23 listopada w Estonii zaprzysiężony został nowy centrolewicowy rząd. Po raz pierwszy w historii na jego czele stanął polityk z Partii Centrum, popularnej najbardziej wśród rosyjskiej mniejszości i postrzeganej przez lata jako prorosyjska. Obawy jednak, że premier Jüri Ratas - to o nim tu mowa - i jego koalicyjny rząd, sformowany dodatkowo poza Partią Centrum przez Partię Socjaldemokratyczną oraz Związek Ojczyzny i Res Publiki, znacząco odejdą od silnej prozachodniej polityki Estonii wydają się chybione.
Ratas 5 listopada wygrał wybory na nowego szefa Partii Centrum, zastępując promoskiewskiego Edgara Savisaara. I wyraźnie zapowiada kontynuację w polityce zagranicznej i obronnej Estonii. Wydatki militarne chce utrzymać na poziomie co najmniej 2 proc. PKB, jak zaleca NATO. Niezależnie od tego chce również pokryć wydatki potrzebne na utrzymanie jednostek sojuszniczych na terytorium kraju, ponieważ bliskie związki z NATO i Stanami Zjednoczonymi dalej mają być filarem estońskiego bezpieczeństwa.
Czytaj więcej: Rosja wstaje z kolan. Silne ożywienie w rosyjskim przemyśle. Największe od ponad 5 lat
Nowy rząd zapowiada jednak poważne zmiany w polityce gospodarczej państwa. Są zdaniem polityków z nowego gabinetu niezbędne, ponieważ gospodarka Estonii rozwija się teraz w bardzo anemicznym tempie 0,2 proc., korporacje międzynarodowe - jak mówią - transferują zbyt dużo zysków za granicę i do tego jeszcze rosną nierówności . Te ostatnie zwłaszcza - co potwierdzają twarde dane - w trakcie, kiedy rozwój gospodarczy jest słaby.
Wskaźnik Giniego w Estonii - wg danych tamtejszego biura statystycznego - rośnie w zasadzie w sposób ciągły od 2007 roku. Wtedy wynosił nieco ponad 30, co mniej więcej odpowiada polskim realiom. To jak na Europę wynik sugerujący nierówności nieco wyższe od przeciętnych. Teraz jest na poziomie niecałych 35, co stawia już Estonię wśród tych krajów Unii Europejskiej, gdzie nierówności są największe.
Czytaj więcej: Najbogatsi odfrunęli reszcie Polaków? Prawda jest bardziej złożona
Jednym z leków na te problemy maja być właśnie zmiany w systemie podatkowym. Estonia odejdzie więc od 2018 roku od klasycznego podatku liniowego, który przez niemal ćwierć wieku był jednym z największych wyróżników gospodarki nadbałtyckiego kraju. I którego wprowadzenie w 1994 roku znalazło potem naśladowców w regionie. Podatek liniowy spodobał się np. w Rosji, na Węgrzech i w Rumuni, a częściowo wprowadzono go również w Polsce - dla prowadzących działalność gospodarczą.
Zmiany zapowiadane przez Ratasa będą podobne do tych, które u nas wprowadził właśnie rząd PiS. Zostanie podniesiona kwota wolna od podatku dla najmniej zarabiających i zlikwidowana dla osób o najwyższych dochodach. Estończycy chcą też zmniejszyć CIT (podatek od firm) do 14 proc., co ma zachęcić zagraniczne firmy do inwestowania.
Tekst pochodzi z blogu "Subiektywnie o giełdzie i gospodarce".