Fundusz Odbudowy będzie trzeba spłacić. Społeczeństwo musi mieć głos ws. tego, jak go wydamy

Gdy Komisja Europejska zaakceptuje nasz Krajowy Plan Odbudowy, do Polski popłyną dziesiątki miliardów euro w formie dotacji i pożyczek. Pozostanie pytanie: jak będą wydawane i kto będzie to monitorował? Taka rzeka pieniędzy, w przeciwieństwie do Wisły czy Odry, rzeczywiście wymaga odpowiedniej regulacji.
Zobacz wideo Jędrasik: Sprawa Turowa to katastrofa dyplomatyczna i środowiskowa

Porównanie z powojennym Programem Odbudowy Europy, opracowanym przez zespół sekretarza stanu USA gen. George’a Marshalla, narzuca się samo. Czy jest uprawnione? Z analogiami historycznymi jest jak w znanym porzekadle: jeden rabin powie, że tak, a inny że nie.

Fundusz Odbudowy - jak go spłacimy?

Unijny Instrument na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności (RRF), z którego Polska będzie czerpała środki w ramach KPO, wart jest ok. 750 mld EUR. To wielokrotnie więcej niż powojenny plan odbudowy, którego wartość po uwzględnieniu inflacji szacuje się na 130 mld euro. Plan Marshalla uszyty został dla Europy zrujnowanej przez II wojnę światową. Obejmował nie tylko pieniądze z kredytów, ale też bardziej podstawową pomoc: surowce mineralne, paliwa, maszyny czy żywność.

Obecnie Europa jest na innym etapie rozwoju i mierzy się z innymi kryzysami. Żeby dać nowy impuls, potrzebne są środki większe niż po wojnie. Pandemia wstrząsnęła gospodarkami i osłabiła społeczeństwa, ale nie zaorała kontynentu jak obie wojny światowe. Nie zaczynamy od zera, a w wysoko rozwiniętej Europie, nawet po kryzysie covidowym, próżno jest szukać nisko wiszących owoców wzrostu gospodarczego. Trzeba sięgać znacznie wyżej. Tym wyżej, że Unia Europejska za pomocą wielkich, dodatkowych środków z RRF wcale nie chce wrócić do przedpandemicznego status quo, tylko iść dalej. Solidnie przemyślane plany odbudowy w poszczególnych państwach - warunek uczestnictwa w podziale pieniędzy - mają być jednocześnie początkiem transformacji ku zielonej gospodarce. Europa po pandemii COVID-19 ma być bardziej przyjazna dla nas, dla środowiska i odporniejsza na wszelkie kryzysy. W tym sensie efekt transformacyjny wydaje się ważniejszy względem rekonstrukcyjnego. I właśnie tego dotyczy większość zarzutów formułowanych względem KPO. 

Plan na miarę naszych marzeń i możliwości

Ambicje transformacyjne i klimatyczne Unii Europejskiej są duże i wciąż rosną. Chce ona osiągnąć neutralność klimatyczną do roku 2050, a emisje gazów cieplarnianych ściąć o 55 proc. do 2030 r. W świetle tych zamierzeń, tekst KPO, który Warszawa wysłała do Brukseli, wypada co najmniej blado. Wciąż brakuje w nim choćby jednego wskaźnika, który szacowałby wpływ KPO na redukcję gazów cieplarnianych, neutralność klimatyczną Polski, ochronę bioróżnorodności. W praktyce nie odnosi się też do wytycznych KE ws. przestrzegania unijnej zasady "nie czyń poważnych szkód" przyrodzie i klimatowi. Plan pozostaje zakładnikiem mało ambitnych klimatycznie dokumentów, m.in.: "Polityki energetycznej Polski do 2040 r.", przestarzałych już w chwili ich ogłaszania. 

Co więcej, w KPO znalazły się też elementy, najoględniej mówiąc, niefortunne. Najbardziej jaskrawy przykład to fragment podkreślający, że polskim wkładem w redukcję emisji europejskich gazów cieplarnianych jest zawierana właśnie śląska umowa społeczna, zakładająca zamknięcie większości kopalń do... 2049 roku. To trochę tak, jakby dziecko cierpiące na nadwagę zapowiadało rodzicom, że owszem pochłonęło właśnie podwójnego burgera z potrójnymi frytkami i zamierza żywić się w ten sposób jak najdłużej się da, ale za to będzie popijać te posiłki napojami dietetycznymi. Śląską umowę z górnikami trudno nawet w najmniejszym stopniu uznać za spójną z europejskimi ambicjami klimatycznymi. 

Niestety ten brak spójności i wsparcia dla ochrony bioróżnorodności to nie jedyne znaki zapytania, które pojawiają się przy lekturze KPO. 

Pan zapłaci, ja zapłacę, społeczeństwo... 

Jednymi z najostrzejszych krytyków KPO są ludzie młodzi, którzy cały czas podkreślają, że z racji wieku to przede wszystkim oni będą spłacać Plan. Aby móc go właściwie ocenić, jego treść powinna być precyzyjna i transparentna. Niestety, nawet po konsultacjach społecznych, nie o wszystkich komponentach KPO możemy to powiedzieć. Ale dlaczego w ogóle mówimy o jego spłacaniu? Wszak rząd bez przerwy szafuje wielkimi liczbami, łącząc środki z KPO z dotacjami z unijnego budżetu. Niesłusznie, bo z RRF jest inaczej. Na realizację planu odbudowy po pandemii, Unia pożycza te ogromne pieniądze na światowym rynku. Również te, które państwa członkowskie dostaną w formie dotacji. Ponadto, oprócz tych "dotacji", każde z państw otrzyma własne pożyczki do spłacenia. Pakiet dla Polski (czwarty największy w Unii) zawiera prawie 24 miliardy EUR dotacji i 34 mld EUR środków zwrotnych. Właśnie za nadmierne kredytowanie i zadłużenie plan odbudowy jest ostro krytykowany przez rodzimą prawicę i część liberalnych ekonomistów. Z drugiej strony Polska i tak musiałaby skądś wziąć pieniądze na odbudowę po koronawirusie, czy nowe inwestycje, a lepiej pożyczać jako Unia i w ramach Unii niż samotnie na rynkach. 

Niemniej jednak, nawet rozłożona na trzy dekady pożyczka to nadal wielkie zobowiązanie. Obywatele wspólnoty będą musieli go w przyszłości spłacić. Dlatego powinniśmy mieć w tej sprawie więcej do powiedzenia. Tymczasem nadal nie mamy pewności, czy rząd naprawdę zamierza słuchać kogokolwiek, kto się z nim nie zgadza. 

Komitet Monitorujący. Czyli właściwie jaki? 

Awantura polityczna jaka rozpętała się wokół KPO kręci się przede wszystkim wokół przejrzystości wydawania tych unijnych miliardów. Nie brakuje dowodów, że obecny rząd oficjalnie zatrudnia wszędzie swoich ludzi z partii, a także ich krewnych oraz znajomych. Nepotyzm zawsze bierze się z dwóch rzeczy: pazerności oraz braku zaufania. Ten drugi jest silnie akcentowany także po stronie opozycji (głównie KO), która straszy, że za chwilę nieprzebrane morze pieniędzy popłynie do kieszeni kolejnych politycznych karierowiczów.

Obawia się tego również Lewica, która poparła KPO w parlamencie. Jej politycy przekonują jednak, że kontrolę nad wydawaniem środków z Planu będzie miała Komisja Europejska. Jest to słuszny argument, ale nie należy zapominać, że Bruksela jest daleko i działa powoli. Poza tym polskie rządy i zakontraktowane przez nie firmy nieraz dawały popis lawirowania w niejasnych przepisach i interpretowania ich na swoją korzyść. Unijne pieniądze bywały wydawane np. na niszczenie i grodzenie polskich rzek, choć w teorii miały służyć ich ochronie. Dlatego presja społeczna i silna kontrola instytucjonalna są niezbędne również tutaj, na miejscu. 

Nad prawidłowym wydawaniem środków finansowych z KPO ma odpowiadać Komitet Monitorujący. W czasie wysłuchań publicznych, organizacje obywatelskie uzyskały od rządzących obietnicę poszerzenia jego składu o przedstawicieli organizacji pozarządowych, samorządowców, biznesu i związków zawodowych. Zapisy dotyczące Komitetu Monitorującego, w projekcie KPO przesłanym do Brukseli, wyglądają tak: Komitet składać się będzie z przedstawicieli instytucji zaangażowanych w realizację KPO, przedstawicieli reprezentatywnych organizacji związkowych oraz reprezentatywnych organizacji pracodawców, wskazanych przez Radę Dialogu Społecznego, przedstawicieli reprezentatywnych ogólnopolskich organizacji społecznych oraz przedstawicieli ogólnopolskich organizacji jednostek samorządu terytorialnego reprezentowanych w Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego. 

KE zgłosi uwagi ws. kontroli w polskim Planie Odbudowy?

Szczegóły składu i zakres działań Komitetu określi ostatecznie ustawa wdrożeniowa. Ale już teraz w Deutsche Welle, powołującym się na brukselskie źródła, czytamy zapowiedzi, że Komisja Europejska zgłosi uwagi do zasad monitoringu oraz kontroli w polskim Planie. Paolo Gentiloni, komisarz UE ds. gospodarczych, podczas debaty Parlamentu Europejskiego o Funduszu Odbudowy zapowiada: "Eksperci z całej Komisji rozważą zalety każdego ze środków przedstawionych przez kraje członkowskie. Także co do systemów kontroli". 

Nie czekając na opinię Komisji, Ogólnopolska Federacja Organizacji Pozarządowych alarmuje, że zapisy o powołaniu Komitetu Monitorującego są bardzo niekonkretne i składa własną propozycję. Według organizacji pozarządowych, Komitet powinien składać się z pięciu izb o równej liczbie miejsc, obsadzanych zgodnie z ustalonymi przez siebie zasadami. 

  • Rząd – przedstawiciele sześciu ministerstw; 
  • Samorząd – wskazani przez część samorządową Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu; 
  • Partnerzy społeczni i gospodarczy – wskazani przez Radę Dialogu Społecznego plus po jednej osobie ze Związku Banków Polskich i Krajowej Izby Gospodarczej; 
  • Społeczeństwo obywatelskie – wskazani przez przedstawicieli federacji, porozumień i sieci ogólnopolskich organizacji pozarządowych działających w obszarze KPO; 
  • Nauka – wskazani przez PAN. 

Polska zgodzi się na mocne prerogatywy? To ucięłoby spekulacje ws. wydawania unijnych środków

Decyzje podejmowane byłyby większością co najmniej 2/3 głosów. Obecność 70 proc. członków każdej z izb Komitetu stanowiłoby kworum. Ponadto organizacje pozarządowe postulują rozszerzenie działania tego komitetu o kilka ważnych kompetencji. Oprócz zapisanej w KPO roli analitycznej i opiniodawczej, komitet mógłby m.in.: inicjować dodatkowe konsultacje (wysłuchania publiczne, panele obywatelskie, sondaże), wpływać na wybór operatorów (instytucji finansowych, pośredniczących w realizacji celów KPO), oceniać projekty i reformy oraz monitorować ich ocenę i realizację, szczególnie pod kątem przestrzegania zasady „nie czyń poważnych szkód", równego dostępu, przewidywalności, niedyskryminacji, obiektywizmu i przejrzystości. Taki niezależny komitet mógłby też wpływać na wybór ekspertów do Komisji Selekcyjnych.

Rząd, godząc się na tak mocne prerogatywy, uciąłby wszelkie spekulacje co do prawidłowości wydawania unijnych środków. Ponadto Polska, unijny maruder klimatyczny, wreszcie nadgoniłaby peleton. Dopiero taki system kontroli społecznej stawiałby nas w unijnej czołówce jeżeli chodzi demokratyczny wpływ na środki wydawane w ramach funduszu odbudowy. Warto wykazać się tutaj własną inicjatywą, bez czekania na publiczne upomnienia ze strony KE.

***

Rafał Rykowski i Jan Ruszkowski są ekspertami Polskiej Zielonej Sieci i Koalicji Klimatycznej.

Więcej o: