W piątek w wywiadzie dla Polsat News Marek Magierowski, szef biura prasowego Kancelarii Prezydenta, zapowiedział, że prezydencki projekt tzw. ustawy frankowej już wkrótce trafi do Sejmu. Spekuluje się, że stanie się to już w tym tygodniu.
Prezydentowi już i tak mocno dostaje się za opieszałość od środowisk frankowych. W opublikowanym 6 lipca apelu, stowarzyszenie Stop Bankowemu Bezprawiu wypomniało Dudzie słowa z 25 kwietnia 2015 r., gdy ten był jeszcze kandydatem na prezydenta:
Jako prezydent będę nie tylko występował z inicjatywami ustawodawczymi umożliwiającymi realną obronę ofiar bankowej przemocy, ale także stał będę na straży prawa i dobra obywateli, włącznie z użyciem wszelkich przewidzianych prawem narzędzi nacisku na rząd i parlament
Stowarzyszenie pisało w apelu:
Urząd Prezydenta sprawuje Pan jedenaście miesięcy, trzysta trzydzieści sześć dni. I przez te 336 dni Pańska Kancelaria nie zdołała wypracować projektu ustawy, który obiecał nam Pan na kilka dni przed drugą turą wyborów prezydenckich. Obiecał Pan wówczas, że projekt powstanie w trzy miesiące, później wspólnie przedłużyliśmy termin o kolejne dwa. Od tego czasu minęło pół roku. W czasie tych 11 miesięcy, wskutek wciąż trwającej bankowej przemocy kilkadziesiąt tysięcy Polaków utraciło majątki, zdrowie, nadzieję, a kilka tysięcy także - życie
Środowiska prezydenckie słusznie argumentują, że grono frankowiczów jest wewnętrznie zróżnicowane. Kompleksowe rozwiązanie problemu faktycznie byłoby trudne. Jak mówił w piątek Magierowski, „prezydentowi zawsze zależało na tym, by ten projekt dopracować".
Niemniej trudno też dziwić się frankowiczom, bo kwestia obiecanej ustawy przypomina telenowelę. Pokazany w styczniu przez Kancelarię Prezydenta pomysł opierający się na przeliczeniu kredytów po tzw. kursie sprawiedliwym był potem przez kilka miesięcy ponownie analizowany. Gdy na początku czerwca prace kończył zespół ekspercki przy Kancelarii, zamiast gotowych rozwiązań pokazał szereg ogólników. Zapowiadany wówczas termin złożenia projektu ustawy do Sejmu, czyli koniec czerwca, nie został dotrzymany.
Prezydent Andrzej Duda obiecał ustawę frankową i z pewnością z tego zobowiązania będzie chciał się w końcu wywiązać. Kto wie, czy gdyby jednak mógł cofnąć czas, nie byłby bardziej ostrożny w swoich zapowiedziach. Teraz znajduje się między młotem, czyli tu frankowiczami, a kowadłem, czyli konsekwencjami finansowymi ewentualnej ustawy dla całego kraju.
Jeśli w końcu Kancelaria Prezydenta prześle do Sejmu projekt ustawy frankowej, to nie będą to gotowe rozwiązania, które Parlament chętnie i szybko przyjmie, a raczej kanwa do dalszych analiz.
Protest osób mających kredyty w frankach szwajcarskich MIECZYSŁAW MICHALAK
W rządzie nadal nie ma pełnej wiedzy o możliwych kosztach ustawy frankowej. Poprzednie wyliczenia, pokazane w marcu przez Komisję Nadzoru Finansowego, mówiące o 67 mld zł kosztów dla banków, nie zostały uznane za miarodajne.
- KNF poszła po linii najmniejszego oporu. Zapytała banki, jak one to szacują, a wiadomo, że one oszacują bardzo dużo - mówił na początku lipca Henryk Kowalczyk, szef Komitetu Stałego Rady Ministrów. - Nadal nie mamy wiarygodnej wiedzy na temat wielkości kredytów, tego jak są one spłacane, tego kiedy były one zaciągnięte. Nie możemy brać odpowiedzialności za sektor bankowy. Nie może być tak, że uchwalimy coś, czego skutków nie znamy – dodawał.
W połowie lipca agencja ratingowa Fitch, choć nie zmieniła ratingu Polski, to jednak zaznaczyła, że projekt przewalutowania kredytów frankowych jest jednym z największych zagrożeń dla osób, które chciałyby w Polsce inwestować.
Prezydent i rząd szukają więc spektakularnego rozwiązania, które z jednej strony faktycznie rozwiążą problemy frankowiczów, a z drugiej nie zrujnują sektora bankowego. Na razie takiego idealnego pomysłu nie ma.
Jak zapowiedział w rozmowie z ISBNews Jan Szewczak, poseł Prawa i Sprawiedliwości (PiS), wiceprzewodniczący Komisji Finansów Publicznych, Komisja planuje zająć się kwestią kredytów we frankach szwajcarskich w drugiej połowie roku.