Wyobraź sobie taką sytuację: chcesz zamontować system alarmowy w budynku. Co robisz dziś? - pyta mnie Steve Lewis. I nie czekając, sam odpowiada: Dzwonisz do firmy, umawiasz się na weekend. W weekend przyjeżdża facet, obmierza ściany, nawierca, na końcu montuje czujniki - tłumaczy. I z biurka podnosi iPhone 'a. - A my zrobimy to tak, jak Apple .
Miasto na wzór iPhone'a i Windowsa
Lewis pracował w IBM, potem w branży finansowej, w końcu w Microsofcie, gdzie odpowiadał za rozwój rynków. Sześć lat temu odszedł, zakładając razem z Malcolmem Hutchinsonem firmę Living PlanIT. - Jesteśmy klasyczną spółką z branży technologicznej. Podobnie jak Microsoft mamy system operacyjny, w sposób podobny do Apple'a chcemy zarabiać na aplikacjach. Różni nas tylko jedno - mówi brytyjski menedżer. - My budujemy miasta.
Tuż pod niewielkim miasteczkiem Paredes, kilkadziesiąt kilometrów od stolicy Portugalii, powstaje najbardziej ambitny projekt Lewisa - PlanIT Valley, miasto z własnym systemem operacyjnym, oplecione czujnikami niczym układem nerwowym. System nazwany Urban OS ma działać niczym mózg, do którego strumieniem dwadzieścia cztery godziny na dobę płynąć będą dane. Czujniki mają monitorować praktycznie wszystko: od zużycia energii czy wody po śmieci, temperaturę w budynkach czy uliczny ruch.
- Załóżmy, że przez ostatnie pięć dni w Portugalii było słonecznie, bez cienia chmury - wykłada Lewis. Ogniwa fotowoltaiczne zainstalowane na dachach budynków kumulują dużo, ponadprzeciętnie dużo energii. - W którymś momencie system, ten miejski mózg, zorientuje się, że w jednym ze źródeł energii ma nadwyżkę. I coś z nią warto zrobić... - Lewis chwilę się zastanawia. Po analizie może stwierdzić, że punkty zasilania samochodów elektrycznych [wedle założeń, takie mają jeździć po PlanIT Valley] są naładowane tylko w 30 proc. - I tam skieruje nadwyżkę - mówi Lewis.
W podobny sposób UrbanOS może zarządzać wodą - jeśli czujniki przekażą informację, że w zbiorniku przy budynku (o tym, po co te zbiorniki, będzie za chwilę) jest niewiele wody, system może ją przepompować z sąsiedniego budynku.
Liczyć się też będzie prognoza pogody. Jeśli wynika z niej, że najbliższe dni będą pochmurne, miasto będzie przygotowane. - System będzie miał informację, że zmniejszy się ilość energii wytwarzana przez ogniwa na dachach. By zachować pewną równowagę, zacznie więc wykorzystywać energię skumulowaną wcześniej w lodzie - mówi Lewis.
Przez bitą godzinę opowiada o różnych scenariuszach. Pożar? Dzięki danym z sensorów budynek sam wykryje, że się pali. I zacznie m.in. tak sterować oświetleniem, by światła wzdłuż drogi ewakuacyjnej migotały. W tym samym czasie UrbanOS tak będzie kierował sygnalizacją świetlną, by maksymalnie skrócić czas dojazdu straży pożarnej.
By wizja Lewisa była możliwa, miasto zostanie naszpikowane czujnikami. Milionami czujników, średnio będzie wypadał jeden na metr kwadratowy. Każdego dnia mają przetwarzać kilka... petabajtów [milion gigabajtów] danych. Na ok. 1,7 tys. hektarów ma zamieszkać docelowo 225 tys. ludzi, z czego połowa będzie - jak mówi Lewis - eksperymentowała sama na sobie. Pierwsi mają wprowadzić się już w przyszłym roku - pracownicy firm deweloperskich, działów badań spółek technologicznych, specjaliści od materiałów, zaawansowanych systemów komputerowych, bezpieczeństwa infrastruktury itp.
- Ale co z tym systemem alarmowym? - pytam, bo myśl, jak ma działać odpowiednik App Store dla miasta, nie daje mi spokoju. Bo w Apple działa to tak: właściciel iPhone'a może ściągnąć dowolną aplikację na telefon. Ale tylko z platformy zarządzanej przez Apple'a. Jeśli aplikacja jest płatna, Apple zabiera 30 proc. ceny dla siebie. Gdzie tu miejsce dla miasta?
Lewis prostuje palce u dłoni. - Mamy budynki, czujniki i system, który to wszystko spina. W tym systemie, tak jak w iPhonie, mogą działać różne programy - mówi. A skoro czujniki, a one też monitorują ruch, już są w budynku, ścianach czy podłodze, to nie potrzeba w nich wiercić. W głowie szefa LivingPlanIT plan wygląda tak. Firma typu Group 4 czy Brink's [jedne z największych na świecie firm ochroniarskich] udostępnia swoją aplikację do monitoringu domu. - Wie, jak działają nasze czujniki, jak zbierać z nich dane. Brakuje jednego: aby właściciel domu kupił aplikację i kliknął np. na smartfonie, że zgadza się, by aplikacja miała dostęp do danych z sensorów - opowiada Lewis.
- Jak w Apple'u, zgadza się? Tyle że my będziemy pobierali mniejszą prowizję...
W podobny sposób mają działać aplikacje, które założyciel LivingPlanIT określa mianem miejskich. Na przykład takie, które pomogą znaleźć wolne miejsce do parkowania. Albo namierzyć dziecko.
System najpierw sprawdzi, czy osoba (rodzic) jest tym, za kogo się podaje. A potem, na podstawie danych, np. zdjęcia i informacji, w co dziecko było danego dnia ubrane, przejrzy zapis z monitoringu. Pamiętacie analogię do systemu jako mózgu, czujników jako neuronów i systemu nerwowego jako łączącej ich sieci. To kamery będą oczami miasta. Są też uszy, bo aplikacje - dzięki mikrofonom - mogą nasłuchiwać. - Załóżmy, że ten pokój teraz nas słucha - Lewis rysuje w powietrzu koło. - Rozmawiamy o ekologicznych miastach, odnawialnej energii. Aplikacja rozpozna temat po wypowiedzianych słowach. A potem może pokazać np., gdzie w tym budynku albo w mieście szukać specjalistów od energetyki. Kogo powinniśmy do naszej rozmowy zaprosić. A jeśli wyobrazimy sobie taką aplikację na smartfonie, to może ona podczas spaceru w mieście pokazać spółki, które się tym zajmują.
Brytyjczyk nie daje się zbytnio wciągać w dyskusje o prywatności. - Powiem tyle: oddzieliliśmy fizyczną tożsamość od wirtualnej. System widzi dane, ale nie wie, kim dana osoba jest. A każda osoba ma bardzo dużą kontrolę nad tym, co system udostępnia - zapewnia. - Teraz nawet pan nie wie, czy został nagrany podczas rozmowy, co zarejestrowała kamera w budynku, a co kamera monitoringu miejskiego, która zapewne też gdzieś w okolicy jest.
System operacyjny, technologie i sensory w miasteczku pod Paredes mają być tylko jedną nogą miasta przyszłości. Nie mniej ważne są kwestie odnawialnej energii, recyklingu i - oględnie rzecz nazywając - rozwiązań przyjaznych dla środowiska. Ot, choćby zwykły prysznic.
- Czekając, aż z kranu popłynie woda o odpowiedniej temperaturze, potrafimy zmarnować nawet 11 litrów - opowiada Lewis. Przez następne pięć minut słucham, jak szef LivingPlanIT - zanim przyjechał na spotkanie do centrum Londynu - klął na czym świat stoi w hotelu w Paddington. - Stałem tak w łazience z dwadzieścia minut. W końcu dokonałem na sobie gwałtu - mówi. Stąd jeden z pomysłów, by pod Paredes woda z kranu leciała, dopiero gdy osiągnie zadaną temperaturę. - Ale weźmy na przykład oczyszczalnie. Woda, w której ugotowałem jajko, płynie dwadzieścia mil rurami do oczyszczalni i wraca kolejne 20 mil. Często po to, by znów wrócić do oczyszczalni, gdy nacisnę spłuczkę w toalecie. Jaki w tym sens? - pyta Lewis. Problem w tym, że w mieście tylko kilka procent wodnych zasobów idzie na picie czy gotowanie . Stąd wspomniane wcześniej przydomowe zbiorniki z wodą. Zanim woda po "gotowaniu jajka" do nich trafi, przejdzie przez przydomowy system oczyszczania przez enzymy. I ją powtórnie będzie można zużyć, np. w toalecie.
Takie odzyskiwanie - znane też ze szwedzkich eksperymentalnych miasteczek - ma być jednym z kluczowych elementów miasta w Portugalii. Plany są ambitne: PlanIT Valley ma zasilać się niemal wyłącznie z odnawialnej energii. I zżerać o około połowę mniej elektryczności niż zwykłe miasto. Aż 80 proc. śmieci ma być przerabiane - albo na energię, albo w ramach recyklingu. - Ciepłym powietrzem z serwerowni będziemy dogrzewać inne budynki. Wykorzystamy też energię z przemieszczających się po budynku ciał - mówi Lewis. W śmieciach zaś widzi żyłę złota. W jego wizji da się z nich - poza energią - wydestylować za pomocą mikrobów chemikalia, których potem można użyć do produkcji biopaliw, a nawet da się wydzielić witaminę B12. To, czego nie uda się przetrawić mikrobom, zostanie poddane termicznej obróbce (spalanie beztlenowe, w temperaturze ok. 400 st. C). W ten sposób znów odzyska się nieco energii.
Aby wykorzystać maksymalnie przestrzeń, budynki będą w kształcie sześcioboków.
Skopiować miasto w bitach
Jak Living PlanIT ma zarabiać? Pomysł Lewisa w trzech krokach: Przetłumaczyć miasto na kod. Sklonować. I sprzedawać na licencji. Bo miasteczko na przedmieściach Paredes to tylko początek. Living PLanIT już sprzedaje swój know-how i różne pomysły w innych miastach: jak Las Vegas czy Londyn. I liczy na zamówienia z Azji, gdzie miasta bardzo szybko się rozrastają.
Na jak wielkim rynku chce grać Lewis, trudno to oszacować. Ale potencjał widać gołym okiem - według raportu ONZ o urbanizacji, do 2050 r. aż 70 proc. populacji będzie żyło w miastach. A to oznacza dwie rzeczy: miast będzie przybywać. I to w tysiącach. A te, które dziś się rozrastają, będą szukały sposobów na pozyskiwanie energii, zarządzanie zasobami wody itp. Living PlanIT nie jest rzecz jasna pierwsze - IBM już kilka lat temu ukuł termin "mądre miasta", proponując miastom na całym świecie swoje rozwiązania, m.in. do analizy danych, sterowania ruchem drogowym czy energią. W Korei Południowej Cisco pomaga przy budowie miasteczka Song-do (w pobliżu Seulu), w Szwecji od dawna Ericsson jest orędownikiem wprowadzania różnych technologicznych rozwiązań do ekosystemu miasta.
Lewis wszystkich kart na stół nie wykłada. Oczywiście spółka sama nie tworzy wszystkiego od zera: infrastrukturę sieciową ma dostarczyć Cisco, sensory McLaren Electronic Systems (tworzy je dla bolidów Formuły 1). Chmura do przetwarzania danych będzie od Microsoftu, w projekcie jest też firma doradcza Accenture, inżynieryjna spółka Buro Happold. I wiele, wiele innych spółek. To, co daje Living PlanIT, to UrbanOS i model, jak powinny być przygotowywane i projektowane miasta. Lewis nazywa to sekretnymi przyprawami.
Anabela Rosas Trindade
Dlaczego jednak menedżer, który pół życia spędził w firmach technologicznych, bierze się za miasta?
- Bo w budownictwie nie ma innowacji. Nie ma innowacji w budowaniu materiałów, modelach biznesowych, logistyce. To branża, która najwięcej dokłada do PKB , jednocześnie jest najmniej efektywna ze wszystkich - mówi Lewis. Pieniądze też grają swoją rolę, bo to branża rocznie warta ok. 4,5 bln dol. I bardzo energochłonna.
A Lewis widzi tu potencjał na oszczędności. Nawet wliczając w to wydatki na technologie, które - w przypadku wizji Living PlanIT - nie będą małe. - Jeśli weźmiemy budynek budowany dziś za 100 mln dol., to ja go zbuduję za 30 proc. mniej - twierdzi Lewis. I z tych 30 milionów połowę przeznaczy na technologię. - Dziś przeznacza się na nie 0,5 proc. wydatków CAPEX. Co więcej, uwzględnia się technologię na szarym końcu, dopiero na końcu projektowania. A my od tego zaczniemy - mówi.
Amerykanie na takich ludzi jak Lewis mówią "thinking big". Bo zmiana, którą forsuje on, a także całe grono koncernów z IBM-em, Ericssonem czy Cisco na czele, jest zmianą myślenia o miastach i ich zarządzaniu. I daje rządzącym miastami wiedzę o bardzo wielu, być może nawet zbyt wielu aspektach.
- W wiedzy, w tych danych tkwi ogromny potencjał - mówi Lewis. A ja za chwilę się przekonam, że wizjonerowi (lub marzycielowi, to się okaże) nie brak brytyjskiego humoru. - Jak mam te dane, to mogę sprawdzić, że budynek po sąsiedzku został źle zaprojektowany i odbija światło wprost na mój dom. A to oznacza, że moja klimatyzacja musi pobierać więcej energii - kontynuuje założyciel Living PlanIT.
I co tym można zrobić? - pytam.
- No jak to co, opodatkować gościa!
Tomasz Grynkiewicz, dziennikarz "Gazety Wyborczej" i serwisu Wyborcza.biz. Absolwent Szkoły Głównej Handlowej, od 2004 r. zakotwiczony w dziale gospodarczym, na styku biznesu i technologii. Enfant terrible magazynu Next.