Kwestia ograniczenia imigracji z krajów unijnych była jednym z kluczowych tematów kampanii przed referendum, które zadecydowało o wyjściu Brytyjczyków z UE. To teraz także jeden z głównych wątków negocjacji, jakie w związku z Brexitem toczą się między Londynem a Brukselą.
W ostatnich dniach na ten temat pojawiło się kilka sprzecznych wypowiedzi ze strony przedstawicieli rządu w Londynie. Najpierw w brytyjskich mediach pojawiły się informacje, jakoby Londyn był skłonny zgodzić się na swobodę ruchu obywateli państw Unii Europejskiej przez kilka lat po Brexicie. Phillip Hammond, który w gabinecie premier Theresy May odpowiada za finanse, twierdził, że udało mu się przekonać ministrów do takiego rozwiązania. Także minister spraw wewnętrznych Amber Rudd powiedziała, że po Brexicie nie będzie natychmiastowego ograniczenia migracji z krajów unijnych.
Z kolei w niedzielę sekretarz handlu Liam Fox w wywiadzie dla Sunday Times zaprzeczył, by miał wyrazić zgodę na taki trzyletni okres przejściowy w kwestii swobody przepływu osób. – Nie brałem udziału w żadnej dyskusji na ten temat – powiedział gazecie Fox. Jego zdaniem, utrzymanie swobody mogłoby naruszyć zaufanie obywateli, którzy zagłosowali w referendum za Brexitem.
Zamieszanie postanowił wyjaśnić rzecznik premier Theresy May, która zresztą teraz jest na urlopie. Na konferencji prasowej w poniedziałek zapowiedział wyraźnie, że swoboda przepływu osób zakończy się w marcu 2019 roku, kiedy Wielka Brytania formalnie wyjdzie z UE. James Slack przyznał, że zmniejszenie imigracji zajmie trochę czasu, ale rząd nadal jest zdeterminowany to zrobić. Przypomniał też, że premier przedstawiła już część rozwiązań dotyczących unijnych imigrantów, którzy obecnie mieszkają i pracują w Wielkiej Brytanii. To ponad trzy miliony obywateli innych krajów Unii Europejskiej, w tym około milion Polaków.
+++