiecuje górnikom potężne, publiczne dotacje i rozłożenie zamykania kopalń węgla kamiennego aż do 2049 roku.

Nie ma chyba wśród sygnatariuszy tego porozumienia osoby, która by wierzyła, że ta data jest do utrzymania. Kilka dni po parafowaniu porozumienia Dominik Kolorz, jeden z liderów związkowych z „Solidarności" zadeklarował, że związki "nie będą kruszyć kopii" jeśli zamykanie kopalń zostanie przyspieszone do 2045 roku. Tak szybka zmiana zdania wiele mówi o charakterze wynegocjowanej daty. Jest on czysto życzeniowy.

Tymczasem według publicznie dostępnych danych zebranych przez Greenpeace, już teraz zamknięcie znakomitej większości elektrowni węglowych planowanych jest najpóźniej na 2035 rok. Trudno się temu dziwić, skoro 70 z 90 bloków energetycznych działających w polskim systemie elektroenergetycznym już przekroczyło swój planowany czas eksploatacji.

embed

Węgiel traci

Rynek nie czeka na rządowe reformy i pod presją cenową sam obniża produkcję energii z węgla. Jeszcze w 2018 roku udział węgla w produkcji prądu wynosił 78 proc. Tymczasem w 2020 roku spadł już do 69,7 proc. Podobne trendy widać w ogrzewaniu domów. Jak wskazuje Polski Alarm Smogowy, o ile w 2014 roku 69 proc. Polaków ogrzewało swoje domy węglem, o tyle obecnie - robi tak już tylko 51 proc. z nas.

Włodarze kolejnych miast - takich jak Warszawa, Wrocław, Opole czy Skawina - planują wprowadzenie zakazu palenia węglem na wzór Krakowa. W Sopocie zakaz palenia węglem wejdzie w życie w 2024 roku. Mieszkańcy mają już dość trucia się smogiem, a efekty krakowskiego zakazu mówią same za siebie. W 2020 roku po raz pierwszy na polskim rynku sprzedano więcej pomp ciepła niż kotłów na węgiel. Walka ze smogiem zaczyna przynosić efekty.

Co po węglu?

O tym, że nie ma co wierzyć w rządowe zapowiedzi dotyczące trwania przy węglu powoli zdają sobie sprawę pracownicy sektora węgla brunatnego. Związkowcy z Bełchatowa

pisali w tym roku, że każdy kto twierdzi, że planowana przez PGE kopalnia w Złoczewie powstanie, ten działa na niekorzyść regionu. Odkrywka w Złoczewie miała przedłużyć żywot największej elektrowni w kraju. Do wydania 14 miliardów złotych na tę inwestycję nie pali się jednak sama PGE. Mimo to spółka nadal oficjalnie jeszcze nie zrezygnowała z budowy. W tej sytuacji związkowcy czują się oszukiwani i oczekują od rządu szczerej rozmowy o dalszym losie regionu. Prezes PGE Wojciech Dąbrowski przyznał w kwietniu, że węgla w Bełchatowie zabraknie "za 12-13 lat, nie więcej". Elektrownia w Bełchatowie - będąca od lat największym źródłem emisji CO2 w całej Unii - będzie w najbliższych latach zamykana. Pierwszy bełchatowski blok wyłączono już w 2019 roku.

Zmianę podejścia do kwestii transformacji energetycznej najlepiej widać w Wielkopolsce Wschodniej, gdzie swoje kopalnie i elektrownie ma koncern ZEPAK należący do Zygmunta Solorza-Żaka. Tam samorząd ogłosił ambitny plan osiągnięcia neutralności klimatycznej już w 2040 roku (10 lat wcześniej niż planuje to UE) i z pełnym przekonaniem chce sięgać po środki z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji.

#StopTurów

Zupełnie inne nastroje panują wśród załogi PGE w kompleksie Turów. Turoszowski kompleks stał się ostatnio zarzewiem międzynarodowego konfliktu. Kopalnia zabiera dostęp do wody pitnej mieszkańcom po czeskiej stronie granicy. Sprawy nie udało się załatwić w rozmowach dwustronnych i w lutym Czesi zaskarżyli nasz rząd do Trybunału Sprawiedliwości UE. Szanse na polubowne załatwieniu sporu spadły pod koniec kwietnia, gdyż minister klimatu Michał Kurtyka przedłużył koncesję dla odkrywki Turów aż do… 2044 roku.

W związku z tymi planami region turoszowski ma nikłe szanse na otrzymanie środków z unijnego Funduszu Sprawiedliwej Transformacji. Spośród ok. 3,5 miliarda euro na wsparcie dla polskich regionów odchodzących od węgla, Dolny Śląsk ma otrzymać 500 milionów euro. W obliczu węglowych planów Turowa, całą pulę może zgarnąć Wałbrzych, gdzie ostatnią kopalnię zamknięto w 1999 roku.

W piątek Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej nakazał natychmiastowe wstrzymanie prac kopalni Turów. Jest to środek tymczasowy nałożony w odpowiedzi na skargę jaką rząd Republiki Czeskiej złożył w związku ze szkodami jakie czyni praca kopalni.

Transformacja na opak

Atmosfera wokół kompleksu w Turowie gęstnieje, dlatego trwa festiwal przerzucania się winą za stratę wielkich środków z UE. Polska Grupa Energetyczna postanowiła w tej sytuacji zawalczyć o serca decydentów w Brukseli, organizując kampanię billboardową. Plakaty przedstawiają małą, smutną dziewczynkę - rzekomo z regionu turoszowskiego - która pyta: "dlaczego chcecie zabrać mi utrzymanie"? Szybko okazało się jednak, że zdjęcie dziewczynki pochodzi z bazy Adobe Stock, a sama reklama doczekała się pro-klimatycznej przeróbki. Jeden z komentatorów ocenił na Twitterze: reklama jest tak zła, że może wręcz odnieść przeciwny skutek.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że podobny efekt może odnieść obecna polityka energetyczna rządu. Będziemy odchodzić od węgla nie dlatego, że rząd tak zaplanował, a chaotycznie, pomimo jego pro-węglowych planów. Widać to już obecnie, gdyż udział węgla w miksie energetycznym szybko spada, a zastępuje go w największym stopniu import energii. Zamiast rozwijać krajowe alternatywy dla węgla i gazu, rząd przesypia kolejne lata, nie podejmując kluczowych decyzji - jak ta o odblokowaniu najtańszej technologii produkcji energii, czyli energetyki wiatrowej na lądzie. Wszystko wskazuje na to, że rząd zaserwuje nam w najbliższym czasie energetyczną jazdę bez trzymanki.

***

Marek Józefiak jest rzecznikiem Greenpeace Polska, ekspertem Koalicji Klimatycznej, doktorantem SGH w Warszawie. 

Więcej o: