W najbliższą niedzielę Hiszpanie pójdą na przedterminowe wybory. Poprzednie odbyły się w grudniu, ale po nich nie udało się powołać w Madrycie większościowego rządu. Konserwatyści utracili większość, a socjaliści ponieśli porażkę, tracąc mandaty na rzecz nowego ugrupowania Podemos, bardzo przypominającego lewicową grecką Syrizę. Król Filip podjął więc pod koniec maja o rozpisaniu nowych wyborów z nadzieją, że uda się po nich w końcu powołać nowy rząd.
Pewne to niestety nie jest. Najnowsze sondaże sugerują, że najwięcej głosów zdobędzie Partia Ludowa – podobnie jak w grudniu. Jednak Mariano Rajoy, wywodzący się z tej partii premier, ma niewielkie szanse na przedłużenie życia swojego gabinetu. Większości nie będzie miał z pewnością – sondaże mówią o wyniku sięgającym maksymalnie 30 proc. głosów. I co gorsza dla niego, trudno mu też będzie o koalicjantów. W zasadzie nikt z nim nie chce rozmawiać o koalicji.
W grudniowym wyborach hiszpańscy socjaliści z PSOE zajęli drugie miejsce – po Partii Ludowej. Teraz, jak sugerują najnowsze sondaże, ta sztuka może im się nie udać. Zdobędą około 20 proc. głosów i spadną na trzecie miejsce.
Kto będzie drugi? Bardzo lewicowa koalicja z partią Podemos na czele – może zdobyć nawet ponad jedną czwartą głosów. Co to oznacza? Rośnie prawdopodobieństwo, że w Hiszpanii powstanie rząd lewicowy z premierem z Podemosu i wspierany przez socjalistów z PSOE.
Oczywiście ten scenariusz wcale nie musi się ziścić – działacze z PSOE są teraz brutalnie atakowani przez Podemos i tracą głosy głównie na rzecz bardziej radykalnej lewicy. Nie jest więc pewne, czy zgodzą się stworzyć wspólny rząd z kimś, kto właśnie zabiera im wyborców.
Zwłaszcza, że być może będą mieli wybór. Rajoy wspomina o wielkiej koalicji – podobnej do tej z Niemiec – którą stworzy jego Partia Ludowa i socjaliści właśnie z PSOE.
Większość drobnych graczy na giełdzie walutowej niestety ponosi straty fot. Carlos Amarillo / shutterstock.com
Bez względu jednak na ostateczny wynik wyborów, rynki nie widzą w nim teraz wielkiego zagrożenia. Rentowność dziesięcioletnich hiszpańskich obligacji utrzymuje się na poziomie 1,45 proc. i jeszcze dodatkowo spadła w czwartek do godziny 16.00 o 3,5 proc. To np. dużo poniżej analogicznych polskich papierów – rentowność naszych dziesięciolatek wynosi teraz 3,04 proc. i w czwartek wcale się nie zmniejszyła.
Inwestorzy, mówiąc krótko, nie boją się hiszpańskich wyborów. Z kilku powodów. Wszystko przysłania referendum w Wielkiej Brytanii – to na pewno. Ale poza tym mocno lewicowa koalicja nie jawi się jako rozwiązanie najgorsze – Europa to przetestowała już w Grecji. Można z tym żyć.
Być może również wielkich lęków nie ma, bo poprawiają się wskaźniki ekonomiczne w Hiszpanii. PKB w pierwszym kwartale było wyższe aż o 2,6 proc. niż rok temu. Spada bezrobocie, napędzane między innymi boomem w turystyce. Choć nadal jest ekstremalnie wysokie – wynosi 21 proc.
Tekst pochodzi z blogu "Subiektywnie o giełdzie i gospodarce"