Cenzura Internetu w Chinach to nie mit. Sprawdziliśmy

Blokowanie stron internetowych w Chinach nie jest tematem nowym. Mówi i mówiło się o tym już od dawna. Będąc w Chinach jednak ... po prostu nie mogliśmy się oprzeć pokusie wpisania do przeglądarki internetowej kilku interesujących adresów.

W lokalnej kafejce internetowej w Szanghaju... a nie ma ich tam zresztą zbyt wiele, zwłaszcza w perspektywie ogromu tego miasta... podłączyliśmy się do sieci za pomocą ogólnie dostępnego WiFi, żeby na własnej skórze przekonać się, czy cenzura Internetu w Chinach to mit.

Zanim wpisaliśmy pierwszy adres upomniano nas, że dla własnego bezpieczeństwa nie powinniśmy tego robić. W każdym momencie może się bowiem pojawić stróż prawa, który nie będzie podzielał naszego pociągu do wiedzy i wyjazd do Chin skończy się bardzo nieprzyjemnie. Identyczną informację uzyskaliśmy w hotelowej portierni.

Zaczęliśmy od "wrogów systemu" numer jeden i dwa, czyli Facebooka i Twittera. Po wywołaniu adresu przeglądarka chwilę pomyślała, po czym ukazał się komunikat, że serwera nie odnaleziono lub, że przekroczono czas oczekiwania na odpowiedź strony. Facebook:

Witryna Facebook.com w ChinachWitryna Facebook.com w Chinach fot. Łukasz Cichy

Twitter:

Witryna Twiter.com w ChinachWitryna Twiter.com w Chinach fot. Łukasz Cichy

Tak samo było w przypadku witryny Reporterów Bez Granic, Amnesty International, YouTube, Wordpress, Vimeo, fundacji przyznającej nagrodę Nobla, kilku dostarczycieli kanałów VPN i Picasy. Po wpisaniu adresu Google'a pokazała się natomiast witryna Google.hk, czyli wersja hongkońska amerykańskiej wyszukiwarki internetowej. Formalnie bowiem w Chinach Google.cn nie działa.

Witryna Google.com w ChinachWitryna Google.com w Chinach fot. Łukasz Cichy

Co ciekawe, bez problemu udało nam się połączyć z kilkoma światowymi serwisami informacyjnymi, na przykład CNN, czy Reuters.

Mimo ostrzeżeń ze strony chińskich rozmówców, nikt nie utrudniał nam życia z powodu wywoływania wciągniętych na indeks stron. Nie trafiliśmy do aresztu, ani nie wytoczono nam procesu karnego. Większość z witryn, zwyczajnie, zablokowana została na poziomie IP. Mimo więc szczerych chęci nie da się z nimi połączyć jeśli do sieci loguje się z terytorium Chin. Problem przestaje natomiast istnieć jeśli uda się stworzyć kanał VPN. Nie jest to jednak rzecz ani najłatwiejsza ani też, być może szczególnie potrzebna. Dlaczego? Jak się dowiedzieliśmy od Chińczyków, z którymi udało nam się porozmawiać z dala od funkcjonariuszy lokalnej policji blokowanie witryn w Chinach najbardziej porusza Europejczyków, obywateli USA i "resztę świata". Sami Chińczycy bowiem funkcjonują i zwykli funkcjonować w oparciu o rodzime serwisy internetowe. Facebooki i Twittery, zwyczajnie nie są im do niczego potrzebne. O witrynach Amnesty International i noblowskiej fundacji wypowiadać się już jednak nie chcieli.

Szanghajska ulicaSzanghajska ulica fot. Łukasz Cichy

Warto też zauważyć, że wypowiedzi rozmówców mogły nie być do końca szczere, a sam 20 milionowy Szanghaj to bardzo szczególny przypadek wśród chińskich miast. Zebrane informacje mogą więc nie być reprezentatywne dla całej, gigantycznej populacji Chin.

Więcej o: