Zero miękkiej gry UE z Putinem. "Celem jest bardzo dotkliwe załamanie gospodarki rosyjskiej"

Łukasz Rogojsz
- Pójście na konfrontację gospodarczo-ekonomiczno-finansową z Zachodem, to najgłupsza rzecz, którą Rosja może zrobić. Kreml przegra taką konfrontację, przegra ją z kretesem. Ich jedynym środkiem nacisku była i jest armia - o zachodnich sankcjach gospodarczych wobec Rosji mówi w rozmowie z Gazeta.pl Tomasz Włostowski, prawnik specjalizujący się w unijnych sankcjach.

GAZETA.PL, ŁUKASZ ROGOJSZ: Kiedy w sierpniu zeszłego roku rozmawialiśmy o sankcjach Unii Europejskiej wobec Białorusi, powiedział pan, że "nie było chęci ostrego dołożenia Łukaszence". Teraz UE niemal codziennie nakłada nowe sankcje wobec Kremla. Jest chęć ostrego dołożenia Putinowi?

TOMASZ WŁOSTOWSKI*: Absolutnie tak. W Brukseli nastąpiło potężne trzęsienie ziemi. Kompletne, całościowe przewartościowanie polityki wobec Rosji. Nie tylko w kontekście sankcji, ale również w kontekście polityki energetycznej. Jakkolwiek na początku, po zgromadzeniu przez Rosję wojsk wokół Ukrainy, a potem po uznaniu niepodległości samozwańczych ludowych republik w Doniecku i Ługańsku, był krótki okres niejasności i delikatnej ostrożności co do zakresu sankcji, to po dokonaniu przez rosyjską armię inwazji na Ukrainę nastąpiło zdecydowane przyspieszenie.

Od 24 lutego niemal codziennie dowiadujemy się o nowych uderzeniach, wymierzonych przez UE w rosyjską gospodarkę.

Kolejno pękały coraz to nowe bariery. Najpierw zamrożenie aktywów banków, potem objęcie sankcjami ministra Ławrowa i prezydenta Putina, następnie rozmowy o odcięciu Rosji lub niektórych jej banków od systemu SWIFT. Teraz i zamknęliśmy przestrzeń powietrzną nad UE dla samolotów rosyjskich, i zakazaliśmy transakcji z Rosyjskim Bankiem Centralnym, co do niedawna byłoby absolutnie nie do pomyślenia. Pomijam już decyzję Niemiec o zamrożeniu certyfikacji rurociągu Nord Stream II czy świeżą decyzję o finansowaniu z pieniędzy UE zakupu uzbrojenia dla Ukrainy. W sferze gospodarczej Unia wytacza wszystkie najcięższe działa przeciwko Rosji. Pamiętajmy, że nie tylko Unia działa. Sankcje koordynowane są na poziomie międzynarodowym, z udziałem Stanów Zjednoczonych, UE, Wielkiej Brytanii, Kanady, Japonii i innych państw. Jakkolwiek każde z tych państw nakłada troszkę inne sankcje, to wspólnie działają jak imadło, które dociska gospodarkę rosyjską ze wszystkich stron.

Zobacz wideo Jak mocno zwykli Rosjanie odczują zachodnie sankcje za wojnę w Ukrainie?

Do tej pory mówiło się, że opcją atomową w kwestii sankcji wobec Rosji jest odcięcie jej od systemu bankowego SWIFT. To już staje się faktem. Na czym to polega i czym różni się od zwykłych sankcji wobec banków?

SWIFT to system komunikacji między bankami. Sytuacja jest tutaj zero-jedynkowa – bank albo jest w SWIFT-cie, albo nie. Odcięcie banku od systemu SWIFT oznacza, że bardzo trudno jest mu komunikować się z innych bankami, a co za tym idzie dokonywać przelewów i przesyłać gotówkę. Po odcięciu od systemu komunikacja musiałaby się odbywać za pomocą faksów, telefonów czy maili. W praktyce, taki bank wypada z obiegu i możliwość przesyłania pieniędzy między nim a innymi państwami spada do zera.

Drugą opcją jest zamrożenie aktywów danego banku. Jeśli jego aktywa w UE czy USA są zamrożone, nie można w UE czy USA dokonywać żadnych transakcji z tym lub poprzez ten bank. Różnice z odcięciem od systemu SWIFT są dwie. Bank rosyjski objęty zamrożeniem aktywów w UE nadal może brać udział w transakcjach z bankami z innych regionów, podczas gdy bank odcięty od SWIFT-u nie. Drugą różnicą jest to, że dla banku objętego zamrożeniem aktywów można zrobić wyjątki, dla banku odciętego od SWIFT-u wyjątków nie ma.

Ponieważ UE nadal kupuje olbrzymie ilości ropy, gazu i węgla z Rosji, za które trzeba Rosji zapłacić, Unia musi utrzymać możliwość dokonywania przelewów między Rosją a UE. Dlatego nie wchodzi w grę całkowite odłączenie wszystkich rosyjskich banków od systemu SWIFT. Możliwe jest raczej odłączenie mniej ważnych banków, a następnie zamrożenie aktywów pozostałym, przy stworzeniu wyjątków dla transakcji płatniczych za ropę i gaz. W ten sposób i wilk jest syty, i owca cała. Odłączenie rosyjskich banków od systemu SWIFT wydaje się potężną bronią, ale nie jest najcięższym działem, które może wytoczyć Zachód. Skutki odcięcia od SWIFT-u bledną przy zamrożeniu aktywów Banku Centralnego.

Więcej o wojnie w Ukrainie i zachodnich sankcjach wobec Rosji przeczytaj na stronie głównej Gazeta.pl

Dobrze, to przejdźmy do samych sankcji. W co uderzyła UE i dlaczego - jak utrzymują zachodni przywódcy - ma to zmiażdżyć rosyjską gospodarkę?

Zachodnie sankcje możemy podzielić na trzy grupy. Pierwsza to te, których celem jest ukaranie konkretnych osób za szkodliwą działalność. Druga grupa ma na celu długoterminowe spowolnienie rozwoju gospodarczego Rosji. Najważniejsza jest jednak trzecia kategoria sankcji - te, które mają charakter natychmiastowy, tzn. ich celem jest uderzenie w gospodarkę rosyjską tu i teraz.

Zacznijmy od sankcji personalnych.

To sankcje nałożone na konkretne osoby, którym zamraża się aktywa i zakazuje wjazdu do UE. Może nie odgrywają one wielkiej roli gospodarczej, za to ich symbolika jest bardzo istotna. W pierwszej fali sankcji objęto nimi m.in. ministra obrony Siergieja Szojgu, byłego wicepremiera Igora Szuwałowa, rodziny postaci wcześniej obłożonych sankcjami (m.in. matkę i żonę słynnego "kucharza Putina" Jewgienija Prigożyna czy syna szefa FSB Aleksandra Bortnikowa), propagandystów Kremla jak rzeczniczka MSZ Rosji Maria Zacharowa, osobowości telewizyjne Margaritę Simonian czy Władimira Sołowjowa oraz 336 członków Dumy, którzy głosowali za uznaniem niepodległości samozwańczych republik ludowych w Doniecku i Ługańsku. Następnie tę listę rozszerzono o członków Dumy, którzy głosowali za zatwierdzeniem umowy o współpracy z samozwańczymi republikami w Doniecku i Ługańsku, wszystkich członków Rady Bezpieczeństwa Narodowego, którzy głosowali za uznaniem niepodległości tych republik (m.in. byłego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa czy byłego ministra obrony Siergieja Iwanowa) oraz - co byłoby praktycznie nie do pomyślenia jeszcze niedawno - obecnego szefa MSZ Siergieja Ławrowa i samego Władimira Putina. Ostatnim jak na razie rozdziałem są tutaj sankcje z 28 lutego, które dotknęły dziesięciu rosyjskich oligarchów, w tym ludzi bliskich Putinowi: Igora Sieczina (szef Rosnieftu), Nikołaja Tokariewa (szef Transneftu), Piotra Awena i Michaiła Fridmana (kluczowi akcjonariusze Grupy Alfa), Giennadija Timczenkę (potentata branży gazowej). Ostatnie sankcje dotknęły też szeregu propagandystów Kremla oraz wojskowych zaangażowanych w atak na Ukrainę. Łącznie mamy w tej chwili ponad 700 osób objętych zamrożeniem aktywów i zakazem wjazdu do UE.

Drugim krokiem było strategiczne uderzenie w rozwój gospodarczy Rosji.

Tak, to druga grupa nałożonych przez UE sankcji. Tutaj mamy przede wszystkim szereg zakazów eksportu produktów i technologii w kilku sektorach - m.in. podwójnego zastosowania (wcześniej zakaz ten dotyczył tylko odbiorców z sektora obronnego), zaawansowanego sprzętu i technologii militarnych, sprzętu i technologii mających zastosowanie w rozwoju przemysłu rafineryjnego w Rosji czy dla przemysłu lotniczego i kosmicznego. Jest też szereg nowych restrykcji finansowych - m.in. zakaz finansowania i wspierania z pieniędzy publicznych handlu z Rosją, zakaz przyjmowania depozytów powyżej 100 tys. euro od Rosjan i rosyjskich firm, zakaz emisji nowych papierów dłużnych przez podmioty z Rosji i zakaz sprzedaży papierów dłużnych denominowanych w euro podmiotom rosyjskim. Podobne zakazy pojawiły się w USA i innych państwach.

Przekładając to na język ekonomicznego laika...

… po prostu odcinamy Rosjan i ich firmy od europejskich rynków finansowych i najnowocześniejszych technologii w ważnych dla Rosji sektorach. To na wiele lat ograniczy możliwości rozwoju gospodarki i firm z kluczowych dla Rosji sektorów. Z jednej strony, rosyjskie firmy nie będą miały skąd brać najnowocześniejszych technologii; z drugiej - źródeł finansowania będą musiały szukać wyłącznie wewnątrz kraju, chyba, że znajdą je z ledwie kilku państw, które nie poddadzą się presji Zachodu w kwestii sankcji (np. Chiny). Wszystko to razem będzie powoli dusiło rosyjską gospodarkę i konkurencyjność tamtejszych firm.

Powiedział pan, że to i tak nie najboleśniejsze z nałożonych sankcji.

Tak, najważniejsza z punktu widzenia toczącej się w Ukrainie wojny jest trzecia grupa sankcji. W zasadzie tylko ona może zmusić Rosję do szybkiego zaprzestania agresji i poszukiwania rozwiązania, które pozwoliłoby szybko zakończyć wojnę. Chodzi m.in. o zamrożenie aktywów kluczowych rosyjskich banków - m.in. Wnieszekonombank (VEB), Bank Rossija czy Promsvyazbank (PSB) - zakaz uczestniczenia w handlu papierami dłużnymi rządu Rosji oraz jej banku centralnego, a także rozciągnięcie zakazu finansowania rosyjskich banków o kolejne cztery podmioty (Alfa Bank, Bank Otkritie, Bank Rossija i PSB; poprzednimi sankcjami już objęte były Sberbank, VTB Bank, Gazprombank, Rosselkhozbank i VEB). Ale na tym nie koniec. 27 lutego Unia sięgnęła po "bombę atomową" w sankcjach, czyli zamrożenie aktywów Centralnego Banku Rosji, co uniemożliwi mu obronę kursu rubla. To samo zrobiły Stany Zjednoczone.

Co ta "bomba atomowa" w praktyce oznacza dla Kremla?

Zamrożenie aktywów Banku Centralnego ma dwa skutki. Pierwszy to brak możliwości skorzystania przez taki bank ze wszystkich aktywów, które ma zdeponowane poza granicami Rosji, a wedle dostępnych jeszcze niedawno danych wiemy, że rosyjski bank centralny posiadał depozyty we Francji, Niemczech, Japonii czy nawet Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Teraz nie może z nich skorzystać do prowadzenia polityki monetarnej, co jest bardzo ważne w chwili nałożenia sankcji, które przede wszystkim osłabiają walutę. Po drugie, zamrożenie aktywów banku zakazuje wszystkim podmiotom zawierania z nim jakichkolwiek transakcji. Tym samym uniemożliwia się rosyjskiemu bankowi centralnemu obronę waluty. Mechanizm działa tak, że gdy wszyscy zaczynają sprzedawać ruble, bank centralny broni kursu waluty poprzez skupowanie jej z rynku. Jeśli sprzedający z powodu sankcji nie mogą sprzedać waluty bankowi centralnemu, to bank nie ma jak ratować kursu. To potężna broń, której siłę rażenia właśnie obserwujemy.

Powiedział pan, że w sferze gospodarczej UE wytoczyła przeciwko Kremlowi najcięższe działa. Dlaczego nie zrobiła tego od razu po inwazji? Na początku nie było jednomyślności, potrzebna była presja mediów i światowej opinii publicznej, żeby to zmienić.

Wydaje mi się, że stało się kilka rzeczy na raz. Na starcie było niedowierzanie, że Putin naprawdę zdecydował się na wojnę. Pierwsza reakcja na atak na Ukrainę była jeszcze zakorzeniona w starej rzeczywistości ze wszystkimi uwarunkowaniami mentalnymi.

Co to znaczy?

Chodzi o postrzeganie Rosji jako co prawda trudnego, ale jednak partnera, kluczowego dostawcę energii, atrakcyjne miejsce na inwestycje, dostawcę kluczowych surowców. Być może na Zachodzie myśleli, że nie trzeba od razu wyrzucać tego wszystkiego do kosza.

Szybko okazało się, że ci, którzy tak myśleli, byli w błędzie.

Pierwsze sankcje, w mojej ocenie, były motywowane koniecznością pokazania społeczeństwu europejskiemu, że UE reaguje na wydarzenia i że ukarze Rosję. Ich celem było, żeby Rosja poniosła jakąś karę za naruszenie norm międzynarodowych. Karę, która spowolni wzrost gospodarczy w Rosji, rozwój przemysłu, zwiększy koszty produkcji firmom rosyjskim. Niemniej w miarę jak zaczęły spływać pierwsze relacje z Ukrainy, pojawiły się pierwsze zdjęcia i filmy pokazujące bombardowanie Kijowa, oburzenie społeczeństwa europejskiego, a wraz z tym polityków UE, zaczęło rosnąć. Okazało się też, że Ukraińcy się bronią i wojna nie będzie wcale tak krótka i prosta, jak się na początku mogło wydawać.

To, ile będzie trwać wojna jest takie ważne w kontekście tego, czy należy surowo ukarać agresora, czy nie?

To, niestety, nie jest bez znaczenia, chociaż racje moralne są tu oczywiste już na pierwszy rzut oka. W każdym razie wytrwałość Ukraińców dała czas, żeby sankcje coś osiągnęły jeszcze przed końcem wojny. Uświadomiło to również politykom, że jeśli Rosja ma wygrać, to wojna będzie tak brutalna i tak destrukcyjna, że nie da się jej po prostu zignorować i jedynie pozorować działań. Pojawiła się świadomość, że samo ukaranie Rosji nie wystarczy, że trzeba Ukrainie aktywnie pomóc.

UE zyskała nową perspektywę?

Tak. W tym momencie, pojawił się nowy cel: zatrzymać wojnę. Żeby to osiągnąć, sankcje musiały być miażdżące. Stąd tak szybka eskalacja, której celem jest bardzo dotkliwe załamanie gospodarki rosyjskiej. Mam również wrażenie, że być może w rozumieniu niektórych decydentów pojawiła się szansa na osłabienie wewnętrzne Putina, tj. spowodowanie tak dotkliwych strat nie tylko finansowych, ale również strategicznych gospodarczo oraz komunikacyjno-wizerunkowych, że elita Rosji uzna, że Putin jednak źle przemyślał zyski i straty, że pcha Rosję w przepaść i być może trzeba będzie go wymienić.

Mówimy dużo o Rosji, a co z samozwańczymi republikami w Donbasie, których niepodległość Kreml uznał? One też są objęte sankcjami?

Możemy to uznać za kolejną grupę sankcji. To w zasadzie kopia środków nałożonych wcześniej na Krym. Jest zakaz importu, inwestycji, zamrożenie aktywów niektórych osób i podmiotów, zakaz eksportu produktów do niektórych ważnych sektorów (m.in. energetyka, transport, telekomunikacja).

Na ile to będzie skuteczne? Krym jakoś sobie poradził. Tutaj też wiadomo, że Kreml roztoczy nad separatystami z Donbasu gospodarczy parasol ochronny.

Embargo na te republiki to słuszny kierunek, ale kluczowe pytanie brzmi: jak dotkliwe ono będzie. Wprowadzone sankcje nie są kompletne: brak całkowitego zakazu eksportu z UE do tych regionów powoduje, że nadal będzie można tam kupować produkty europejskie, a brak ogólnego zakazu finansowania działalności w tych regionach przez inne podmioty oznacza, że podmioty europejskie nadal mogą finansować działalność w tych republikach, tylko nie bezpośrednio, ale przed inne podmioty (np. firmy rosyjskie, bo to przecież one będą inwestować w tym regionie, jeśli zostanie on przy Rosji). Z punktu widzenia Ukrainy i Zachodu istotne jest, żeby te sankcje były bardzo szczelne. Tak, aby Rosja, z jednej strony, nie mogła w żaden sposób eksploatować ekonomicznie tych regionów, a z drugiej - nie mogła również ich rozwijać. Jeżeli Zachód zaostrzy restrykcje w celu całkowitej izolacji ekonomicznej tego regionu - zero handlu, zero inwestycji, zero wsparcia finansowego dla jakichkolwiek podmiotów działających w tym regionie - to wówczas gospodarczy parasol ochronny ze strony Rosji będzie bezużyteczny.

Na razie tego nie ma i dopóki nie będzie, kremlowski parasol zrobi swoje.

Kluczowe jest embargo nie tylko na sam region, ale również na firmy, które uczestniczą w jego życiu gospodarczym. Naturalnym jest, że teraz do Donbasu - być może również innych terenów Ukrainy, jeśli Putinowi uda się ją zająć - wejdą rosyjskie firmy. Dlatego celem Zachodu powinno być zniechęcenie tych podmiotów do ekonomicznego zaangażowania w tym regionie. Te firmy muszą wiedzieć, że jeśli tam wejdą, zainwestują środki, przejmą aktywa, które wcześniej były w innych rękach, to wtedy same odczują na sobie zachodnie sankcje.

To wystarczy, żeby je odstraszyć? Mogą dostać "prośbę" z Kremla, żeby się zaangażować.

Mówimy o poważnych firmach, które często są w rękach rosyjskich oligarchów. Te koncerny są notowane na światowych giełdach i ani one, ani ich właściciele, nie mogą pozwolić sobie, żeby zostać objęte sankcjami. Będą się tego bać. Putin też dwa razy zastanowi się, zanim zdecyduje się wrzucić na minę sprzyjających mu oligarchów i ich firmy. Nie będzie chciał ryzykować utraty ich poparcia, co długofalowo jest mu niezbędne do utrzymania kontroli nad Rosją.

Spójrzmy, co działo się na Krymie kilka lat temu. Spójrzmy, kto budował most przez Cieśninę Kerczeńską, jakie firmy brały w tym udział. To nie były wielkie, znane firmy o międzynarodowym charakterze. To były firmy, które zostały celowo powołane i wykorzystane do tego projektu, ponieważ wszystkie inne podmioty bały się prowadzić tam działalność, mając świadomość, że jeśli się na to zdecydują, to spotkają je sankcje. W przypadku Donbasu chodzi o podobny efekt - o całkowite wyizolowanie gospodarcze tego regionu. Tak, żeby wszystkie firmy na świecie bały się tam zbliżyć. Nie robimy tego po to, żeby robić tym firmom na złość. Chodzi o to, żeby utrzymanie tego regionu stało się olbrzymim kosztem dla rosyjskiego budżetu.

Nie możemy pominąć wątku sektora energetycznego Rosji, który dla Kremla jest przecież kartą przetargową w relacjach z Unią Europejską. W ciągu kilku dni mieliśmy już kilka transzy sankcji wobec Rosji, ale z rosyjską energetyką obeszły się one zaskakująco łagodnie.

Ta decyzja wynika z tego, że Europa jest uzależniona - możemy, oczywiście, rozmawiać o stopniu tego uzależnienia - od rosyjskiego gazu i ropy. Tych surowców potrzebujemy i nikt w UE nie zgodzi się na ich natychmiastowe wykluczenie. Widać, że Amerykanie, którym niezmiernie zależy na zaprezentowaniu i utrzymaniu wspólnego frontu Zachodu wobec Rosji, szukali takich środków nacisku na Rosję, które nie dotyczą najbardziej spornego i drażliwego fragmentu handlu z Rosją, czyli energetyki. Mówiąc nieco kolokwialnie, Amerykanie zdecydowali się uderzyć w to, w czym sami są najmocniejsi, a więc w sektor finansowy. Wierzą w potęgę amerykańskiego dolara i potęgę amerykańskiej gospodarki. Podobnie rzeczy mają się z sankcjami unijnymi. To w końcu UE w dużej mierze finansuje Rosję, kupując jej produkty, finansując jej banki i firmy. Może się okazać, że sankcje finansowe wdrożone przez UE na firmy rosyjskie i ich udział w europejskim rynku finansowym okażą się bardzo skuteczne.

Pytanie, czy Rosja też nie uderzy w to, w czym sama jest najmocniejsza, a więc w energetykę. Kreml już zapowiedział, że sankcje Zachodu spotkają się z potężną odpowiedzią.

Powiem szczerze: wątpię w to. Na pewno widział pan tweeta byłego prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa sprzed paru dni, w którym wieszczy on właśnie energetyczny odwet na Zachodzie i zapowiada wysokie ceny gazu w zemście za sankcje na Nord Stream II. Ten tweet wydaje mi się mocno nieprzemyślany.

Dlaczego? Kreml nie może uderzyć w energetykę?

Powiem tak: Rosjanie nie chcą wejść w konfrontację, której nie mogą wygrać. Rosja jest ułamkiem gospodarki unijnej i jeszcze mniejszym ułamkiem gospodarki Zachodu. Pójście na konfrontację gospodarczo-ekonomiczno-finansową z Zachodem, to najgłupsza rzecz, którą Rosja może zrobić. Kreml przegra taką konfrontację, przegra ją z kretesem. Ich jedynym środkiem nacisku była i jest armia. Owszem, mają ropę i gaz, ale im bardziej używają tego do uderzania w Europę, tym mniej skuteczna staje się ta metoda.

Gdyby nagle zakręcili kurki z gazem i ropą, to Europa bardzo mocno by to odczuła.

Jasne, mogą zamknąć rurociągi i gazociągi. Cena gazu pójdzie wtedy w górę, będzie kryzys w UE, pojawi się krótko- albo nawet średnioterminowy problem, ale kluczowe dla tej historii jest to, że wówczas Rosjanie raz na zawsze stracą tę broń. W tym momencie nawet najwięksi zwolennicy Rosji w UE stwierdzą: myśleliśmy, że można na nich jakkolwiek polegać, ale nie można. Zresztą widać to już teraz, nawet bez szantażu energetycznego. UE, Niemcy i Francja już w tej chwili jasno mówią, że w celu minimalizacji wpływu Rosji na Europę musimy uniezależnić się energetycznie od Kremla. Komisja Europejska wstrzymała nawet ogłoszenie już prawie gotowego komunikatu na temat cen energii, ponieważ chce go zmienić, aby wpleść w swoją narrację konkluzje wynikające z wojny w Ukrainie. Procesy dekarbonizacyjne i dywersyfikacyjne z pewnością przyspieszą nawet i bez szantażu Rosji. W końcu kanclerz Scholz już zapowiada terminale LNG w Niemczech.

Negując energetyczny odwet Kremla optymistycznie zakłada pan racjonalność Putina i jego ludzi. Patrząc na ostatnie tygodnie nie byłbym jej tak pewny.

Efekt końcowy użycia przeciwko Zachodowi narzędzia w postaci gazu i ropy będzie taki, że UE w najszybszym możliwym terminie wdroży program całkowitego uniezależnienia się energetycznego od Rosji. Dla Rosji to jest broń na jeden strzał. To tego rodzaju broń, którą lepiej straszyć, niż jej użyć. Jeśli jej użyją, będzie to dla Europy dotkliwe, ale dla Rosji to narzędzie będzie już stracone. Pozbędą się jedynego pozamilitarnego atutu, jaki dzisiaj mają.

Dobrze, ale skoro Kreml mówi, że przygotowuje potężną odpowiedź na sankcje Zachodu, to gdzie może uderzyć. Słabym punktem Zachodu jest tylko energetyka?

Uważam, że poza sferą militarną Rosja nie ma wielu punktów nacisku na Zachód. Oprócz szantażu energetycznego Rosja jest też ważnym dostawcą różnych surowców (np. drewna oraz niektórych metali jak palladium czy platyna). Niemniej każde odcięcie eksportu do UE oznacza utratę przychodu, a na to w kontekście wojny ekonomicznej, którą są sankcje, Kreml nie może już sobie pozwolić. Reakcją na sankcje w 2014 roku było embargo na żywność z UE. Dzisiaj nie można wykluczyć zakazu importu w ważnych sektorach eksportowych UE bądź uderzenia w inwestycje unijne w Rosji. Rosjanie będą też UE szantażować bliższą integracją ekonomiczną z Chinami, co na pewno i tak będzie postępowało.

Kreml zapewnia, że jest gotowy wojnę gospodarczą z Zachodem. Rezerwy złotowo-walutowe Rosji to około 640 mld dol. To wystarczająca poduszka bezpieczeństwa?

Nie miejmy złudzeń, Rosja poniesie druzgocące straty ekonomiczne wywołane sankcjami. Wspomniane rezerwy walutowe okażą się albo nieskuteczne - ze względu na sankcje wobec banku centralnego - albo stopnieją gwałtownie i pokażą, jak łatwo wyrzuć w błoto ponad pół biliona dolarów nie osiągając przy tym zupełnie nic. Przypomnijmy, że giełda moskiewska straciła w kilka dni to, co zyskała przez cztery lata. Szefowa Banku Centralnego Rosji właśnie potwierdziła, że sankcje na jej bank uniemożliwiają jej ratowanie rubla, który już stracił ponad 30 proc. wartości do dolara. Ratowanie rubla będzie oznaczało ręczne sterowanie gospodarką, a to z kolei dalej zadusi wolny rynek. Co więcej, Rosja nie jest samowystarczalna. Żeby przeżyć, musi importować mnóstwo rzeczy. Jeżeli z tego handlu międzynarodowego zostaną wykluczeni - chociażby poprzez odłączenie od systemu bankowego SWIFT, czego jesteśmy już bardzo bliscy - to będzie koniec ich gospodarki. Kosztów gospodarczych i wizerunkowych Rosja szybko nie nadrobi. Na Kremlu na pewno zaczynają mieć tego świadomość. Pytanie tylko, czy byli przygotowani na tak drastyczne sankcje, a jeśli tak, to jaki jest ich kolejny ruch.

* Tomasz Włostowski - prawnik; partner zarządzający kancelarii EU SANCTIONS w Brukseli, specjalizującej się w prawie sankcji i kontroli eksportu; od 2008 roku reprezentuje w Brukseli firmy w zakresie prawa sankcji UE oraz prawa handlu międzynarodowego, a także regulacji europejskich i klimatu; absolwent Uniwersytetu Warszawskiego oraz University of Florida

Więcej o: