Od upadku Amber Gold minęło prawie półtora roku. Parabank oszukał kilkanaście tysięcy osób na setki milionów złotych.
Rząd i opozycja jednym głosem zapowiedziały, że ucywilizują rynek pozabankowy. Postanowiły wziąć pod lupę nie tylko firmy, które udają banki, a więc tak jak Amber Gold przyjmują depozyty od klientów bez licencji bankowej, lecz także całą branżę pożyczkową.
Jak duży to jest rynek? Tego precyzyjnie nie wie nikt. Konferencja Przedsiębiorstw Finansowych twierdzi, że z usług dziesięciu zrzeszonych w niej firm oraz największego pożyczkodawcy (Provident) w ubiegłym roku korzystało blisko 1,4 mln klientów.
Z opublikowanego właśnie raportu firmy konsultingowej PwC wynika, że tego typu firmom Polacy są winni ok. 4 mld zł. To niewiele, jeśli spojrzymy na kredyty i pożyczki zaciągnięte w bankach. Ich wartość przekracza 543 mld zł, z tego 123 mld zł to kredyty konsumpcyjne.
Kwota nie jest duża, ale problem poważny. - Z oferty firm pożyczkowych nierzadko korzystają osoby gorzej wykształcone i często już zadłużone, a więc bez szans na uzyskanie kredytu w banku. Dlatego, żeby chronić ich interesy, trzeba rynek pożyczkowy poddać kontroli - uważa prof. Witold Orłowski, główny doradca ekonomiczny PwC.
Problem dawno dostrzegł też Narodowy Bank Polski. W ubiegłym roku zainicjował kampanię, w której pokazywał, jak bezpiecznie i świadomie pożyczać pieniądze. Akcja miała też zwrócić uwagę na horrendalnie wysokie koszty pożyczek udzielanych przez firmy pożyczkowe, które dziś są praktycznie poza jakąkolwiek kontrolą.
Wprawdzie muszą one - tak jak banki i SKOK-i - przestrzegać ustawy o kredycie konsumenckim i ograniczać oprocentowanie pożyczek do czterokrotności stopy lombardowej NBP, czyli dzisiaj 16 proc., ale omijają tę zasadę. Większość firm pożyczkowych w ogóle nie zarabia na odsetkach, lecz na różnego rodzaju opłatach i prowizjach, które nie są limitowane.
Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów prześwietlił w połowie roku opłaty pobierane przez pożyczkodawców. Nie znalazł firmy, która nie naruszyłaby praw konsumentów. Urzędowi najbardziej podpadły dwie - PKF Skarbiec oraz Baltic Money - wyłudzające prowizje. Pobierały od ludzi opłatę przygotowawczą, ale pod byle pretekstem nie wypłacały pożyczki. PKF Skarbiec w pierwszym półroczu 2012 r. na kilka tysięcy zawartych umów przedwstępnych właściwe umowy podpisał tylko w ok. 2,5 proc. przypadków. Ludzie tracili po kilkaset złotych.
Ministerstwo Finansów od blisko roku pracuje nad przepisami regulującymi działalność firm pożyczkowych (zmiany w ustawie o nadzorze nad rynkiem finansowym i ustawie Prawo bankowe). Resort zaproponował w sierpniu, by firmy pożyczkowe wpisywać do specjalnego rejestru, choć nie sprecyzował, kto miałby go prowadzić (wymienia się KNF lub UOKiK).
Firmy miałyby też obowiązek sprawdzać w rejestrach dłużników, czy ich klienci spłacają dotychczasowe długi. Jeśli nie, nie powinny udzielić im pożyczki, bo wpędziłyby klientów w jeszcze większe problemy.
Te pomysły branża przyjęła bez większych zastrzeżeń. Ostry sprzeciw wywołała propozycja ministerstwa, by wprowadzić limit kosztów pożyczek. Poza odsetkami musiałby się on zamknąć w 30 proc. To oznacza, że pożyczając 1 tys. zł, pożyczkobiorca mógłby zapłacić maksymalnie 300 zł opłat i prowizji.
- Dlaczego nasza branża ma zbierać baty za aferę Amber Gold? - pytał Jarosław Ryba, prezes Związku Firm Pożyczkowych. W listopadzie ministerstwo konsultowało propozycje z przedstawicielami KNF, UOKiK, branży pożyczkowej i organizacji przedsiębiorców. Według naszych informacji resort pokaże najnowsze założenia w przyszłym tygodniu.
Według naszego rozmówcy prawdopodobnie wzrośnie maksymalny limit kosztów, np. do 60 proc. kwoty pożyczki (nie licząc odsetek, na które obowiązuje limit 16 proc. w skali roku). - Być może ministerstwo wprowadzi kilka limitów w zależności od kwoty pożyczki i czasu spłaty - usłyszeliśmy.
Rozważanym pomysłem jest ustalenie średniej ceny w różnych kategoriach pożyczek. Koszt "tygodniówki" nie mógłby przekraczać np. dwukrotności średnich kosztów pożyczek w tej kategorii.
Do kosza ma trafić natomiast pomysł wprowadzenia limitu rzeczywistej rocznej stopy oprocentowania - RRSO. Określa ona w procentach roczny koszt pożyczki uwzględniający wszystkie opłaty, a więc odsetki, prowizje, opłaty za obsługę domową czy ubezpieczenie. Kilka miesięcy temu resort finansów rozważał ustawienie tego limitu na poziomie dziesięciokrotności stopy lombardowej NBP. To oznacza, że dzisiaj koszt pożyczki nie mógłby przekraczać 40 proc. w skali roku. Podobne rozwiązanie funkcjonuje np. na Litwie. Tam limit RRSO wynosi 200 proc.
Problem w tym, że RRSO pożyczek oferowanych w Polsce na krótkie okresy (do kilku tygodni) często wynosi kilka tysięcy procent. Takie rozwiązanie wyeliminowałoby więc z rynku firmy specjalizujące się w "chwilówkach".
Które rozwiązanie jest najlepsze? Zdaniem ekspertów PwC zamiast koncentrować się na limitowaniu kosztów pożyczek, regulacja powinna wymuszać na pożyczkodawcach, aby umowy były przejrzyste, a klienci świadomi kosztów i konsekwencji.
PwC jest też za dostępem firm pożyczkowych do baz Biura Informacji Kredytowej, z której dzisiaj - w świetle prawa bankowego - mogą korzystać banki i SKOK-i. Branży pożyczkowej przydałby się też wspólny kodeks dobrych praktyk - radzą eksperci PwC. f