Według informacji prasowych z Wright State University pomysł narodził się w głowie naukowca, który odkrył w Internecie, że w jego okolicy żyją osoby skazane za przestępstwa na tle seksualnym, i postanowił wymyślić sposób identyfikowania tychże w miejscach uczęszczanych przez dzieci. Jego pomysł? Wygląd kości. Wymiary szkieletu są unikalne dla każdego człowieka i trudniej go zmienić niż wygląd twarzy. W związku z tym naukowcy z Wright State Research Institute pracują nad systemem do zdalnego skanowania szkieletu osób w portach lotniczych, na stadionach, w wesołych miasteczkach i innych miejscach uczęszczanych przez terrorystów i pedofilów. Dawka otrzymywana w wyniku działania takiego skanera ma być niewielka, ot, odpowiadająca jednemu przelotowi samolotem przez Stany.
Trudno nawet powiedzieć, od czego zacząć krytykę tego jakże interesującego pomysłu. Zaczynając od faktu, że w Stanach trudno aby naukowiec mieszkał w okolicy, gdzie nie ma zarejestrowanych "sex offenders", ponieważ znaleźć się na liście jest bardzo prosto (wystarczy być nastolatkiem, który zrobi sobie samemu nagie zdjęcie - pornografia dziecięca, lub który uprawia seks z innym nastolatkiem). Poprzez fakt, że zdalne napromieniowywanie ludzi w imię "bezpieczeństwa" może zabić więcej ludzi niż uratuje, zwłaszcza, że skanery byłyby rozmieszczane m.in. w miejscach uczęszczanych przez dzieci. Dzieci są bardziej wrażliwe na promieniowanie od dorosłych. I wreszcie kończąc na fakcie, że zdalne skanowanie szkieletów to rażąca inwazja prywatności ludzi na ulicach, w wesołych miasteczkach czy na stadionach.
Ale to wszystko po to, żeby dzieci były bezpieczniejsze, więc pomysł naukowców z Wright State University został uznany za dość interesujący i zostali zaproszeni na konferencję IARPA . Skrót ten oznacza Intelligence Advanced Research Projects Activity, czyli małego brata DARPA , specjalizującego się w badaniach o potencjalnym wykorzystaniu przez kilkanaście agencji, setki organizacji rządowych i tysiące prywatnych firm wywiadowczych i kontrwywiadowczych Stanów Zjednoczonych.
Teatr bezpieczeństwa, czyli działania mające na celu sprawienie, aby przeciętny obywatel poczuł się bezpieczniej (takie jak zakaz wnoszenia płynów na pokład samolotu) to jedno, ale to jest przykład szkodliwego teatru bezpieczeństwa. W najlepszym wypadku badacze po prostu dostaną jakiś grant, który przepuszczą bez sensownych wyników, jednak dużo gorszym scenariuszem jest potencjalna przyszłość, w której idąc na mecz lub do wesołego miasteczka będzie można być regularnie naświetlanym. Kilka czy kilkanaście ekspozycji na dawki rzędu niecałych miliremów to nie jest problem dla zdrowia, ale dziesiątki, setki czy tysiące?
[via PhysOrg ]
Leszek Karlik